- Drużynowo przegraliśmy spotkanie, więc jesteśmy smutni i rozgoryczeni - mówił po spotkaniu popularny Świder. Trudno dziwić się takim uczuciom.
Poza pogromem 30:60, jaki sprawił gnieźnianom Stelmet Falubaz Zielona Góra i zwycięstwem 49:41 z Betard Spartą Wrocław u siebie, to Orły przegrywały spotkania minimalnie. Byli o osiem punktów gorsi od Fogo Unii Leszno, a zaledwie o dwa oczka od PGE Marmy Rzeszów. Teraz doszła porażka różnicą sześciu punktów ze Stalą Gorzów. - Mamy strasznego pecha w tym roku. Przegrywamy spotkania minimalnie. Najgorsze jest to, że nie daje nam to punktów w tabeli. Zaczyna się robić ciepło - stwierdził Piotr Świderski.
Końcowy rezultat nie może dziwić. W końcu to przyjezdni lepiej weszli w niedzielne spotkanie i prowadzili nieprzerwanie aż do 8. biegu i potem jeszcze chwilę po 11. gonitwie. - Wygrana było blisko. Wydawało się, że jesteśmy w kontakcie. Pewną część zawodów prowadziliśmy. Niestety przegraliśmy - podsumował zawodnik Lechmy Startu Gniezno.
Sami gorzowianie przyznali, że tor nie był łatwy do odczytania. Gospodarze mieli spory problem, by dopasować sprzęt do nawierzchni. Wychowankowi WTS Wrocław szło jednak nie najgorzej i dopiero w ostatnim biegu nie zdobył choćby punktu. - Nie mam zastrzeżeń. Tor był dobry. Był komisarz, który wszystkiego pilnował - stwierdził.
Na koniec żużlowiec zwrócił jednak uwagę na ulegające szybkim zmianom warunki torowe. Takie zjawisko obserwuje się niemal w każdym zawodach. Coraz rzadszy jest widok zawodnika, który całe zawody jedzie na równym, wysokim poziomie, choć oczywiście są wyjątki. - Dzisiejszy żużel jest bardzo specyficzny. Trzeba naprawdę pilnować tych ustawień. To nie jest tak, że ktoś trafi w pierwszej serii i jedzie tak do końca zawodów. Tor się zmienia, przesusza. Są równania, polewanie. To ciągła walka o przełożenie i jak najlepsze dopasowanie - zakończył Piotr Świderski.