Tomasz Lorek: Craig Boyce - australijska legenda cz. 1

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Nikt nie zdobył tylu punktów dla Poole Pirates co Craig Boyce... 4498 oczek to wprost niewiarygodny dorobek Australijczyka.

W tym artykule dowiesz się o:

Nikt nie stawiał na Craiga w ostatnim jednodniowym finale IMŚ w Vojens w 1994 roku, a Australijczyk zdobył brąz w debiucie… Nikt tak błyskawicznie nie pakował walizek, aby pofrunąć z Australii do Wielkiej Brytanii i rozpocząć nowe życie. Nikt z żużlowców nie gra tak rewelacyjnie na perkusji jak Boycie. Sam Vinnie Colaiuta, amerykański wirtuoz instrumentów perkusyjnych, wyraził uznanie dla muzycznych umiejętności Craiga… A Vinnie, zodiakalny Wodnik, wie co mówi. Wszak pracował z Frankiem Zappą, Barbarą Streisand, Chickiem Corea, Stingiem, Megadeth i Faith Hill… Appin, maleńka osada w Nowej Południowej Walii. W porywach 1400 mieszkańców. Przepiękny tor do motocrossu, bajecznie położone korty tenisowe i pomnik ku czci Aborygenów zamordowanych przed blade twarze. W Appin jest też 200 – metrowy tor żużlowy. Pewnego słonecznego dnia Neil Street, legendarny żużlowiec, konstruktor, menedżer i inżynier wypatrzył utalentowanego Craiga Boyce’a. W latach osiemdziesiątych promotorem toru w Appin był Bob Sharp. Tak, "Cowboy", Bob Sharp, indywidualny mistrz Australii z 1962 i 1965 roku. "Cowboy", podobnie jak Streetie, uwielbiał pracę z młodzieżą. Bob Sharp organizował treningi i mini turnieje. Chciał, żeby młodzi ludzie miło spędzali czas. - Pamiętam jak dziś. To była przepiękna, słoneczna niedziela. Końcówka stycznia. Neil Street zobaczył mnie w akcji, a gdy zdjąłem kask, podszedł do mnie i zapytał czy nie chciałbym ścigać się w Anglii. Streetie zawsze imponował mi logicznym myśleniem, ale perspektywa wyjazdu do Europy wydawała się szalona. Zapytałem Neila: czy ty aby nie lunatykujesz? Jednak po dłuższej rozmowie, Streetie zdołał mnie przekonać, że warto podjąć wyzwanie. W ciągu dwóch tygodni sprzedałem swoje auto, spakowałem walizki, załatwiliśmy wszystkie papierkowe sprawy i byłem gotów, aby wyruszyć na Wyspy – wspomina Boycie.

Wszystko pięknie, ale co na to rodzice? Pozwolić 21 – letniemu chłopakowi na tak długą wyprawę czy przekonać go, aby jednak został w ojczystej Australii? - Moi rodzice wiedzieli czym jest speedway, gdyż regularnie odwiedzali Sydney Showground. Niestety, widzieli też mnóstwo groźnych upadków. Tata i mama próbowali zawrzeć kompromis. Powiedzieli, że nie mają nic przeciwko jeździe na krótkim trawiastym torze, ale za żadne skarby świata nie zgodzą się, abym ścigał się na żużlu. Tata ujął temat w żołnierskich słowach: jeśli chcę bawić się w speedway, mam się wyprowadzić z domu! Byłem zrozpaczony, ale z pomocą przyszedł mi Mick Poole… – chytrze uśmiecha się Craig.

Newcastle Motordrome, długi, 400 – metrowy tor, o nawierzchni, w której po opadach deszczu można byłoby sobie urządzić kąpiel błotną z prawdziwego zdarzenia. I przerażające betonowe bandy… Mick Poole leczył kontuzję, złamana noga nie pozwalała mu na nadmierną aktywność. Mick zaoferował Craigowi swój motocykl i doradził, aby zabrał ojca na zawody. - Tata poczuje, że jest potrzebny, pomyśli, że bez niego będziesz jak dziecko we mgle. Poproś tatę, aby został twoim mechanikiem – zarzucił wędkę Mick Poole. Boycie długo się nie namyślał. Przekonał tatę, aby zakosztować speedwaya, ale o betonowej bandzie i parametrach toru w Newcastle rzecz jasna nie wspomniał…

Tak Craig Boyce sięgał po brązowy medal IMŚ.

- Co zrozumiałe trafiłem do klasy rookies, a więc debiutantów, którzy rokują jakąś nadzieję. Wygrałem wyścig na poziomie równym dzisiejszej National League w Anglii. Awansowałem do finału C, wygrałem rywalizację, potem przeskoczyłem na poziom B i znów odnotowałem zwycięstwo. Już chciałem zwijać sprzęt, kiedy ktoś głośno krzyknął na cały parking: "czy są chętni na finał A, bo jeden z kolesi, którzy mieli w nim jechać, wycofał się?!" Byłem na takiej adrenalinie, że zgłosiłem się bez wahania. Pomyślałem: ależ odlot, przecież taka szansa to rzadkość! Krzyknąłem tylko: no worries i poszedłem założyć kask. Pamiętam, że w finale jechało sześciu zawodników, a obok mnie pod taśmą stanęli tacy klienci jak Sean Wilmott, Peter Carr i Ray Dole. Po starcie byłem na ostatnim miejscu. Nie wiedziałem jak idealnie ustawić pod siebie sprzęgło. Przez cały wieczór spierałem się z ojcem, żaden z nas nie wiedział jaką zębatkę założyć, jak wyregulować zapłon. Po prostu niewidomy prowadził głuchego! Co za jazda. Na szczęście nie załamałem się po kiepskim starcie. Napędziłem się pod bandą, a Godden pożyczony od Micka Poole’a był diabelnie szybki. Było super, ale nikt mi nie powiedział, że im bliżej bandy będę się ścigał, tym bardziej przyczepnie się zrobi! Wjechałem w odsypane, noga wygięła się nienaturalnie, ale jakimś cudem przejechałem niczym w beczce śmierci. Na jednym wirażu wyprzedziłem trzech kolesi! Chwilę później pomyślałem jednak, że jeśli podobnie przejadę następny łuk, to się zabiję. Zszedłem więc do krawężnika i dowiozłem drugie miejsce. Byłem spocony jakbym wdrapywał się na Ayers Rock! Czujesz to, drugie miejsce w finale A w debiutanckim występie?! Tata nie miał już argumentów, aby mnie powstrzymać, ale wciąż dzielnie walczył, abym na wieki wieków zacumował w Sydney. Nic sobie z tego nie robiłem, pieniądze ze sprzedaży auta pomogły mi sfinansować zakup motocykla. Wiedziałem, że speedway to moja pasja i sposób na życie – z błyskiem w oku wspomina Boycie.

Kosmicznie długi lot przez Azję, mnóstwo niewiadomych w tym równaniu, strach przed debiutem na Wyspach… I cóż za wymarzona data na rozpoczęcie brytyjskiej przygody: Fool’s Day, a więc Prima Aprilis!

- Nie miałem bladego pojęcia jak wygląda brytyjski speedway. Największym szokiem była informacja, którą otrzymałem podczas dnia otwartego dla mediów: Press and Practice day. Ponoć było aż pięciu chętnych w walce o miejsce rezerwowego w Poole! Myślałem, że mam zagwarantowane miejsce w drużynie, ale Streetie zapewnił mnie, że nawet, gdybym nie przebił się do składu "Piratów", znajdę zatrudnienie w Exeter Falcons. Byłem ogromnie zmotywowany, elegancko nawinąłem, pojechałem jak szalony po zewnętrznej i upadłem pod bandą. Komuś spodobała się ubłocona wersja Craiga i znalazłem się w składzie Poole! Powiedziano mi, że otrzymam szansę występu w pierwszych trzech meczach. Byłem w siódmym niebie – mówi Boycie.

Mecz Elite League pomiędzy Poole a Ipswich. W akcji Boycie.

Ówczesny duet promotorów Poole Pirates: Mervyn Stewkesbury i Pete Ansell bezgranicznie ufali Neilowi Streetowi, który pełnił obowiązki menedżera "Piratów". Streetie zabierał Craiga do Exeter, aby nabrał doświadczenia. W owym czasie Boycie miewał fatalne starty. - Nie wiem dlaczego nie zabierałem się spod taśmy. Byłem załamany, bo nie mogłem zdiagnozować problemu. Dopiero 9 z bonusami w barwach Exeter pozwoliło uwierzyć mi we własne siły, ale nie na długo. Jestem już tak skonstruowany, że miewam wahania emocjonalne. Jakby dobrze policzyć, to w trakcie kariery chyba ze sto razy chciałem rzucić speedway. Źle znosiłem czasy kiedy leczyłem kontuzje albo gdy byłem bez formy. Dziś moje życie wypełnia partnerka Rebecca i córeczka Molly. To moje prawdziwe skarby, ale w 1988 roku Anglia była dla mnie praktycznie nieznanym lądem – twierdzi Boycie.

Streetie przekazywał Craigowi tajemne ścieżki brytyjskiego speedwaya. Nie pozwolił mu zginąć na drugiej półkuli. Mary, małżonka Neila, dbała o każdy szczegół domowej twierdzy. Był obiad na czas, była czysta pościel, świeże owoce, wyprana odzież. Idealna sytuacja. Boycie nie mógł utonąć, bo pomocną dłoń wyciągnął do niego Steve Schofield, legenda Poole Pirates. "Schoie", jak go nazywano w Anglii, mieszka dziś w Australii, ale w czasach gdy Craig lądował na brytyjskiej ziemi, Steve mieszkał w Londynie. - Zaprzyjaźniłem się z braćmi "Lango" (Stevem i Tonym Langdonem). Pamiętam, że był taki okres kiedy obaj bracia, Ray Morton i ja byliśmy rozsiani po Peckham. Peckham, legendarny południowo – wschodni Londyn… Słynny Trigger z popularnego sitcomu BBC "Only Fools and Horses"… Kumasz tą scenę z "Fatal Extraction"? – zapytuje Craig.

Poezja brytyjskiego obrazu. Na planie Del przesiaduje z Boyciem, Mike’m, Rodneyem i Triggerem. Del rozwija myśl. - Kobiety pytają mężczyzn tylko po to, aby później skorygować ich zdanie. Najpierw udają, że nie wiedzą, więc pytają, a następnie uderzają z potoczystym wyjaśnieniem jakby były alfą i omegą. I poprawiają facetów – twierdzi Del. Kiedy Del, Boycie, Mike i Rodney chóralnie wypowiadają kwestię: "Why ask?", Trigger jest jedynym, który milczy. Mija kilkanaście sekund, po czym Trigger odzywa się w te słowa: "Why ask?", a grupa wybucha śmiechem. - Tak, Trigger był mistrzem od tego, aby w porę nie zajarzyć w czym rzecz – wspomina pierwsze kroki na Wyspach Craig.

Ulubiony dowcip Craiga jest zanurzony w uroczych oparach absurdu. Speedway też ma w sobie nasiona surrealu, potrafi nas urzekać brakiem logiki, więc nie dziwota, że Boycie przejawia zamiłowanie do żartów opartych na cudnym wymiarze nonsensu...

Dwóch Anglików w średnim wieku gra w golfa. W pewnej chwili obok pola golfowego przechodzi kondukt żałobny. Jeden z grających odkłada kij i zdejmuje czapkę. "Cóż to, przerywa pan grę?" – dziwi się drugi zawodnik. "Proszę mi wybaczyć, ale bądź co bądź, przez 25 lat byliśmy małżeństwem" – odpowiada dżentelmen. Boycie rechocze, genialny numer…

Steve Schofield otworzył drzwi na oścież. Jego warsztat stał otworem przed Australijczykami. - Steve to dobra dusza. Dziś jest mi przykro, że tak władowaliśmy się do jego warsztatu. Bywały takie dni, że w tym samym czasie u Steve’a przebywała ekipa w składzie: Ian Humphreys, Todd Wiltshire, Steve, ja i bracia Lango! Szaleństwo. Ciasnota, po prostu masakra. Jestem wdzięczny Steve’owi za pomoc. Jeździliśmy przez ładnych parę lat, „Schoie” wspaniale czuł speedway. Zabierał nas na niedzielny lunch do swoich rodziców: Pete’a i Sylv. To było niebo w gębie. Do dziś czuję smak krewetek, steka, makaronu… – wspomina Boycie.

Schofield uczył Australijczyków jak zręcznie poruszać się w gąszczu brytyjskiego speedwaya. Kieszonkowy Steve. Nie tylko Boycie darzy go ogromną sympatią. Fani Wybrzeża też miło wspominają czasy kiedy "Schoie" zdobywał oczka dla Gdańska. - Steve był wspaniałym profesorem, ale i dobrym kompanem do zabawy. Pokazał nam jak dbać o tarczki sprzęgłowe, jak czyścić gaźnik. Nie mieliśmy bladego pojęcia o sprzęcie! Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Anglii z silnikiem Goddena, na którym jeździłem również w Australii, nie wiedziałem, że trzeba go serwisować. Okazało się, że silnik, który był nowiutki w Australii ma już na liczniku 35 imprez. Przyjechałem na zawody do Stoke i… cóż to była za eksplozja! Zatarłem go już w pierwszym wyścigu – śmieje się Craig.

1988 – 1990 Poole Pirates, 1991 – Oxford Cheetahs. Mozolna wspinaczka na szczyt, choć tak po prawdzie Boycie marzył o tym, aby awansować do finału światowego. Medale nie były mu w głowie. W 1991 roku Craig nazwałby szaleńcem każdego kto wywróżyłby mu medal IMŚ… Boyce jeździł wówczas z numerem 2 u boku samego profesora, Hansa Nielsena. - Nie muszę mówić jak trudną sztuką jest ściganie się pod nr 2 mając takiego asa (Hansa Nielsena) jako prowadzącego parę. Nie narzekałem, uczyłem się, ale sezon 1991 był dla mnie koszmarny. Podczas finału Commonwealth w King’s Lynn doznałem złamania kręgów. Wróciłem na tor po żmudnej rehabilitacji, odjechałem trzy mecze i znalazłem się w kanapce pomiędzy braćmi Lofqvistami w szwedzkim Vastervik. Diagnoza: prawa noga w potrzasku, połamane kości, przeogromny ból… – wyznaje Australijczyk.

Craig Boyce jako menedżer reprezentacji Australii.
Craig Boyce jako menedżer reprezentacji Australii.

O ironio, to na torze King’s Lynn, Boycie ujrzał po raz pierwszy swojego idola, Erika Gundersena. W 1988 roku na torze przy Saddlebow Road, Erik Gundersen i Hans Nielsen kręcili astronomicznie szybkie czasy w test meczu z Brytyjczykami. - Pamiętam ten mecz. Kelvin Tatum walczył jak lew, choć zawsze uchodził za startowca. Nie mogłem uwierzyć jak szybko pokonywali łuki i proste. Pomyślałem sobie: gdzie ja jestem? W którym punkcie kariery? Przecież nigdy nie będę tak profesjonalny jak Erik, Hans czy Kelvin. Erik płynął po torze. To mój idol, zawsze chciałem go naśladować. Szkoda, że przyjechałem tak późno na Wyspy, w 1989 roku w Bradford Erik miał ten koszmarny wypadek w finale DMŚ… – twarz Craiga posmutniała.

Właśnie, twarz. W środowisku żużlowym Craig nosił przydomek "Face". Skąd u licha ta ksywka? - Mój tata lubił mieć naburmuszoną twarz, lubił stroić różne dziwne miny, aby rozweselać towarzystwo. Normalnie byłby wymarzonym wzorem dla karykaturzystów. Mój kuzyn nazwał tatę "Face". Kiedy któregoś dnia w warsztacie zrobiłem podobną, naburmuszoną minę jak mój tata, kuzyn poszerzył wachlarz i krzyknął do mnie: "hej, Face junior!" i tak już zostało. Nie jestem marudą, dobry ze mnie chłopak – śmieje się Craig.

Na drugą część tekstu Tomasza Lorka zapraszamy w poniedziałek.

Źródło artykułu:
Komentarze (16)
avatar
Nevermore
23.06.2013
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Legenda ? hmm, Tomasz ma od dawna tendencję do fantazjowania i upiększania rzeczywistości, bo to się lepiej czyta. Boyce nigdy nie był i nie będzie żadną legendą, no chyba, że mniemaniu Tomka. Czytaj całość
avatar
Penhal
23.06.2013
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Gdyby był taki jak Eric to nigdy by z łapami nie leciał jak przegrywał.Dla mnie to przeciętny zawodnik.Szkoda tylu słów o nim.  
Wąski
23.06.2013
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Boyce był dobrym zawodnikiem, ale na brytyjskie tory. W Polsce nigdy nie zachwycił. Wydaje mi się że pod względem umiejętności to zawodnik coś ala obecnie Rory Schlein  
avatar
Znafca
23.06.2013
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Kolejny fajny artykul Tomka ! Widac, ze koles kocha speedway! Super sie czyta, mozna dowiedziec sie czegos z zycia prywatnego zuzlowcow, ciekawych historii a nie tylko suchych wynikow z meczu.. Czytaj całość
avatar
ginginho
23.06.2013
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Wszystko fajnie, ale internet to nie to... Czekam, aż kiedyś napisze książkę o speedwayu, w sumie nie ważne na jaki temat, ale będą pierwszy, którą ją kupi xD