Maciej Kmiecik: W Polsce zakończył się już dla ciebie sezon 2013. Można powiedzieć, że był on jednym z trudniejszych w twojej karierze?
Tomasz Jędrzejak: Na pewno był to dla mnie sezon bardzo trudny z tego względu, że walka o utrzymanie w Enea Ekstralidze trwała do samego końca. Znaleźliśmy się w pewnym momencie nad przepaścią, bo oprócz tego, że sami musieliśmy wygrać, to jeszcze trzeba było liczyć na zwycięstwo bydgoszczan. Był to bardzo stresujący sezon.
Ale w pewnym momencie okrzyknięto was rewelacją ligi i była nawet szansa na play-offy…
- Rzeczywiście. Można było na pewno uniknąć walki do końca o utrzymanie. Faktycznie, zapowiadało się nawet, że możemy pokusić się o play-off, ale tak się nie stało i później musieliśmy stoczyć wyczerpującą - przede wszystkim pod względem psychicznym - walkę o utrzymanie. Najważniejsze jednak, że wszystko zakończyło się pozytywnie.
Pytałem o trudny sezon dla ciebie w kontekście kontuzji, jakiej nabawiłeś się na zgrupowaniu kadry w Zakopanem. Wielu kibiców pewnie nie zdawało sobie sprawy z jakim problemem borykałeś się przez cały sezon…
- Początek sezonu nie był dla mnie najlepszy, z tego względu, że praktycznie miesiąc przed startem rozgrywek nabawiłem się tego nieszczęsnego urazu na stoku. Dodam tylko, że nie było w tym absolutnie mojej winy, bo to ktoś uderzył we mnie. Kontuzja ta nie pozwalała mi na normalne przygotowanie do sezonu. Zahamowała zupełnie moje treningi. Musiałem przejść rehabilitację i wjechałem w sezon nie do końca wyleczony. Wsiadłem na motocykl tak naprawdę, kiedy jeszcze kuśtykałem. Zarówno dla mnie, jak i innych zawodników początek sezonu jest bardzo ważny. Jak dobrze zacznę, wtedy idzie już z górki. Łatwiej mi się jeździ, łatwiej wygrywa.
Ale samego początku sezonu aż tak złego nie miałeś…
- Może i tak, bo w Toruniu zrobiłem niezłe punkty. Pojechałem tam jednak praktycznie bez żadnego treningu spod taśmy. W meczu ligowym po raz pierwszy w sezonie odjechałem cztery kółka spod taśmy startowej. Nigdy w ten sposób nie zaczynałem sezonu. Bez żadnego sparingu stanąłem pod taśmą i w Toruniu zdobyłem 9 punktów. Wynik był może niezły, ale czułem cały czas, że jazda nie jest taka jak powinna być. Jazda sprawiała mi więcej problemów niż powinna. Nie czułem tego luzu na motocyklu. Zacząłem jeździć sztywno i później w trakcie sezonu to się pogłębiało.
Siedząc na motocyklu obawiałeś się cały czas o to kolano? Nabawiłeś się urazu prawej nogi, a więc kluczowej dla żużlowca…
- Na pewno gdzieś tam w głowie to siedziało, że trzeba uważać na kolano. Początek był taki, że nawet koleiny dobrze nie mogłem sobie przygotować, bo jak się zapomniałem i mocniej kopnąłem, to kolano mnie bolało. Ból co chwilę przypominał o kontuzji. Nie było to proste. Nie chciałbym się tym urazem usprawiedliwiać, że sezon był dla mnie słabszy. Kontuzja, którą odniosłem przed sezonem, miała bez dwóch zdań ogromny wpływ na moją postawę. Większość osób nie wiedziała, jak bardzo męczyłem się jeżdżąc w tym sezonie z kontuzją kolana.
Patrząc jednak na twoją średnią w porównaniu z najlepszym sezonem 2012, we Wrocławiu i tak osiągnąłeś porównywalne wyniki. Gorzej wiodło ci się na wyjazdach. Z czego to wynikało?
- We Wrocławiu zrobiłem już tyle tysięcy okrążeń, że pewnie to doświadczenie mi pomogło. Znam i lubię ten tor. Mimo że nie byłem w dobrej formie, punkty we Wrocławiu przywoziłem. Robiąc 10-12 punktów na swoim torze wykręciłem średnią podobną do zeszłego roku u siebie, ale zdobywanie punktów przychodziło mi dwa razy trudniej niż w ubiegłym sezonie. Mało było meczów, w których wykręciłem nawet dwucyfrówkę, ale byłem po nich zadowolony. Wiedziałem, że to nie jest to, co powinno być. Nie czułem się na motocyklu tak komfortowo jak w poprzednim roku. Robiłem punkty u siebie, ale nie do końca byłem zadowolony z siebie.
W sezonie 2013 zdobyłeś 2000 punkt w całej swojej karierze i 1000 dla wrocławskiego klubu. Fajne jubileusze?
- Cieszę się, że przekroczyłem taką liczbę punktów dla Sparty Wrocław. Kibice docenili moją zdobycz i podziękowali mi za to. O tym, że przekroczyłem 1000 punktów, dowiedziałem się po meczu. Był to bardzo miły gest wrocławskich kibiców, którym za to serdecznie dziękuję. Cieszy mnie to, że dla tak wielkiego klubu zrobiłem tyle punktów.
I z Wrocławiem jesteś zżyty nie tylko zdobytymi punktami? W stolicy Dolnego Śląska dobrze się czujesz i póki tam jest ekstraliga, póty Tomasz Jędrzejak tam będzie jeździł?
- Dopóki będę w miarę skuteczny i będą mnie tam chcieli, pewnie zostanę we Wrocławiu. Mam tam poukładane wiele rzeczy. Jest mi tam dobrze. Mówiłem to przed tym sezonem - tak też mówię teraz.
Wielu spisywało was na pożarcie i spadek z Enea Ekstraligi, a wy trzeci raz z rzędu na przekór wszystkim utrzymujecie się. Wielu mówi, że trener Piotr Baron dokonał majstersztyku. Też tak to oceniasz?
- Na pewno. Wielu przed sezonem widziało już nas w pierwszej lidze. Mało było osób, które w nas wierzyło. Przyznam się szczerze, że sam miałem wątpliwości co do naszej drużyny, czy w przypadku trzech spadających drużyn, zdołamy się utrzymać. Wiedziałem, że będzie to trudny sezon. Zamiast się wzmocnić, odeszło od nas dwóch wartościowych zawodników - Fredrik Lindgren i Sebastian Ułamek, a inne kluby mocno się zbroiły. Nasza sytuacja przed sezonem wyglądała nieciekawie, ale…
Ale w waszej drużynie był ktoś taki jak Tai Woffinden - zawodnik, który chyba
odmienił oblicze Betardu Sparty Wrocław?
- Tai Woffinden pociągnął tę drużynę niesamowicie. Nie tylko jednak Tai był motorem napędowym. Peter Ljung pojechał prawie cały sezon bardzo dobrze i równo. Utrzymanie jest dużą zasługą Szweda. Zdobywał w okolicach 10 punktów, co było niezwykle istotne. Ja nie jeździłem, tak jak oczekiwano, ale za to Tai zdobywał więcej punktów niż ktokolwiek mógł to przewidzieć.
Ty jako kapitan "trzymałeś" ten zespół w dobrej atmosferze. Wielu uważa, że właśnie chemia w zespole uratowała was przed spadkiem. Zgodzisz się z tym?
- Jak najbardziej. Wrocław ma to do siebie, że atmosfera w drużynie jest zawsze dobra. Wiadomo, że zawodnicy się zmieniają. Jedni przychodzą, inni odchodzą – to jest normalne. Żużlowcy, którzy jeżdżą we Wrocławiu, identyfikują się z klubem. We Wrocławiu przez lata pracuje jednak ta sama grupa osób w klubie - począwszy od kadry trenerskiej, toromistrzu, masażystach i innych osobach, które mają wpływ na końcowy wynik zespołu. Każdy z nim ma swój wkład do tego, że się utrzymaliśmy.
Przed tobą jeszcze kilka imprez, w tym finał IMP, gdzie bronisz tytułu mistrzowskiego…
- No właśnie, z tym może być problem. Odjadę jeszcze mecz w Szwecji i finał MPPK w Gorzowie, a później udam się na konsultację do lekarzy w Krakowie, którzy prowadzili mnie po tym, jak nabawiłem się kontuzji kolana. Jeśli oni uznają, że konieczna jest operacja, bym mógł normalnie funkcjonować, poddam się jej niezwłocznie, nawet kosztem udziału w zaplanowanym na 6 października finale IMP. Oczywiście, bardzo chciałbym bronić tytułu, choć zdaję sobie sprawę, że moja forma nie jest optymalna, a poza tym tarnowski tor nigdy specjalnie mi nie służył. Gdy będzie taka potrzeba, od razu poddam się operacji, by w normalnym trybie przygotowywać się do kolejnego sezonu.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!