Protestuję przeciw wrzucaniu wszystkich do jednego worka, bo problemy dotyczą w gruncie rzeczy tylko chorej, a przecież ukochanej polskiej piłki. Rzadko słychać o incydentach podczas rozgrywek w innych grach zespołowych, choć gromadzą nieraz większe tłumy na trybunach, np. siatkówka, koszykówka, hokej i inne.
W piłce nożnej jest problem, trzeba to przyznać. Byłem nie tak dawno świadkiem, gdy przed meczem czwartoligowym (wcale nie pomiędzy liderami tabeli) około stuosobowy oddział uzbrojonej po zęby policji, z kilkoma wozami bojowymi, eskortował przez miasto około stuosobową grupę groźnie wyglądających, choć spokojnie się zachowujących, kibiców od dworca aż do samych bram stadionu. Uderzało milczenie tego pochodu i błyskające koguty policyjnych radiowozów. Potem się okazało, że wszystkich widzów na trybunach było około dwustu. Na usprawiedliwienie policji dodam, że do małej zadymy przed wejściem doszło, choć nie jestem pewien kto ją sprowokował. Zapewne bardzo złym przykładem byłoby tu przypomnienie niedawnej osławionej akcji policji w Warszawie, gdzie w wyjątkowo brutalny sposób potraktowano ponad siedmiuset kibiców Legii, z powodu demolki dokonanej przez kilkunastu (z tego część jeszcze wyrwała się z oblężenia). Warszawa ma kolejny "szpil do haji" – powód, żeby nie lubić milicji, przepraszam: policji, z czego zbuntowana przeciw stanowi wojennemu stolica swego czasu słynęła (sam miałem "przyjemność" być przeganiany przez ZOMO na przedwiośniu 1982 roku z Placu Zwycięstwa, spod Wizytek i Św. Anny).
Na zawodach żużlowych, i wokół tych imprez, jest na ogół spokojniej, a jak już dochodzi do starcia, to często jest to spowodowane nadgorliwością agresywnej "ochrony" (dysponuję bolesnymi przykładami i tylko żałuję, że aparatu fotograficznego nie miałem akurat przy sobie). To nie jest piłka, rzucona oszołomom - a niech się wybiją!, ale też nie można wykluczyć, że jakiejś grupce rozwydrzonych małolatów pomyli się "kopana" z żużlem, i zacznie rozrabiać. To wtedy dopiero jest pole do popisu dla dyskretnie wpierw schowanej, ale za to skutecznej grupy "szybkiego reagowania", tłumiącej ognisko bójki w zarodku. Co dziwniejsze, w dawnych latach tak właśnie się działo. Że inne czasy, inna młodzież? No dobrze, choć nie całkiem się zgadzam, ale należałoby chyba lepiej wykorzystywać oko gęsto rozmieszczonych kamer. I na tym się skupić. Apeluję o zachowanie odpowiednich proporcji. To jest ważne z trzech powodów.
Po pierwsze: koszty. Zorganizowanie zawodów żużlowych kosztuje dużo więcej, niż nawet najbardziej prestiżowego meczu piłkarskiego, tak samo prowadzenie drużyny żużlowej jest o wiele droższe niż piłkarskiej. Dochodzi tu: sprzęt, paliwo, oleje, konieczność ciągłego równania i polewania toru, dmuchane bandy, karetka pogotowia ratunkowego i straż pożarna na miejscu. Jeśli do tego dodać będzie trzeba zwiększone koszty na tzw. bezpieczeństwo, to może oznaczać wprost upadek niektórych klubów, dziś już i bez tego ledwo zipiących. Otóż tam powinno być raczej odwrotnie: mało "ochrony", niewiele "gliny", tanie bilety, wstęp na zaplecze dla prawie wszystkich, a nawet piwo lane w obrębie stadionu. A do ochrony wolontariusze. Ten pomysł jest już zresztą od dawien dawna opatentowany i skutecznie działa na "Zgniłym Zachodzie". Tak jak w wielu innych przypadkach: tam można - u nas nie!
Po drugie: speedway to jest z natury głośny sport. Na tym także zasadza się jego specyficzny urok. Zawodowi zadymiarze mają tym samym zawężone pole do popisu, bo – ni chu chu – nie przekrzyczą ryku żużlowych "rumaków", a oczekiwany - nie oszukujmy się - wysoki poziom adrenaliny zapewnia wszystkim niemal każdy wyścig, więc siłą rzeczy palanteria schodzi na drugi plan, co pasuje jej raczej średnio. Poza tym chuliganów i zabijaków odstraszają, w myśl maksymy "zło dobrem zwyciężaj", zorganizowane, a kulturalnie w większości dopingujące swoich, kluby kibicowskie, rozmiłowane w wyścigach po szlace. Dlatego zadymiarze starają się omijać żużlowe areny. Choć nie można wykluczyć przenikania się struktur.
Po trzecie: żużel jest sportem rodzinnym, w najlepiej pojętym tego słowa znaczeniu. Bez akceptacji, a potem ciągłego wsparcia rodziny nie można zostać żużlowcem – zjawisko bardziej wyraziste, niż gdzie indziej. Na widowni też często widać całe rodziny. Małżeństwa, konkubinaty i narzeczeństwa, rodzice z dwójką, czy trójką brzdąców, rozentuzjazmowanego dziadka z rozbrykaną wnuczką, itd. Zdarza się też cała rodzina, lub dwie, pragnąca obejrzeć zawody tuż po wycieczce rowerowej, a tu "ochroniarze" pod groźbą niemalże rozstrzelania rozkazują (przy pustawych trybunach – dodajmy) rowery i… hulajnogi - do depozytu! Kto tam naprawdę rządzi?... Stawiając przy bramach stadionu kordony uzbrojonych ochroniarzy w kamizelkach kuloodpornych, naprzeciw steranego życiem siwego dziadziusia z wnuczką pod ręką, dochodzi do kompromitującego kontrastu. Demonstracji tępej siły. Dlaczego prezes klubu (lub jego umyślny) choć raz nie raczy obejrzeć tego obrazka, nie posłucha tych epitetów z obu stron bramy. Nie zaszkodziłoby robić to, tzn. monitorować nastroje, non-stop, wsłuchiwać się w głos największego sponsora - zwykłego kibica. Spojrzenie wyłącznie od strony loży dla VIP-ów wykoślawia obraz. To jest wstyd i hańba, w XXI wieku - armaty przeciw kolibrom! Powstaje pytanie: czy zmuszanie widzów do zajmowania ściśle przypisanych im miejsc siedzących (jak w teatrze lub kinie, czego sobie z nadzwyczaj żywymi z natury małymi dziećmi nie wyobrażam), a w ogóle czy zmuszanie do siedzenia, to nie jest odbieranie tej swobody poruszania się, która szkody nikomu nie czyni, a daje ważne poczucie wolności? Słowem: czy nie stracimy tej resztki najbardziej wiernych, a jednocześnie, dzięki Bogu, opornych na mody i koniunktury, kibiców żużlowych, dla których przecież tak naprawdę to wszystko się kręci? Czy przeżyjemy, gdy wskutek nadmiernych rygorów stadionowych, stracimy owych dziadków i… tym samym stracimy wnuków? To o to idzie gra.
Proponuję wprowadzić, jeśli to konieczne - mocą ustawy, kategorie, czyli gradację imprez sportowych, od pierwszej - o najwyższym stopniu ryzyka, gdzie wytłumaczyć można prawie wszystkie środki przymusu bezpośredniego, do kategorii siódmej, czy nawet dziesiątej kategorii imprezy masowej - gdzie ryzyko zadym praktycznie równe jest zeru. Kategorie winny być ustanawiane w poczuciu zdrowego rozsądku, na bieżąco, ale nie ujawniane publicznie. Jednocześnie, w porozumieniu z lokalną policją, nawet imprezy małego ryzyka powinny stawiać organa ścigania w stan zwiększonej gotowości, aby w szybkim czasie mogły interweniować spoza obrębu stadionu. Płacimy podatki, więc nikt nam łaski nie robi, mamy prawo oczekiwać ochrony, nie agresji ze strony organów ścigania.
Stefan Smołka