Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (97): W rytmie podwiedeńskiego walca

Wierzyć się nie chce, ale był czas kiedy austriacki żużel liczył się w Europie. A jego centrum była stolica kraju, słynący z kawiarni, walców, pamiątek po wielkiej dynastii Habsburgów - Wiedeń.

W tym artykule dowiesz się o:

To tam zapraszano na mecze gości z innych państw. Tam już w latach 50-tych jeździli Polacy, tam wiosną 1956 roku doszło do wielkiej tragedii, śmierci na torze Zbigniewa Raniszewskiego. Wiedeń obok Londynu stał się wreszcie żużlową stolicą 1963 roku, tutaj bowiem odbył się finałowy turniej Drużynowych Mistrzostw Świata. Nasi dostali wówczas straszne baty od Szwedów, Czechów i Brytyjczyków. Henryk Żyto, Marian Kaiser, Stanisław Tkocz, Andrzej Pogorzelski i Joachim Maj uzbierali "do kupy" raptem siedem punktów! Z czasem jednak w zachodniej Europie rozpoczął się proces wyprowadzania speedwaya z dużych ośrodków na prowincje. Tak było też w Austrii, gdzie torowe wyścigi przeniesiono ze stolicy kraju, całkiem jednak niedaleko, bo mniej więcej 50 kilometrów na południe do Wiener Neustadt. W miejscowości przy autostradzie numer 2 wijącej się w kierunku Grazu i dalej granicy z Włochami i dzisiejszą Słowenią powstał na prostym niczym konstrukcja cepa stadionie żużlowy tor. I to właśnie to miejsce na długie lata stało się sercem żużla w ojczyźnie Mozarta i Straussów.

Nie brakowało tutaj interesujących zawodów, wielkich pojedynków, nie brakowało także oczywiście mocnych, polskich akcentów. Szczęśliwych i dramatycznych. Z całą pewnością Wiener Neustadt nie będzie się dobrze kojarzył Piotrowi Świstowi. Rok 1990. W Wiener Neustadt rozgrywany jest półfinał mistrzostw świata par. Polskę reprezentują Piotr Świst i Ryszard Dołomisiewicz. W V biegu ich rywalami są duety ze Szwecji i Australii (jeżdżono wówczas po trzy pary w wyścigu). Oddajmy głos Stanisławowi Maciejewiczowi, znanemu mechanikowi, który wówczas towarzyszył naszym reprezentantom: - Piotrek na wejściu w drugi łuk nabrał takiego szwungu, że z czwartej pozycji mógł przejść jadącego przed nim Ryśka, a nawet będącego na drugiej pozycji Todda Wiltshire’a. Jednak atakujący z piątego miejsca Leigh Adams, nie zważając na niebezpieczeństwo, wszedł w drugi wiraż nie wyłamując motocykla i tym samym podciął "Dołka", który uskakując w bok trafił na mniej przyczepny odcinek toru. Upadając stworzył przeszkodę dla nadjeżdżających zawodników. Per Jonsson natychmiast uciekł na wewnętrzną stronę, natomiast Piotr Świst musiał pojechać po szerokim łuku. Co prawda zdołał cudem ominąć partnera, ale nie zdołał już ani zeskoczyć z motocykla, ani wejść ślizgiem kontrolowanym. Do bandy było zaledwie 2 metry. Po chwili uderzył w nią i zamiast się od niej odbić - jak to zwykle bywa - wyłamał kilka desek, wpadł w pas bezpieczeństwa, złamał słupek bandy i wyleciał w górę wyrzucony jak z katapulty. Następnie spadł głową w dół, odbił się od schodów i znowu wyleciał w górę. Trzecim razem spadł plecami na trybuny. Wyglądało to okropnie - relacjonował plastycznie tamte przerażające chwile pan Stanisław w broszurce Roberta Borowego "Dekada radości i smutków".

Piotr Świst trzy lata po swoim największym sukcesie w karierze, wicemistrzostwie Europy juniorów, rozpoczął najtrudniejszy wyścig. Wyścig o życie, które było poważnie zagrożone. Polskie środowisko żużlowe wstrzymało oddech. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale wiemy Piotr powrócił nie tylko do zdrowia, ale także do uprawiania żużla, w którym w następnych latach sporo osiągnął. Ale tamten wypadek pozostał w pamięci austriackich kibiców. Kiedy pięć lat później przyjechałem do Wiener Neustadt na turniej Grand Prix wspominali o nim i pokazywali miejsce, w którym bezwładne ciało polskiego zawodnika obijało się o bandę i trybuny stadionu. 17 czerwca 1995 roku był chyba szczytowym dniem historii ośrodka żużlowego w podwiedeńskim mieście. Tego dnia rozegrano tam bowiem turniej o Grand Prix Austrii. Pikanterii dodawał fakt, że po Wrocławiu był to dopiero drugi w historii turniej Grand Prix! Jak się miało potem okazać pierwszy i zarazem ostatni turniej o Grand Prix Austrii.

Miesiąc wcześniej we Wrocławiu wygrał Tomasz Gollob toteż pod Wiedeń pociągnęły liczne zastępy polskich fanów niczym wojska króla Sobieskiego trzy wieki wcześniej. Niestety tym razem wielkiej wiktorii nie było, a raczej spory zawód. Polak wprawdzie zaczął od wygranej w swoim pierwszym starcie, ale potem było gorzej. Regulamin przewidywał wówczas dwudziestobiegowe zawody, po których klasyfikowani na miejscach 13-16 rozgrywali finał D, ci z miejsc 9-12 finał C, z miejsc 5-8 finał B, a o wygraną zw zawodach w finale A walczyło czterech najlepszych po turnieju zasadniczym. Gollob nie awansował do finału A, ostatecznie zajął ósme miejsce. Wygrał Amerykanin Billy Hamill. Potem w Wiener Neustadt rozegrano jeszcze Grand Priux Challenge w 1997 toku i tutaj mieliśmy znacznie milsze wspomnienia, bo tamte zawody wygrał Piotr Protasiewicz, a kilka lat później pamiętny deszczowy finał IMŚ, zakończony szczęśliwym rzutem monetą, który wskazał na zwycięzcę Krzysztofa Kasprzaka.

Dziś pozostały już tylko wspomnienia. Resztki austriackiego speedwaya przeniosły się na inne obiekty. Można na tej podstawie wysnuć taki wniosek, że im dalej od stolicy, tym żużel w Austrii jest niestety coraz słabszy.

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Komentarze (2)
avatar
ABC- prawdziwy
12.01.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
To fakt...przecież nie ma co liczyć zapaleńców z Usa Kanady czy RPA... o potędze niegdyś czyli Nowej Zelandii nie wspomnę. .. może kierunek to Azja??? Tylko nikogo w Japonii Chinach czy Korei n Czytaj całość
avatar
KATO
11.01.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
żużel na świecie skurczył się do kilku Państw.Tylko kwestią czasu jest jego agonia. Kibice z Polski stanowią co najmniej 70 procent ludzi interesujących się regularnie tą dyscypliną. Poza Europ Czytaj całość