Mowa o Łukaszu Sówce, który pierwsze kroki na żużlu stawiał w Ostrowie Wielkopolskim. W krótkim okresie dokonał olbrzymiego postępu sportowego, a jego "team" uchodzi obecnie za jeden z najbardziej profesjonalnych wśród żużlowców młodego pokolenia. Przed Sówką być może najważniejszy sezon w karierze. Za rok nie będzie już zawodnikiem młodzieżowym, a jak wiadomo ukończenie 21. roku życia często wiąże się z nagłym spadkiem dotychczasowej dyspozycji. Na własnej skórze odczuli to m.in: Paweł Hlib, Karol Ząbik, Dawid Lampart, Grzegorz Zengota, a nawet Maciej Janowski.
Aby opisać dotychczasowy przebieg kariery kaliszanina, należy cofnąć się do roku 2009. Niespełna 16-latek zaskoczył wszystkich podczas finału Brązowego Kasku, który rozegrany został na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Sówka zajął w nim trzecie miejsce, zadziwiając całą żużlową Polskę. Szerzej nieznany młokos w pokonanym boju pozostawił m.in: Sławomira Musielaka, Pawła Zmarzlika, Dawida Lamparta, czy też braci Pulczyńskich, a zatem zdecydowanie bardziej doświadczonych jeźdźców.
Na skutek udanego występu w tym prestiżowym turnieju, Sówka od zaraz znalazł się na celowniku większości klubów z Ekstraligi, pomimo faktu, iż nigdy wcześniej nie wystąpił w oficjalnym meczu ligowym! Powodem tego stanu rzeczy był wiek młodziutkiego wówczas żużlowca. By móc startować w rozgrywkach ligowych, należy ukończyć 16. rok życia. Sówka urodził się w listopadzie 1993 roku, a więc w momencie wrześniowego finału BK miał na swoim koncie zaledwie 15 wiosen.
Wyścig o podpis żużlowca wygrał Falubaz Zielona Góra, z którym Sówka parafował 3-letni kontrakt. - To inwestycja w przyszłość - mówili wówczas włodarze zielonogórskiej drużyny. Sam zawodnik miał jednak poważne problemy, by znaleźć miejsce w podstawowym składzie. Piotr Żyto stawiał głównie na Patryka Dudka i Aleksandra Łoktajewa, a Sówka choć wystąpił w sześciu spotkaniach, odjechał zaledwie 9 wyścigów. Warto zaznaczyć, że u progu sezonu kaliszanin uczestniczył w potwornym karambolu, który wykluczył go z pierwszej części rozgrywek, a jego skutki odczuwa po dzień dzisiejszy.
Przed sezonem 2011 "Sówkins" został wypożyczony do swojego macierzystego klubu, mierzącego wówczas w awans do I ligi - Ostrovii Ostrów Wielkopolski. To właśnie tam udowodnił, iż czas spędzony w Zielonej Górze nie był do końca stracony. Zdobywając średnio 7,14 punktów na mecz, walnie przyczynił się do powrotu Ostrovii na zaplecze ENEA Ekstraligi. Nie przekonał jednak szefostwa Falubazu, by móc ponownie założyć plastron z "Myszką Miki". Ci znów zesłali go na wypożyczenie, choć tym razem już do bezpośredniego konkurenta.
Jazda w PGE Marmie Rzeszów miała być dla Sówki prawdziwym sprawdzianem. Z uwagi na słabą konkurencję jeśli chodzi o formację młodzieżową ówczesny 18-latek mógł spać spokojnie, będąc pewnym miejsca w meczowym zestawieniu. W Rzeszowie bowiem, po ukończeniu wieku juniorskiego przez Dawida Lamparta, nastała na tej pozycji spora dziura. Przeskok o dwie ligi wyżej miał dać odpowiedź na pytanie na co tak naprawdę stać wciąż młodego kaliszanina. Już po dwóch pierwszych spotkaniach Sówka stał się ulubieńcem rzeszowskiej publiczności. W barwach PGE Marmy odjechał łącznie 66 biegów, a w 11 z nich odnosił zwycięstwa. Pozostał w Rzeszowie również na rok 2013, który był niezwykle dramatyczny dla losów miejscowej drużyny. Sam żużlowiec spisywał się przyzwoicie, uzyskując na domowym obiekcie średnią 1,703 punktu na bieg.
[nextpage]
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że zawodnik, który w klasyfikacji indywidualnej ENEA Ekstraligi legitymuje się lepszymi statystykami aniżeli Martin Vaculik, nie będzie nawet rozważał ewentualnych startów w I lidze. Tym bardziej, że na polskich juniorów od zawsze istnieje spore zapotrzebowanie. Sówka przyznaje, że w okresie jesiennym zgłaszały się po niego zespoły z Ekstraligi, ale on sam wolał pozostać z drużyną, w której spędził dwa poprzednie sezony. - Miałem oferty z Torunia i Wrocławia. Rozważana była opcja startów w Zielonej Górze. Pomimo tego, że oferty te były bardzo atrakcyjne pod względem finansowym, zdecydowałem się pozostać w Rzeszowie. Czuję się tu jak w domu, lubię naszych kibiców. Klub jak dotychczas był wobec mnie rzetelny, a ja sam postawiłem sobie cel, by znowu awansować z zespołem do Ekstraligi. Finanse nie są dla mnie najważniejsze - tłumaczy Sówka.
Co ciekawe, zawodnik przedłużył kontrakt z PGE Marmą Rzeszów do 2015 roku. Od razu pojawiły się nieprzychylne opinie, iż Sówce na awansie do Ekstraligi może zbytnio nie zależeć, bo jako przyszłoroczny senior wolałby nadal jeździć w I lidze, gdzie presja na wynik jest zdecydowanie mniejsza. 20-latek ucina jednak te spekulacje. - Głęboko wierzę, że w przyszłym sezonie nadal będę zawodnikiem PGE Marmy, ale już w Ekstralidze - mówi.
Dlaczego jedna z nadziei polskiego żużla nie przywiązuje większej wagi do wysokości kontraktu? Przyczyna wydaje się banalnie prosta. Godziwe zarobki mogą czekać na zawodnika w przyszłości, gdy ten stałby się uznanym jeźdźcem światowej marki. Na razie celem przewodnim pozostaje rozwój sportowy. Tym bardziej, że Sówka na brak funduszy raczej nie narzeka. Świadczy o tym współpraca na wyłączność z samym Carlem Blomfeldtem. - Chcę zrobić krok do przodu i nadal się rozwijać. Wiem, że mogę być spokojny o wsparcie z zewnątrz. Carl przyleci do Polski na początku lutego i wtedy zaczniemy dopasowywać sprzęt. Będzie ze mną przez cały sezon, na każdych zawodach. To bardzo ważne - tłumaczy Sówka.
"Sówkins" ma za sobą występ w jednej z rund SEC, która rozegrana została na torze w Rzeszowie we wrześniu minionego roku. Jak sam przyznaje start sprzed kilku miesięcy nie spełnił jego własnych oczekiwań i obecnie stara się o nim zapomnieć. - Te zawody pokazały, że do światowej czołówki jeszcze daleka droga. Szkoda w ogóle do tego wracać. Nie ukrywam jednak, że występ w tym cyklu to spora dawka nauki. Przede mną jednak nowe cele i nowe wyzwania - twierdzi wychowanek klubu z Ostrowa Wlkp.
Zespół PGE Marmy jest drużyną dość wiekową. Świadczą o tym nazwiska Macieja Kuciapy, Scotta Nichollsa czy Petera Ljunga. Sówka widzi w tym jednak spory handicap. - Mamy bardzo doświadczony zespół i to powinno działać na naszą korzyść przynajmniej w niektórych spotkaniach. Na pewno możemy zapewnić kibiców, że tanio skóry nie sprzedamy i będziemy walczyć o każdy centymetr toru. Nie czuję się zmęczony podróżami do Rzeszowa. Co chwilę otwierają nowe odcinki autostrady i tak naprawdę jest ona już praktycznie cała skończona. To bardzo ważne, bo czas przejazdu z Wielkopolski znacznie się skraca i jest więcej czasu na odpoczynek. W busie się jeszcze nie nudziliśmy. Mam naprawdę bardzo fajny zespół i zawsze jest nam wesoło - dodaje Sówka.
Czy to zatem ten zawodnik stanie się kluczem do sukcesu PGE Marmy Rzeszów w nadchodzącym sezonie? Analizując składy pozostałych drużyn, można dojść do ciekawego wniosku. W każdym zespole jest bowiem zawodnik, który w przeszłości "liznął" cyklu Grand Prix: Antonio Lindbaeck w Orle Łódź, Kjastas Puodżuks w Lokomotivie Daugavpils, Hans Andersen w Polonii Bydgoszcz, Chris Harris w ŻKS ROW Rybnik, Bjarne Pedersen w Starcie Gniezno, Sebastian Ułamek w GKM Grudziądz, czy Davey Watt w Lubelski Węgiel KMŻ Lublin. Żużlowców, którzy w swoim CV mają starty w cyklu wyłaniającym IMŚ posiada również zespół PGE Marmy. Mowa tu o Nichollsie i Ljungu.
Jednakże tylko Szymon Woźniak z Bydgoszczy, Andzej Lebedevs z Daugavpils i Łukasz Sówka z PGE Marmy wydają się być juniorami, którzy będą wiedli prym jeśli chodzi o swoich rówieśników. Na dobrą postawę Sówki liczy również Andrzej Łabudzki. - Zna ten tor, bo jeździ w Rzeszowie już od dwóch lat. Być może okaże się jednym z naszych liderów - mówi nowy prezes PGE Marmy.