Stało się tak za sprawą indywidualnego wicemistrza świata i kapitana zespołu, który zdobył Drużynowy Puchar Świata - a więc Jarosława Hampela. Niemal natychmiast po ogłoszeniu wyników na rozmaitych forach opanowanych przez kibiców żużla rozgorzała dyskusja czy można to uznać za sukces, czy też polski żużlowiec roku 2013 nie powinien był klasyfikowany jednak znacznie wyżej. Dominowało chyba jednak uczucie pewnego zawodu. Jeżeli do tychże dysput mogę dorzucić swoje skromne zdanie, powiem krótko: to sukces i to sukces bardzo duży. Przede wszystkim zauważyć warto, że Hampel to w historii plebiscytu sięgającego roku 1926 dopiero siódmy żużlowiec, który trafił do 10 najlepszych. Przed nim do tego ekskluzywnego grona wybrani głosami kibiców zostali: Alfred Smoczyk, Antoni Woryna, Edward Jancarz, Paweł Waloszek, Jerzy Szczakiel, Zenon Plech oraz Tomasz Gollob.
Po drugie trudno nie dostrzec, że tak naprawdę wspomniany plebiscyt, chociaż dzierży pewnie i suwerennie palmę pierwszeństwa wśród krajowych notowań podsumowujących sportowe dokonania, to jednak tak naprawdę stał się w istocie plebiscytem nie tyle sportowców najlepszych, co najpopularniejszych, albo nawet, idąc dalej, najbardziej rozpoznawalnych. Niczego oczywiście nie ujmując naszym wspaniałym zawodniczkom i zawodnikom. Oczywiście jakiekolwiek porównanie osiągnięć sportowców prezentujących jakże różne dyscypliny jest zupełnie pozbawione sensu. Bo jak można stwierdzić, czy wygrane odcinki specjalne podczas rajdu samochodowego przez Roberta Kubicę mają większą wartość niż medale w skokach narciarskich Kamila Stocha? Dla fanów rajdów Kubica będzie sportowym bohaterem numer jeden, ci którzy wolą skoki narciarskie wskażą na skoczka i to jest zupełnie naturalne. Dlatego też szczególnie w dzisiejszej dobie wszechwładzy mediów w kształtowaniu opinii, szczególnie telewizji, decydującą role odgrywa fakt, które dyscypliny sportu one preferują, którym sportowcom poświęcają najwięcej uwagi.
Mam wrażenie graniczące niemal z pewnością, że gdyby żużel był obecny w domach wszystkich Polaków przez cały sezon na głównej antenie państwowej telewizji, wzorem na przykład skoków narciarskich, wówczas Jarosław Hampel uplasowałby się w prestiżowej dziesiątce znacznie wyżej niż na dziesiątym miejscu. A gdyby jeszcze potrafił robić za celebrytę, trochę bardziej skupić na sobie uwagę mediów poza sportowych, wówczas sukces byłby jeszcze znaczniejszy. Tak to "stety czy niestety" obecnie działa. Najlepszy przykład to plebiscyt z 1999 roku, w którym zwyciężył Tomasz Gollob. Nasz najlepszy żużlowiec, podobnie jak Hampel obecnie, był wówczas wicemistrzem świata. Ale po drodze zdarzyło się coś co spowodowało lawinowe zainteresowanie nim wszelkiej maści mediów - a mianowicie koszmarny wypadek na torze we Wrocławiu, który odebrał mu pewny już niemal mistrzowski tytuł. Cała Polska za pośrednictwem mediów odwiedzała go w szpitalu, patrzyła jak go opuszcza i zapartym tchem śledziła trudny i przyśpieszony powrót na tor, w celu ratowania tytułu. I chociaż to się ostatecznie nie udało, Tomasz w świadomości kibica zaczął funkcjonować jako pozytywny bohater, heros sportowych aren. A że jeszcze trafił się wtedy rok posuchy w polskim sporcie, odniósł wielki plebiscytowy sukces, którego ani wcześniej, ani później nie odniósł już żaden polski żużlowiec.
Dlatego na dziesiąte miejsce Jarosława Hampela nie ma co narzekać. Dla mnie fakt, że przedstawiciel naszej dyscypliny znalazł się w gronie laureatów, samo w sobie jest ogromnym wyróżnieniem także dla całej dyscypliny. Jednej z zaledwie siedmiu, obok lekkiej atletyki, tenisa, narciarstwa klasycznego, podnoszenia ciężarów i rajdów samochodowych, której przedstawiciel wdrapał się do elity popularności. Doceńmy to...
Robert Noga