Przyznaję, iż moja reakcja na ową publikację red. Nogi w tym miejscu jest cokolwiek spóźniona, ale pośpiech złym doradcą jest (i basta) prawie zawsze, a na uściślenie niewielkiego w sumie błędu - nigdy za późno nie jest. Wcześniej pozwoliłem sobie na wyprostowanie mylnej tezy red. Nogi na łamach zaprzyjaźnionego z nami "Tygodnika Żużlowego", który prawdę historyczną od początku wpisał w swoje redakcyjne credo.
Przypomnę dokładnie o co chodzi. Robert Noga na SportoweFakty.pl informuje: "… pisałem już kiedyś o tym, że w pierwotnej intencji autorów - dziennikarzy polskiego tygodnika "Motor" Drużynowe Mistrzostwa Świata miały być czymś w rodzaju Klubowego Pucharu Europy. Z wnioskiem o organizację takiej rywalizacji wystąpiła polska delegacja na kongresie FIM w stolicy Francji Paryżu, wiosną 1959 roku. Jak wiemy idea została zupełnie, wbrew intencjom pomysłodawców, zmieniona, ale dzięki temu doczekaliśmy się światowej rywalizacji drużyn narodowych, do dziś kontynuowanej w formule Drużynowego Pucharu Świata". Prawie się zgadza. Prawie… robi różnicę.
Problem w tym, iż to nie tak się zaczęło, drogi panie Robercie. Otóż początek sekwencji zdarzeń był zgoła inny. Rok 1956 - z inicjatywy m.in. Polski (Norwegii i Szwecji) powstała żużlowa podkomisja SSC przy światowej federacji FIM. Zaistniały wreszcie warunki do rozbudowania światowych rozgrywek żużlowych, dotąd ograniczonych wyłącznie do zdominowanych przez United Kingdom IMŚ. Niebawem (dokładnie rok później - 1957), jak pisze red. Jerzy Szczygielski w swojej książce "Rybnik żużlem stoi", "… kierownictwo Górnika Rybnik zwróciło się do GKSŻ z wnioskiem o zorganizowanie rozgrywek dla mistrzowskich drużyn poszczególnych federacji, celem wyłonienia najlepszej klubowej drużyny świata".
Pomysł działaczy górniczego klubu podjęła redakcja poczytnego tygodnika "Motor", a zaraz potem osobiście przedstawiciel Polski w FIM inż. Władysław Pietrzak, później wieloletni szef komisji torowej światowej federacji. Człowiek legenda - warszawska ikona - nie tylko w wymiarze sportowym. Tak oto na paryskim kongresie FIM wiekopomna idea DMŚ ujrzała światło dzienne. Rybnicka na wskroś, z samych źródeł, innymi słowy kolebki polskiego speedway’a płynąca, propozycja (już jako oficjalna, krajowa - polska, wysunięta przez PZM) rozgrywek klubowych w czwórmeczowej formie upadła, lecz… na szczęście niezupełnie. W zamian bowiem zaproponowano czwórmeczowe turnieje na szczycie - najlepszych drużyn narodowych, nazywając te nowe rozgrywki drużynowymi mistrzostwami świata. Tę decyzję ostatecznie zatwierdzono jesienią tego samego roku 1959 w Barcelonie. Niby z panem Robertem nie różnimy się wiele, ale w jego wywodzie zabrakło wątku rybnickiego. A była to w końcu istota rzeczy, ta pierwsza iskra - ów ogień Olimpu, od którego płomień drużynowych mistrzostw świata pali się do dziś.
Nie ma cienia wątpliwości, iż to w tęgich głowach rybnickich działaczy, konkretnie prezesa Tadeusza Trawińskiego i jego "prawej ręki", sekretarza Antoniego Fica w połowie lat 50. ub. wieku zakiełkowała (i poszła w świat) wizjonerska myśl - nie gdzie indziej. Zasłużony "Motor" był… zaraz po. I chwała za to prześwietnej redakcji, bo podjęła tę myśl. Nie wolno nam jednak pomijać milczeniem zasług ludzi, owych pionierów, których już pośród nas nie ma. Winniśmy gdzie tylko się da prostować podobne niedomówienia. Dodajmy, iż Tadeusz Trawiński pochodził spod Leszna, a do Rybnika trafił via Kraków.
Po wielu latach, a dokładnie w roku 1991, bezpośredni uczestnik, delegat i formalny wnioskodawca, Władysław Pietrzak pisał w "Tygodniku Żużlowym" o drugiej połowie lat 50.: "...nieraz uzupełnialiśmy te pierwsze regulaminy. Najpierw z inicjatywy ROW-u Rybnik i redakcji Motoru pojawiły się w Załączniku "0" drużynowe mistrzostwa świata… Powinniśmy wiedzieć i pamiętać, że speedway w FIM zaczął się tak naprawdę w roku 1956". Te słowa rozwiewają resztki wątpliwości.
Później rzeczywiście podejmowano, niestety bezskuteczne, próby zainicjowania europejskich rozgrywek klubowych, znów z udziałem rybniczan. Trudno się temu dziwić, gdyż ówczesna sekcja żużlowa wielosekcyjnego klubu ROW była bodaj najsilniejszym ośrodkiem żużlowym świata (tak, tak, to nie przesada, czy jakaś megalomania), z czwórką tzw. muszkieterów, własnych wychowanków (Joachim Maj, Stanisław Tkocz, Antoni Woryna, Andrzej Wyglenda), z których każdy oprócz laurów krajowych miał w dorobku medale MŚ, w tym złote drużynowo.
Chcę wierzyć, że nowa koncepcja zapowiadanego (choć cicho o tym ostatnio) spotkania w Peterborough czterech najlepszych klubów świata trafi, daj Boże, na podatny grunt i zwyczajnie przetrwa, dając zgłodniałym fanom speedway’a wiele radości przed progiem sezonu ligowego.
Stefan Smołka
P.S. Niebawem spróbuję odnieść się do pomysłu red. Damiana Gapińskiego tzw. zamknięcia żużlowej Ekstraligi.