Włókniarz podjął ryzykowną grę - rozmowa z Marianem Maślanką

Włókniarz w minionym okresie transferowym zakontraktował Grzegorza Walaska, a do dziś nie rozliczył się z Emilem Sajfutdinowem. Były prezes Lwów Marian Maślanka uważa, że to "ryzykowna gra".

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski

Jarosław Galewski: Wydarzenia żużlowe obserwuje pan od pewnego czasu z perspektywy kibica. Jakie są pana prognozy na sezon 2014 po ostatnim okresie transferowym?

Marian Maślanka: To, co wydarzyło się w okresie transferowym, zapowiada, że rozgrywki na pewno będą bardzo emocjonujące. Kibice na ostateczne rozstrzygnięcia powinni czekać w napięciu. Zobaczymy, jak wszystko się ułoży, bo żużel ma to do siebie, że jest sportem szalenie nieprzewidywalnym. Wydarzenia losowe mają bardzo duży wpływ na to, co jest na końcu. W przypadku kilku drużyn w oczy rzuca mi się dość uboga ławka rezerwowych. To bardzo istotne, bo należy pamiętać, że zastępstwo zawodnika zostało ograniczone tylko do najlepszego żużlowca w zespole.

Przed okresem transferowym wszyscy jak jeden mąż mówili o problemach finansowych i trudnej sytuacji polskiego żużla. Praktycznie każdy zespół dokonał jednak przynajmniej jednego poważnego wzmocnienia. Czy to dla pana zaskakujące?

- Patrzę na to nieco inaczej. Z jednej strony jest presja otoczenia, przede wszystkim kibiców. To wszystko dzieje się w sytuacji, kiedy jest naprawdę ciężko. Kluby mają problemy, wiele z nich otwarcie mówi o długach. Jeśli jednak skład będzie słaby, to nie będzie zainteresowania ze strony fanów. To z kolei może przełożyć się na niewielki odzew sponsorów. Zamiast lepiej może się okazać, że będzie gorzej. Obecną sytuację odbieram jako chęć ucieczki do przodu przez kluby. Wszystko odbywa się w myśl zasady, że jeszcze raz ryzykujemy i inwestujemy. Jeśli nie będzie kontuzji, będzie wynik, to pewnie będą również kibice, a przez to sponsorzy i media. Wtedy wszystko może się udać. Jest jednak również drugi, odwrotny scenariusz, który może sprawić, że problemy klubów się jeszcze bardziej pogłębią. Na pewno jednak determinacja zarządów poszczególnych klubów, żeby zbudować mocne składy, była naprawdę bardzo duża.

W rozmowie z panem trudno nie poruszyć tematu Włókniarza. Klub się wzmocnił. Najpierw zakontraktował Petera Kildemanda, a na dokładkę przyszedł Grzegorz Walasek. To wszystko wydarzyło się w sytuacji, kiedy nie został jeszcze rozliczony Emil Sajfutdinow. Czy w takim kierunku powinno to zmierzać?

- Na pewno to nie tak powinno wyglądać. Kolejność powinna być raczej taka, że najpierw spłacamy, a później coś budujemy. Myślę, że Emil Sajfutdinow zostanie spłacony przez częstochowski klub. To nie powinno w ogóle podlegać dyskusji. W przypadku Włókniarza pojawił się problem obrania strategii. Można było podejść do tego tak, że w tym roku przejeżdżamy rozgrywki. To mogło się jednak wiązać ze spadkiem zainteresowania ze strony kibiców. W Częstochowie kibice chcą chodzić na żużel. Zbudowanie składu słabszego, który nie będzie bić się o play-offy i tworzyć emocjonujących widowisk, mogłoby spowodować, że problemy finansowe się pogłębią. Sam byłem w sytuacji, że nie było sponsorów, pieniędzy i trzeba było podjąć decyzję, że jedziemy o utrzymanie. Cel jednak był. To jest bardzo ważne, bo zawsze trzeba jechać o jakąś stawkę. Tylko wtedy żużel ma sens. Ludzie przychodzili, emocje były, działo się dużo, ale to wystarczyło tylko do tego, żeby się utrzymać.
Marian Maślanka uważa, że Włókniarz podjął ryzykowną grę Marian Maślanka uważa, że Włókniarz podjął ryzykowną grę
Włókniarz wrócił w ubiegłym roku do wysokiego poziomu i teraz chce go za wszelką cenę utrzymać?

- Tak to można odbierać. Teraz próbuje się zrobić wszystko, żeby z niego nie spaść i nie pogłębić przez to swojej trudnej sytuacji. Trzeba było w związku z tym podjąć bardzo trudny, dramatyczny krok. Działacze podjęli próbę utrzymania zainteresowania tą drużyną. To jest bardzo ryzykowna gra i na pewno też nie do końca fair w stosunku do takiego zawodnika jak Emil Sajfutdinow, który nie jest spłacony. Sytuacja jest jednak w pewnym sensie przymusowa. Można było odpuścić i najpierw spłacać, ale wtedy Grzegorz Walasek z pewnością znalazłby sobie pracę w innym klubie i tego wzmocnienia by nie było. Częstochowa mogła zostać drugim po Gdańsku klubem, który nie liczyłby się w stawce.

Zwraca pan uwagę na wiele ciekawych kwestii, ale pojawia się pytanie, jak w takim razie doprowadzić do normalności w kwestiach finansowych w sporcie żużlowym.

- To nie jest tak, że tylko kluby żużlowe mają długi. To samo dzieje się w piłce nożnej i to na całym świecie. Proszę spojrzeć, co robi nawet Real Madryt. Klub ma długi, ale żeby zmienić sytuację robi krok do przodu i dokupuje bardzo drogich zawodników. Co się dzieje? Gazety się sprzedają, jest zainteresowanie mediów, bo Real będzie wracać do elity. To są bardzo trudne sytuacje. W środowisku żużlowym jest przecież więcej ośrodków z problemami. Są kluby, które mają potężne kredyty i uważam, że bardzo trudno będzie je spłacić. To nie jest tak, że kluby działające w sporcie żużlowym przynoszą jakieś konkretne zyski. Do takiej sytuacji powinno w końcu dojść, ale na razie nie jest to możliwe. Kto wie, może wydarzy się to za dwa lub trzy lata. Już teraz pojawiają się oznaki schłodzenia koniunktury. Idzie to w dobrym kierunku, ale ciągle zbyt wolno. Przejawia się to zresztą w wielu dyskusjach, które się toczą. Co jakiś czas słyszymy, że ktoś nie podpisał jeszcze aneksu finansowego. To są dla mnie tak zwane "dożynki". Nawzajem dożynają się klub i zawodnik. Zawodnik wyciągnie te pieniądze, klub się zgodzi, ale żużlowiec ma jednocześnie świadomość, że to wszystko raczej nie zostanie zapłacone. Z budżetami jest tak, że buduje się je na w miarę oczekiwanym i realnym poziomie. Nie wszystko da się do końca przewidzieć. Dwie lub trzy odwołane ze względu na pogodę imprezy mogą sprawić, że wszystko się przewróci. To są naprawdę duże wydatki i mamy chwiejność budżetu, bo zaplanowane przychody okazały się mniejsze. Tymczasem cały czas trwają dyskusje, w których nadal chodzi o pieniądze. Obie strony mają kontrakt, ale brakuje jeszcze aneksu finansowego. Mamy w efekcie przepychanki. W sporcie żużlowym cały czas jest ten sam problem. Z jednej strony duże oczekiwania, a z drugiej coraz mniejsze możliwości finansowe. Budżety muszą być budowane w najbardziej racjonalny sposób. To jest jedyna recepta, ale w moje ocenie na razie tak jeszcze nie jest.

Ostatnio w sprawie Sajfutdinowa mamy nowe okoliczności. Włókniarz nałożył na Rosjanina kary. Dotyczą one tego, że nie stawił się on na dwóch meczach, ale wszyscy doskonale wiedzą, jakie były tego powody. Emil przeżywał rodzinną tragedię. Klub początkowo składał mu kondolencje, a teraz postanowił go ukarać. Jak pan to odbiera?

- To poszło w bardzo złym kierunku. Poza finansami, które są w tym wszystkim bardzo istotne, doszły emocje. W mojej ocenie to już są bardzo złe emocje, których być nie powinno. Ktoś postanowił pójść w zaparte, a nie tędy droga. W profesjonalnym sporcie emocje należy zostawić z boku. Jeśli powiedziało się A, należy powiedzieć też B, a nie brnąć w coś za wszelką cenę. Zawsze trzeba się dogadać. To powinno być możliwe w każdej sytuacji. W sprawie Emila pojawiło się za dużo złych zachowań i działania na przekór. Wszyscy wiemy przecież, że Emil był w trudnej sytuacji. Każdy składał mu wyrazy współczucia. To samo robił klub. Później było duże rozczarowanie związane z kontuzją zawodnika. Trzeba jednak pamiętać, że Rosjanin miał naprawdę trudny sezon. W klubie nie było tymczasem tego końcowego wyniku i to pewnie wpłynęło jakoś na finanse. Niektórzy być może kalkulowali, że w Częstochowie będzie finał. Tego mogło zabraknąć. Nic nie zmienia jednak fakt, że nad rozsądkiem górę wzięły rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Trzeba się dogadać.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×