Stefan Smołka: Zjazd najlepszych w Rybniku - rok 1950

 / Na zdjęciu: zawody żużlowe sprzed lat (fotografia poglądowa)
/ Na zdjęciu: zawody żużlowe sprzed lat (fotografia poglądowa)

Do Rybnika chętnie przyjeżdżali najlepsi polscy żużlowcy już od pierwszych lat powojennych. Rybniccy działacze jesienią 1948 roku zorganizowali zgrupowanie polskiej kadry narodowej.

W tym artykule dowiesz się o:

Nie pozostawiło ono cienia wątpliwości co do profesjonalizmu, gościnności i szczególnego klimatu tego miejsca na żużlowej mapie Polski. W roku 1949, który wspominaliśmy ostatnio, żużel polski w wymiarze indywidualnym całkowicie zdominował jeden kosmiczny motocyklista, leszczyński as Alfred Smoczyk. Gdy niespodziewanie powołano go do wojska, wydawało się, że kariera tego zawodnika zostanie załamana. Wylądował w Legii, która budowała zespół marzeń (bez powodzenia, jak miało się okazać), z takimi (oprócz Smoczyka) nazwiskami jak Marian Kuśnierek z Leszna, Jan Krakowiak i Eugeniusz Wróżyński z Łodzi, Tadeusz Wikaryjczyk i Mieczysław Połukard. Zamysł pewnych siebie generałów Ludowego Wojska Polskiego nie powiódł się, bo komisja żużlowa przy PZM nie pozwoliła na awans kuchennymi drzwiami ekipy CWKS Warszawa do najwyższej polskiej ligi na sezon 1950. "Fred" jeździł więc w II lidze, ale jakoś to nie obniżyło jego lotów, a w reprezentacji wciąż nie miał sobie równych. W następnym sezonie legioniści z Warszawy ostatecznie pojawili się w ekstraklasie, ponieważ wprowadzono tzw. ligę zrzeszeniową, a właśnie stolicę ustanowiono pierwszą siedzibą "wojskowych" żużlowców (potem sekcję przeniesiono do Wrocławia).

Tak też bywało w dawnych latach
Tak też bywało w dawnych latach

Rok 1950 przyniósł w Rybniku właściwie aż trzy spotkania najlepszych żużlowców na szczycie. Najpierw w czerwcu na remontowany sukcesywnie obiekt przy Rudzie zjechała Unia Leszno, drużynowy mistrz Polski i coraz lepszy, pełen stuprocentowych talentów Kolejarz Rawicz. Ponad dwudziestotysięczny tłum wypełnił wówczas spragnioną nadzwyczajnych emocji widownię stadionu przy Gliwickiej. Trójmecz wygrała osłabiona Unia, zdobywając 42 punkty, za nią Kolejarz Rawicz z dorobkiem 36 punktów i dopiero jako ostatni niespodziewanie cokolwiek zanadto gościnni gospodarze z Rybnika (32 pkt). Ponieważ w końcowej tabeli ligi Unia Leszno wyprzedziła rybniczan o 1,5 punktu, można śmiało powiedzieć, że to wtedy Budowlani z Rybnika pogrzebali swoje szanse na pierwszy w historii tytuł DMP. Wystarczyło wygrać u siebie to jedno jedyne spotkanie, a szczęściu absolutnemu stałoby się zadość. Wystarczyło, bagatela, tylko wyprzedzić w tym turnieju Unię Leszno. Widać miało być jednak inaczej.

W Unii Leszno brylował Smoczyk, zdobywca 12 punktów w czterech startach, ale nie był to ów boski Alfred, lecz jego młodszy brat Zdzisław. Jeszcze lepsi w drużynie leszczyńskiej byli Henryk Woźniak (15 p.) i Józef Olejniczak (12 p. w trzech startach, punktowano bowiem 4,3,2,1). Z rawiczan najlepszy okazał się Florian Kapała (15 p.), zaś w ekipie przegranych rybniczan Paweł Dziura (12 p.), Ludwik Draga (9 p. - w 3 startach) i Alfred Spyra, dokładnie z takim samym dorobkiem co Draga.

Zapowiedź trójmeczu ligowego na szczycie: Budowlani Rybnik, Unia Leszno, Kolejarz Rawicz
Zapowiedź trójmeczu ligowego na szczycie: Budowlani Rybnik, Unia Leszno, Kolejarz Rawicz

Kto wie jak potoczyłaby się ta superważna konfrontacja w Rybniku, gdyby nie fatalny upadek Wacława Andrzejewskiego w pierwszym jego występie, po czym już tego dnia ten zawodnik nie wsiadł na motocykl. Otóż ten zapowiadany jako "czarny koń" potyczki, czołowy do niedawna reprezentant Unii Leszno, tym razem przywdział plastron Budowlanych Rybnik, jako że po zwycięskim dla Leszna sezonie 1949 opuścił rodzinne strony i zamieszkał w Rybniku, podjął pracę górnika w kopalni. Potem "Andrzej" zmieniał kluby jak przysłowiowe rękawiczki, o całe dziesięciolecia wyprzedzając swą epokę. Ciekawostką tego trójmeczu ligowego była kuriozalna sytuacja z wyścigu szóstego. Otóż zwycięzca tego biegu Ludwik Draga wygrał z taką przewagą, że zdublował swojego imiennika Ludwika Beera, który bądź co bądź też reprezentował barwy rybnickie, a żeby było śmieszniej, Beer i Draga byli sąsiadami, mieszkańcami Stanowic, tej samej wioski z obrzeży miasta Rybnika.

Drugi zjazd elity najlepszych polskich żużlowców w 1950 roku miał miejsce w niedzielę 13 sierpnia. Było spotkanie towarzyskie dwóch nieco sztucznie wyselekcjonowanych drużyn, występującymi pod umownymi szyldami Rybnik - Warszawa. Mecz był wyrównany, 75:69 dla Rybnika, a najlepsi na torze okazali się Alfred Smoczyk niezwyciężony (20 punktów), Tadeusz Kołeczek 18 p., Paweł Dziura 16 p., Florian Kapała 14p., Janusz Suchecki 13 p., Jan Krakowiak 11 p., Alfred Spyra 10 p., Eugeniusz Zenderowski 9 p. Nieco słabiej w tym dniu pojechali Józef Olejniczak (8 p.) - co ciekawe w tym meczu reprezentujący barwy Rybnika i Ludwik Draga (7 p.). Na koniec rozegrano tzw. Bieg Zwycięzców. Wygrał ten, kto nie przegrywał już wtedy dosłownie z nikim, poza wyrokiem Nieba - wielki "Fred" Smoczyk, za nim daleko Tadeusz Kołeczek i Florian Kapała (była to trójka najznakomitszych polskich żużlowców lat powojennych). 44 dni później Alfred Smoczyk już nie żył, zginął na drodze.

Po sezonie ligowym, tak bardzo smutnym, choć ostatecznie zwycięskim dla Unii Leszno, rozegrano wiele spotkań sparingowych, także w wymiarze międzynarodowym. Do jednej z takich potyczek doszło w Rybniku 25 października, kiedy to naprzeciw siebie stanęły bardzo silne zespoły Polski i Czechosłowacji, ze względu na mniej oficjalny charakter spotkania nazywane reprezentacjami Śląska i Moraw. Polscy żużlowcy, a byli w składzie wszyscy aktualnie najlepsi w kraju, nie dali większych szans rywalom, wygrywając wysoko 95:57. Najwyżej na rybnickim torze w ten środowy chłodny wieczór punktowali Tadeusz Kołeczek i Józef Olejniczak - obaj zdobyli po 18 p., niewiele im ustępował młodziutki Alfred Spyra 17 p., dalej Florian Kapała 15 p., Jan Malinowski 12 p. i Paweł Dziura 11 p. Najlepszym z Czechów był Milan Spinka z 16 punktami na koncie.

Pod koniec tego samego roku 1950 zginął tragicznie także ten drugi z najlepszych wówczas polskich żużlowców Tadeusz Kołeczek. Obie te śmierci wydawały się jakże przedwczesne i bezsensowne. Czy warto było szastać bez miary takimi brylantami?

Stefan Smołka

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: