I to w czasach, kiedy speedway w Europie miał swój złoty okres, a światowe finały gromadziły na trybunach po sto tysięcy ludzi, w tym rodziny królewskie. Cofnijmy się zatem do złotych lat 50-60-tych minionego wieku. Dziś druga część spotkania z Ove Fundinem, patronem Drużynowego Pucharu Świata.
W roku 1961 gwiazda Ove święciła wyjątkowym blaskiem, ale nie powiedział jeszcze oczywiście ostatniego słowa. W sumie, jako pierwszy zawodnik w historii zdobył tytuł najlepszego na świecie żużlowca aż pięć razy, bo po 1961 roku wygrywał jeszcze mistrzostwa w 1963 oraz 1967 roku. Oprócz tego trzy razy był wicemistrzem i dwa razy drugim wicemistrzem świata! Jakby było mało aż sześć razy poprowadził swoją reprezentację do złotych medali w "drużynówce". Szkoda, że w czasach jego świetności nie rozgrywano Mistrzostw Świata Par, bo można bez zbędnego ryzyka postawić spore pieniądze na tezę, że w duecie z takimi kolegami z narodowej drużyny jak Olle Nygren, Rune Soermander, Bjoern Knutsson, Soren Sjoesten, czy Goete Nordin i w tej imprezie rozdałby wiele kart. Myliłby się ten, który sądziłby, że ten multimedalista i suzeren światowych torów drugiej połowy lat 50-tych i następnej dekady był grzecznym, ujmującym chłopakiem. Dżentelmenem torów, jak później Ivan Mauger, czy w bliższych nam czasach Hans Nielsen. Co to, to nie. Ove kochał wygrywać i zawsze chciał wygrywać, a kiedy to się nie udawało, bywał wściekły i zaskakująco kapryśny. Wspomina jego rywal z toru Nowozelandczyk Bob Andrews. - Charakter Ove był skomplikowany. Nie zachowywał się jak inni zawodnicy. Jego jedynym pragnieniem było zwyciężać. Czasami zdarzało mi się z nim wygrać, głównie na torze Wimbledonu. Wtedy zostawiał swój motocykl na torze, markując, że jest z nim coś nie tak.
Opinię Andrewsa potwierdzają polscy zawodnicy. Podczas rozmowy wiele lat temu Florian Kapała, który wiele razy miał przyjemność zmierzyć się z renomowanym Szwedem na torze wspominał tak oto historie: - Pamiętam taką sytuację przed treningiem przed zawodami, w którym szwedzki mechanik dał mi kilka wskazówek. Ove był wściekły, sklął mechanika za to, że pomaga "komunistom"! Ale przed finałem w 1961 roku w Malmoe, kiedy widział, że mam bardzo szybki motocykl poprosił mnie o pomoc w dopasowaniu swojego. Organizatorzy przymknęli oko, a my we dwójkę wyjeżdżaliśmy na tor kilka razy ścigając się. I on potem zdobył złoty medal, a ja byłem siódmy. A Włodzimierz Szwendrowski w jednym z listów, które do mnie napisał w latach 90-tych tak wspominał szwedzkiego mistrza: - Fundin zarówno w życiu prywatnym jak również w okresie uprawiania sportu był wielkim nerwusem. Pamiętam mecz we Wrocławiu, gdzie zdecydowanie z nim wygrałem. Po minięciu mety Fundin podjechał do linii startu wymyślając mnie i sędziemu, że mnie nie zdyskwalifikował, bo "Sven" - jak mnie nazywał - zajeżdżał mu drogę.
Do tego dodajmy opowieści mechanika Fundina, o tym, jak w warsztacie czasami "latały" przekleństwa i śrubokręty i obraz porywczego "lisa" mamy jak na dłoni. Chwileczkę, drodzy Czytelnicy. Czy ta historia Wam czegoś, a raczej kogoś ze współczesnych asów światowego żużla nie przypomina? To tak na marginesie. A wracając do relacji Fundina z Polakami bywały one naprawdę serdeczne. Lubił do nas przyjeżdżać i chętnie to czynił, z wieloma osobami z polskiego żużlowego światka mocno się zaprzyjaźnił. Z folderu poświęconego osobie wybitnego działacza Bronisława Ratajczyka można się na przykład dowiedzieć, że Ove został świadkiem na jego ślubie! Wiele lat po zakończeniu kariery przyjął także zaproszenie na show na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, w połowie lat 80-tych zorganizowanym przez twórców popularnego programu "Jarmark", na którym po latach ponownie spotkał się ze Szwendrowskim. Potem pojawiał się u nas, chociażby w latach 90-tych na popularnych wówczas turniejach dla żużlowych weteranów. Ale Fundin to facet, którego horyzonty sięgają znacznie dalej niż żużel.
Zdobył licencję pilota samolotowego, uwielbiał golfa, podobno przeprowadzkę do Francji w 1990 roku uzależnił od tego, czy będzie mógł się zapisać do tamtejszego klubu golfowego. A jakby mało było mu adrenaliny próbował także startów w bobslejach, pojawiła się nawet pogłoska, że może wziąć udział w zimowych igrzyskach olimpijskich. Z okazji swoich 70-tych urodzin postanowił w sekrecie przejść pieszo z Lille do Szwecji i udało mu się, trasę "spaceru" pokonał w nieco ponad 20 dni, a na miejscu zorganizował swoje urodziny dla, oczywiście 70 osób! Po takim wyczynie motocyklowe wycieczki z południa kontynentu do rodzinnego Tranas nie mogą już chyba na nikim robić większego wrażenia. Już po 70-ce, kiedy jego rówieśnicy siedząc w wygodnym fotelu z ciepłymi kapciami na nogach, snują opowieści swoim wnukom, Fundin wybrał się na motocyklową wyprawę z Olle Nygrenem i mistrzem ice racingu, Per-Olofem Sereniusem. Pokonali 7500 mil z Korei do Sztokholmu przez Syberię, Mongolię, Kazachstan, Słowację oraz Polskę. 55 dni bez przerwy spędzili na motocyklach. Niesamowite! Jakby więc nie spojrzeć, myślę, że Drużynowy Puchar Świata ma znakomitego patrona. Najlepszego, jakiego można sobie wyobrazić.
Robert Noga
P.S. Warszawskie Towarzystwo Speedwaya ma w planie wydanie polskiego tłumaczenia książki Johna Chaplina pt: "Ove Fundin Speedway Superstar". Trzymamy zatem kciuki za powodzenie projektu!