"Życie to jazda" - 10 lat temu odszedł Robert Dados

30 marca 2004 roku środowisko żużlowe obiegła tragiczna wiadomość. Właśnie tego dnia zmarł Robert Dados. Pamięć o nim wciąż jest żywa wśród osób związanych z czarnym sportem.

Łukasz Witczyk
Łukasz Witczyk

Świętej pamięci Robert Dados był niepokornym, ale niezwykle utalentowanym żużlowcem. Smykałkę do motocykli przejawiał już od najmłodszych lat, a pasję do żużla zaszczepił w nim jego ojciec. "Dadi" już jako dziecko był uparty, ale zarazem bardzo ambitny. Do żużlowej szkółki Dados trafił w 1992 roku. Miał wówczas 15 lat. - Żużel był dla syna wielkim światem, do którego chciał się wyrwać z małych Piotrowic. Nie sprzeciwiałem się, sam kiedyś próbowałem jeździć - wspominał Stanisław Dados na łamach książki "Dadi - Przerwany Wyścig" autorstwa Macieja Maja.

Po roku treningów Dados pozytywnie przebrnął przez egzamin na licencję "Ż". W swoich debiutanckich zawodach zdobył 6 punktów. 16-letni wówczas zawodnik zasygnalizował, że drzemią w nim ogromne możliwości. Niewielu jednak przypuszczało, że pochodzący z małej wsi pod Lublinem "Dadi" osiągnie w czarnym sporcie tak wiele. I że to właśnie żużel sprawi, że pożegna się z tym światem...

Od początku żużlowej kariery najlepszym przyjacielem Dadosa był Paweł Staszek. Obaj w 1996 roku odeszli z Lublina i zasilili barwy GKM-u Grudziądz. Kariera Dadosa nabierała rozpędu. W debiutanckim sezonie w barwach pomorskiego klubu był jednym z liderów drużyny. - To był super kolega, dużo lat spędziliśmy razem. Razem wychowywaliśmy się w lubelskiej szkółce, razem zaczynaliśmy wchodzić w ten prawdziwy żużel. Mogę powiedzieć, że Robert był dla mnie jak brat. Naprawdę zżyliśmy się bardzo przez te wszystkie lata. Najlepiej w parze jeździło mi się z Robertem. Dobrze się rozumieliśmy na torze i poza nim. Nawet czasem w wakacje razem spędzaliśmy czas nad jeziorem. Był wulkanem energii, facetem, w którym życie aż kipiało - przyznał Staszek na łamach książki "Dadi - Przerwany wyścig"

"Dadi" z roku na rok spisywał się coraz lepiej i szybko stał się ulubieńcem miejscowych kibiców. Dados odnosił kolejne sukcesy, a największym z nich był zdobyty w 1998 roku na torze w Pile tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów. W biegu dodatkowym o złoty medal pokonał Krzysztofa Jabłońskiego. - Jeszcze trudno mi uwierzyć w ten sukces. Muszę się z tym przespać. Rano wstanę, stanę przed lustrem i powiem - oto stoi mistrz świata juniorów. Mój triumf to także zasługa sponsorów, trenerów i mechanika Egona Muellera, który przygotował mi silnik. Serdecznie im dziękuję, podobnie jak publiczności za wspaniały doping - mówił po pilskim finale IMŚJ Dados.

Ówczesny regulamin dawał zwycięzcy finału IMŚJ przepustkę do startów w cyklu Grand Prix w kolejnym sezonie. Dados starty w elicie zakończył na 21. miejscu, lecz nie ukrywał, że chciałby powrócić do walki o medale Indywidualnych Mistrzostw Świata. Z pewnością zawodnika obdarzonego takim talentem stać było na to, by dołączyć do światowej czołówki. Jednak punktem zwrotnym w karierze Dadosa był koszmarny wypadek motocyklowy na ulicy Hallera w Grudziądzu. Do końca życia kraksa ta odcisnęła piętno na psychice wciąż młodego człowieka.

2 maja 2000 roku nieopodal pobliżu stadionu żużlowego "Dadi" jadąc ścigaczem wjechał w Poloneza, który wymusił pierwszeństwo. Dados próbował ominąć samochód, ale manewr ten nie przyniósł pożądanego skutku. W wyniku wypadku odniósł on wiele obrażeń: uszkodził głowę, miał obrażenia wewnętrzne, złamał nadgarstek, żebra i obojczyk. Usunięto mu nawet część płata płuca. Nikt nie przypuszczał, że kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji. Wszak Dados w kontrakcie zawartym z grudziądzkim klubem miał zakaz jazdy na motocyklach szosowych. Niestety, nie był to jedyny zakaz, jaki "Dadi" złamał w swoim życiu.

"Dadi" walczył o życie w szpitalu i tę walkę wygrał. Po raz pierwszy uciekł przed śmiercią i jak się później okazało nie po raz ostatni. Opiekujący się nim lekarze nie dawali najmniejszych szans na to, że Dados jeszcze kiedykolwiek będzie ścigał się z rywalami na żużlowym torze. Po 66 dniach od koszmarnego wypadku "Dadi" wrócił na tor. Nie był to jednak ten dawny Dados. Po powrocie na tor był to już całkiem inny człowiek. Właśnie wtedy rozpoczęły się problemy utalentowanego żużlowca.

"Życie to jazda" - tak brzmiało motto Roberta Dadosa. Niestety, po wypadku w Grudziądzu Dados "zjeżdżał" coraz bardziej w dół. Próbę odbudowania "Dadiego" podjęli działacze we Wrocławiu. Przed sezonem 2001 wychowanek Motoru Lublin związał się kontraktem z ekstraligowym Atlasem Wrocław. Dados miał ogromne wsparcie w osobie Andrzeja Rusko- To taki nieoszlifowany brylant. Z dużymi możliwościami, ale bardzo trudny do prowadzenia. Indywidualista lubiący chodzić własnymi drogami. Na torze twardy, ambitny, nieustępliwy, gotowy na wszystko byle osiągnąć sukces. Jako człowiek był pogodny, wesoły i koleżeński. Otwarty na otoczenie i świat. Z drugiej strony trochę roztrzepany, na luzie podchodzący do wielu spraw, lekkoduch, któremu nie zaszkodzi delikatny nadzór - przyznawał były prezes wrocławskiego klubu.

"Dadi" balansował na granicy życia i śmierci. Dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo, ale na czas przybyli mechanik i żona. W 2003 roku Dados wystartował w Grand Prix Danii w Kopenhadze. Jego radość ze startu w stolicy Danii była ogromna. Zawodnik jednak zmagał się z problemami osobistymi. W Kopenhadze obserwatorzy zawodów zwrócili uwagę na jego dziwne zachowanie. Następnie zaginął w Szwecji. Jego problemy były coraz bardziej widoczne, a zachowanie było coraz bardziej kontrowersyjne.

Włodarze Atlasa Wrocław mieli ograniczone pokłady cierpliwości. W końcu ukarali Dadosa 25 tysiącami kary za skradzione paliwo ze stacji benzynowe. Zaniepokojony stylem życia "Dadiego" był Marek Cieślak. - W tej sprawie przegraliśmy wszyscy, i my i Dados. Teraz można tylko żałować, że zasugerowaliśmy się tym, co mówili wiosną lekarze. Dziś już wiemy, że nadopiekuńczość w stosunku do Dadosa nie dała żadnego rezultatu. Może te kary zmienią jego podejście. Przecież nie może być tak, że nasz zawodnik opisywany jest we wszystkich ogólnopolskich dziennikach, i to w negatywnym kontekście. On musi zrozumieć, że w społeczeństwie są pewne ogólnie przyjęte normy, których po prostu trzeba przestrzegać - mówił ówczesny trener wrocławskiego klubu.

Przed sezonem 2004 Dados przeniósł się do macierzystego klubu z Lublina. Celem była odbudowa formy zarówno psychicznej, jak i fizyczną. Kilkanaście dni przed śmiercią Dados trenował wraz z kolegami z drużyny w Lonigo. Wówczas było widać, że "Dadi" zmaga się z ogromnymi problemami. To nie był ten wesoły, uśmiechnięty człowiek.

23 marca "Dadi" po raz kolejny zaskoczył wszystkich. Po raz trzeci targnął się na swoje życie.  Przez 7 dni lekarze walczyli o niego, lecz tym razem przegrał wyścig ze śmiercią. Były mistrz świata odszedł w wieku 27 lat.

Cześć Jego Pamięci!

Wykorzystano fragmenty książki autorstwa Macieja Maja "Dadi - Przerwany Wyścig".

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×