Julia Chomska - Sukces rodzi się w głowie (4): Szczęście nowicjusza

Nie milkną echa pierwszego Grand Prix w Nowej Zelandii. Zwycięstwo Martina Smolinskiego zaskoczyło wszystkich i pojawiło się pytanie: jak on to zrobił?

W sporcie jak i w życiu pojawia się zjawisko zwane szczęściem nowicjusza. Widzieliśmy już to wiele razy, właściwie co sezon pojawia się zawodnik, który uśpił czujność wszystkich zimą i wraz z rozpoczęciem sezonu stał się czarnym koniem rozgrywek. Co więc takiego zrobił Martin Smolinski?

Po pierwsze zbudował profesjonalny team wzorowany na MotoGP, czy F1. W jego teamie prócz personalnych trenerów, psychologa, dietetyka jest sztab prasowy, który dba o dobry wizerunek zawodnika i o to, by pisały o nim gazety. To przełożyło się na nowych sponsorów dzięki którym Martin uznał, że skupi się na walce o jak najlepszą pozycje w cyklu Grand Prix, a objeżdżać się będzie w Niemczech i lidze duńskiej. Choć miał propozycje kontraktów w lidze polskiej, szwedzkiej to konsekwentnie odmawiał. Ta kwestia jest sporna i można ją dwojako tłumaczyć. Może nie chciał szukać tak częstej konfrontacji z najlepszymi zawodnikami? Może uznał, że budżet taki posiada wystarczy na wybrane przez siebie cykle imprez i po pierwsze nie musi zarabiać w ligach, a po drugie nie chce rozmieniać się na drobne i skupia wszystkie siły na jednym celu jaki sobie postawił, a wraz z tytułami jakie może zdobyć pojawią się kolejni sponsorzy i reklamodawcy, dzięki którym zarobi więcej. Każdy powtarza, że zawodnik musi wejść w swój rytm startowy, dlatego sama jestem ciekawa, czy rezygnacja z polskiej ligi będzie dobrym rozwiązaniem dla Martina. Pewne jest, że zawodnik wspólnie ze swoim teamem uznali, że stworzą plan, do którego powstanie silna ideologia, w którą bardzo mocno uwierzą i będą ponad innych zawodników.

Zawodnik, który wywalczył sobie awans do cyklu GP, na tle takich gwiazd z jakimi miał się ścigać musiał od fundamentów zbudować swoją bardzo silną samoocenę i swój wizerunek sportowy, który ma być profesjonalny i zorientowany na wygrywanie. To mi bardzo przypomina rolę w jaką wchodził Tony Rickardsson, czy Tai Woffinden sprzed roku. Tai dokładnie tak samo "czarował" rzeczywistość przed rozpoczęciem swojego mistrzowskiego sezonu. "Tajski" także pisał i wszędzie podkreślał, że będzie miał atomowe silniki i nadprzyrodzoną siłę fizyczną i psychiczną, dzięki której pokona wszelkie przeciwności losu. Podporządkował też wiele pod swoją dyspozycję sportową: uporządkował życie osobiste, zmienił styl życia na bardziej zdrowy i sportowy. Jemu się udało, zobaczymy jak sezon się potoczy u Martina. Wiadomo, że gdyby to było takie proste, że żużlowiec stawia wszystko na jedną kartę i zdobywa tytuł mistrzowski to każdy zrobiłby to bez zastanowienia. Jednak decydując się na takie kroki, jak ukierunkowanie na cel sportowy musi być w 100 proc. powiązany z wiarą zawodnika, że każdy jego krok jaki robi, że każda decyzja jaką podejmuje jest tą najwłaściwszą. To łączy się z kolejnym ważnym aspektem, czyli eliminacją dystraktorów ze swojego życia. W otoczeniu żużlowca, który uwierzył, że może osiągnąć sukces nie może być nikogo, kto będzie mieszał mu w głowie i zasiewał ziarno wątpliwości. Wówczas żużlowiec tworzy wiele interpretacji, zaczyna wątpić w swoje umiejętności i swoje decyzje. A ważne jest, by ta wiara była najsilniejsza nie po wygranej, lecz po przegranej. Stabilność to ważny element sukcesu. Niestety zawodnicy bardzo często w momencie przegranej zamiast się wycofać i spojrzeć na siebie i swój team z innej perspektywy robią natychmiastową rewolucję, która bardzo rzadko przynosi pożądany przez nich efekt.

Wracając do Smolinskiego, to rozumiem opinie ekspertów, że zwycięstwo w Nowej Zelandii może być jego jedynym. Szczególnie ze względów na rozmiar toru w Auckland i wcześniejszych doświadczeń w jeździe na długich torach Martina. Jednak na podium, gdy popłynęły mu z oczu łzy widać było jak ciężko pracował na ten wynik, a że przyszedł tak szybko? No cóż, nieprzewidywalność w sporcie lubimy najbardziej. Na szczęście dla niego wraz z rezygnacją z jazdy w polskiej lidze ominą go wszystkie spekulacje odnośnie jego osoby, które mogłyby wprowadzić zamęt. W Niemczech raczej będą mu bili brawo po zwycięstwie, a porażki będą przemilczane. To jest pokrewne z podejściem Australijczyków, którzy wraz z ostatnimi zawodami żużlowymi żegnają się z Europą i przechodzą na tryb życia zwykłych australijskich chłopaków. Dzięki temu łapią ten niesamowity luz, ale co najważniejsze totalnie odpoczywają od tematów związanych z żużlem. Nie udzielają wywiadów, nie czytają opinii i artykułów w Internecie. Izolowanie się od negatywnych opinii, czy to celowe, czy to zupełnie przypadkiem (choćby przez barierę językową) sprawia, że żużlowiec eliminuje bardzo istotny czynnik osłabiający jego samoocenę. Umiejętne zamknięcie się na przeszkadzające i zupełnie niepotrzebne czynniki zewnętrzne, to największa sztuka.

Dzięki temu wszystkiemu żużlowiec może osiągnąć stan tak dużej przewagi psychologicznej nad rywalami, że pomimo braku doświadczenia poczuje się na tyle silny, że może wygrać z każdym. Przyczynia się do tego też lekceważenie jego osoby przez rywali i można się koncentrować tylko na sobie i swoich celach na dane zawody. W takich warunkach nawet nowicjusz może wygrać, bo wiara w swoje możliwości sprawia cuda i dodaje skrzydeł, szczególnie po solidnie przepracowanej zimie.

Julia Chomska

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: