A jednak Erwin Brabański, bo to on jest bohaterem dzisiejszego mojego wspominkowego tekstu, zapisał mocny akcent w dziejach żużla, przynajmniej na Śląsku. Jako zawodnik, trener, wreszcie działacz sportowy. Ci kibice, którym nazwisko Brabańskiego nie jest obce mogą nie pamiętać jego wyników sportowych, ale z całą pewnością zapamiętali jego postać, była bowiem przykuwająca uwagę, a to dlatego, że w latach 70-tych nosił dosyć charakterystyczną brodę. W żużlowym światku była to pewna osobliwość. - To tak trochę przypadkiem się stało. W 1972 roku pojechałem na wczasy do ówczesnej Jugosławii i tam postanowiłem, że nie będę się golił i zapuszczę brodę. I tak już zostało na trwale - śmieje się pan Erwin. Zaczynał swoją sportową przygodę z żużlem w Śląsku Świętochłowice jeszcze w latach 50-tych i temu klubowi pozostał wierny do mety ostatniego wyścigu w karierze w 1979 roku.
Przeżył z drużyną wiele wzlotów i upadków, ale też do dziś obok braci Pawła i Wiktora Waloszków, Roberta Nawrockiego, Józefa Jarmuły czy Jana Muchy pozostaje chyba najsilniejszym symbolem Śląska i jego złotych czasów, kiedy to firmowy team huty "Florian" w Świętochłowicach zdobywał medale Drużynowych Mistrzostw Polski. - Do sekcji wstąpiłem w 1958 roku, jako młody siedemnastoletni chłopak. Ale treningi to jedno, a jazda w ligowym zespole, takim jak Śląsk, to zupełnie co innego. Ciężko było się przebić przez "klan" Waloszków i innych znamienitych zawodników. Wreszcie jednak dostałem swoją szansę, z tego co pamiętam stało się tak na skutek zawieszenia kolegów. Ale jak już mnie wzięli i pojechałem, to potem zostałem w zespole. Nazwisko Brabańskiego pojawiło się w ligowym składzie Śląska w pierwszej połowie lat 60-tych. Było to akurat na kilka lat przed największymi sukcesami tej drużyny w jego historii. Brabański zdążył już nabrać doświadczenia i chociaż nie był liderem, bo ten honor dzierżyli Paweł Waloszek, Jan Mucha i Józef Jarmuła, to na pewno solidnym ogniwem drużyny, która w latach 1969-1970 i 1973 zdobyła srebrne medale Drużynowych Mistrzostw Polski, a w 1972 roku brązowy medal.
W 1969 roku Śląsk okazał się lepszy na mecie ligowego sezonu od renomowanych sąsiadów z Rybnika! Tamten sukces smakował więc niejako podwójnie. Takich osiągnięć zespół ten nie powtórzył w swojej historii już nigdy. A mogło być jeszcze lepiej! - Gdyby nie pewne błędy działaczy, to kto wie, może nawet zdobylibyśmy złote medale mistrzostw Polski - zastanawia się bohater tego tekstu. Był więc Brabański współtwórcą tych osiągnięć, ale też przełknąć musiał późniejsze porażki, jak chociażby degradacje z I ligi w 1974 roku. Gorsze czasy zbiegły się z momentem zamknięcia dotychczasowego toru przy hucie. Zespół rozpoczął kilkuletnią "tułaczkę", jeździł jako gospodarz w Chorzowie na Stadionie Śląskim, a potem w Rudzie Śląskiej na "Slavii",o czym pisałem w poprzednim odcinku. Wreszcie doczekał się nowego, dużego i jak na tamte czasy nowoczesnego obiektu. Mowa o słynnej "Skałce" otwartej w czerwcu 1979 roku. - Pamiętam pierwsze zawody, to był czwórmecz o Puchar Polski. Z Jurkiem Kochmanem zdobyliśmy wtedy komplety punktów. Ale za długo na nowym torze już nie pojeździłem. Popadłem w konflikt z klubowymi działaczami. Pominęli mnie w nominacji na atrakcyjny, zagraniczny wyjazd, nie chcieli skierować na studnia trenerskie. Oddałem więc wyczyszczoną skórę i tak zakończyła się moja kariera - wspomina.
Oficjalna kariera być może tak, ale Erwin Brabański jeszcze nie raz pojawiał się na żużlowym torze startując i to z dużym powodzeniem w turniejach weteranów. Na przykład w 1982 roku zwyciężył w rozegranym w jego Świętochłowicach I Ogólnopolskim Turnieju Weteranów. Dziesięć lat później dał się namówić i wziął udział w turnieju Golden Greats, wielkich, międzynarodowych zawodach weteranów z udziałem wielu zagranicznych gwiazd. W grupie zawodników starszych zajął trzecie miejsce wspólnie z legendarnym Barrym Brigssem, ulegając jedynie swojemu wieloletniemu koledze z zespołu Pawłowi Waloszkowi i najlepszemu bodaj żużlowcowi w historii tego sportu w Niemieckiej Republice Demokratycznej Hansowi Jurgenowi Fritzowi. Pozostaje pytanie, dlaczego w czasie kariery nie udało mu się wyjść poza ramy solidnego ligowego zawodnika?
- Bo cały czas pracowałem. Jak zawody były w niedzielę w Gdańsku, to wracałem z nich rano i od razu szedłem do roboty. Może inaczej by to wszystko wyglądało, gdybym całkowicie mógł poświęcić się sportowi żużlowemu? Przecież w różnych zawodach wygrywałem z czołowymi polskimi zawodnikami, ale też na przykład z asami z ZSRR jak wicemistrz świata Igor Plechanow - zastanawia się Brabański. Kilka lat temu dosyć mocno zaangażował się w kwestie powrotu sportu żużlowego na "Skałkę", nie może przeboleć, że to się do tej pory nie udało. Dziś Erwin Brabański ma 73 lata, za sobą dwie poważne operacje. Ale humoru mu nie brakuje. - A wie pan, że nadal mam ta swoją charakterystyczną brodę. Tylko, że obecnie nie jest już ciemna, tylko całkiem siwa - śmieje się.
Robert Noga