Michał Wachowski: Wracasz do składu Orła po nieobecności w pierwszej kolejce ligowej. Czy zdołasz udowodnić swoją przydatność dla zespołu?
Jakub Jamróg: Mam nadzieję, że tak i nie ukrywam, że nie mogę się doczekać tego spotkania. Zrobię wszystko, by nie zawieść drużyny i kibiców, pokazując tym samym, że warto było na mnie postawić. Miałem przeczucie, że wrócę na drugie ligowe spotkanie, bo podejrzewałem, że w meczu z PGE Marmą Rzeszów przynajmniej jeden z zawodników pojedzie słabiej.
Z drugiej strony na pewno nie cieszysz się z wpadki kolegów, którzy przegrali mecz dwudziestoma punktami.
- Na pewno nie. Ciężko mi się za nich wypowiadać, bo każdy z nich miał na torze jakieś problemy. Nie mieliśmy wcześniej sprawdzianu przeciwko tak mocnemu rywalowi i myślę, że ta porażka nas trochę obudziła.
Skoro koledzy spisywali się tak słabo, to dlaczego zabrakło dla ciebie miejsca w składzie?
- Muszę szczerze powiedzieć, że na treningach prezentowałem się rzeczywiście słabiej niż oni. Miałem swoje problemy i gdyby spojrzeć na wyniki osiągane w czasie sparingów, wypadałem przy nich naprawdę blado.
Jak zareagowałeś na decyzję trenera?
- Odbyłem z nim męską rozmowę, w czasie której przedstawił mi swoje argumenty. Wyjaśnił dlaczego postawił na innych zawodników i prosił o zrozumienie. Uszanowałem tę decyzję, a jeśli mogłem mieć do kogoś pretensje, to tylko do siebie.
Czy powodem były twoje problemy sprzętowe?
- Po części na pewno tak, bo po zimowych remontach nie wszystko funkcjonowało tak jak należy. Szybko wybrałem się jednak na serwis do Jacka Rempały i już podczas sparingów widziałem wyraźną poprawę. Inna sprawa, że tor w Łodzi wyglądał po zimie nieco inaczej niż w poprzednim sezonie. Ciężko było na takiej nawierzchni wymijać rywali, przez co nie mogłem pokazać pełni swoich możliwości. Moją bolączką były poza tym starty, które na ogół przegrywałem.
Jak widać, dużo zawdzięczasz właśnie Jackowi Rempale.
- Tak, jest on moim jedynym tunerem. Mam cztery silniki właśnie od niego i jestem w nich zadowolony. W żużlu bywa czasem tak, że coś, co sprawdzało się przed rokiem, nie zdaje egzaminu w nowym sezonie. Moją bolączką okazały się przy tym nowe kombinezony. Mój stary ważył 400 gram, natomiast nowy blisko dwa kilo. Można powiedzieć, że to mało znaczące szczegóły, ale musiało minąć trochę czasu, bym mógł się do tego przyzwyczaić.
W poniedziałek czeka was mecz z GKM-em, który po porażce na własnym torze ma także wiele do udowodnienia. Na obu drużynach ciąży więc presja?
- Nie ma sensu ukrywać, że tak rzeczywiście jest. Będziemy chcieli pokazać przed własną publicznością, że możemy być rzeczywiście mocni. Jeszcze większą presję będzie odczuwać jednak GKM, który przegrał ostatni mecz u siebie. To drużyna z większym parciem na wynik i na pewno będzie chciała udowodnić, że porażka z Gnieznem była wypadkiem przy pracy. Cieszę się, że spotkanie to zobaczymy w telewizji. Na pewno nikt z tego powodu nie będzie czuł się zawiedziony.