W każdym razie awizowano ją jako starcie tytanów, czterech mocarzy ligi. Miały być hity - w Tarnowie mecz Unii ze Stalą, a w Zielonej Górze Falubazu z Unibaksem. Były zatem owe hity, czy raczej... kity? W Tarnowie Stal została przez Jaskółki po prostu rozjechana. 28 punktów w plecy będzie gorzowian długo bolało. A mogło być więcej, gdyby Marek Cieślak w nominowanym XIV biegu postawił na niepokonanego Łagutę i Kołodzieja. Wolał jednak dać pojeździć jeszcze Buczkowskiemu i Gomólskiemu. Unia taka mocna, czy Stal taka słaba, pytał nie bez racji podczas pomeczowej konferencji jeden z dziennikarzy? Żal było patrzeć na Bartka Zmarzlika. W końcu to po pierwsze rekordzista tarnowskiego toru, po drugie wciąż jeden z najlepszych naszych juniorów i podpora gorzowskiego zespołu. Tymczasem w Tarnowie pojechał Bartek katastrofalnie, bo jak potraktować zerowy dorobek punktowy w czterech biegach?
[ad=rectangle]
Pozostali też zawiedli, może za wyjątkiem Krzysztofa Kasprzaka, chociaż i ten w pierwszej części meczu nie istniał, bo dwa pierwsze biegi przegrał podwójnie. A, że tarnowianie punktowali równo i cała drużyna wraz z najmniej doświadczonym Ernestem Kozą jedzie po prostu bardzo dobrze, przeto efekt jaki był, każdy widział. Pogrom. Bardzo pewnie wygrał też drugi "hit" Falubaz, który gościom z Torunia nie pozostawił żadnych złudzeń. Szesnaście punktów przewagi w meczu drużyn uważanych przed sezonem za faworytów ligi, to jednak różnica spora. Okazało się jednak (któryż to już raz?), że papierowe wyliczanki często nijak się mają do rzeczywistości, a tak zwane nazwiska same nie jadą. I co z tego, że Unibax ma w składzie trzech niedawnych mistrzów świata, do tego taki pistolet jak Ward, członek kadry narodowej Miedziński i bardzo solidnych juniorów? W Zielonej Górze Emil Sajfutdinow zdobył dwa punkty, Tomasz Gollob raptem trzy, a poobijany Darcy Ward ledwie pięć. Razem w trójkę wywalczyli więc dziesięć oczek, chociaż tak naprawdę teoretycznie tyle winien zrobić każdy z nich osobno.
Jak w takim razie ekipa z Torunia, traktowana przez niektórych jako "bad boys" naszej ekstraligi, ma wygrywać takie spotkania, jak to w Zielonej Górze? I takie to mieliśmy w niedzielę hiciory. Tymczasem najciekawiej było we Wrocławiu, bo mecz pomiędzy Spartą i Unią zakończył się remisem. Sparta trochę mnie zawodzi, wydawało się, że wzmocniona przede wszystkim powrotem Maćka Janowskiego pójdzie w górę, ale na razie męczy się okrutnie, a jeden punkt w trzech meczach, w tym dwóch na własnym torze to nie jest wynik rzucający na kolana. Ale i tak najbardziej nerwowo jest we wspomnianym Toruniu. Miała być mobilizacja, szybkie odrobienie karnych punktów, awans do play-off, a potem marsz po złote medale. Tymczasem na razie nie wygląda to wszystko najlepiej, straty punktowe rosną - do lidera jest to już punktów dwanaście, do czwartego miejsca dziewięć. Pewnie, że do końca sezonu zasadniczego daleko i wszystko może się odmienić, ale na razie problemem Torunia jest wypełzanie ze strefy spadkowej. Każdy punkt potrzebny jest jak woda ziemi, a tutaj jak na złość kalendarz podstawia im w następnym meczu tarnowskie Jaskółki.
Porażka może ekipę Golloba zepchnąć w czarną otchłań, po prostu muszą wygrać. Tarnowianie mogą. - Jedziemy do Torunia po zwycięstwo - deklaruje Cieślak, ale przecież trudno aby mówił cos innego. W Toruniu zapowiada nam się więc kolejkowy (no dobra rundowy) hit, podobnie jak w Lesznie, gdzie Unia przeegzaminuje Falubaz, a mecze tych drużyn zawsze mają dodatkowy podtekst i smaczek. Nie pisze jednak, że będą to hity, abyśmy się znowu nie "przejechali". Polska liga jest bowiem nieprzewidywalna. Ale może to jej największy urok?
Robert Noga