Mecz życia odjechał Rafał Malczewski. Młodzieżowiec częstochowskiego Włókniarza jak na razie cały czas wygrywa rywalizację o miejsce w składzie, która toczy się głównie pomiędzy nim a Hubertem Łęgowikiem. Po ostatnim nieudanym występie Rafała Malczewskiego w Gdańsku, wielu kibiców oczekiwało, że po raz pierwszy w tym sezonie szansę otrzyma "Łęgi". Sztab szkoleniowy Lwów po treningach uznał jednak, że start w meczu należy się Malczewskiemu i, jak pokazała rzeczywistość, Piotr Żyto oraz Jarosław Dymek nie pomylili się.
[ad=rectangle]
20-latek w trzech startach zdobył 5 punktów i bonus. Kapitalnie spisał się w dwóch pierwszych swoich wyścigach. W gonitwie juniorskiej przedzierał się z czwartej pozycji na drugą, natomiast w kolejnym biegu pomknął w pierwszym łuku po szerokiej i przywiózł za swoimi plecami Tomasza Jędrzejaka oraz Troy'a Batchelora. - Był to najlepszy mecz w życiu w moim wykonaniu w Ekstralidze, ale nie zamierzam osiadać na laurach. Skupiam się, aby w następnych meczach pojechać tak samo albo i lepiej. Cieszę się z tego wyniku. Dwa dni treningów przed spotkaniem zrobiły swoje. Przygotowywałem się bardzo mocno i zaprocentowało to w meczu - skomentował Rafał Malczewski.
Spotkanie biało-zielonych z Betard Spartą Wrocław zakończyło się zwycięstwem miejscowych 46:44. Zaskakująco dobra postawa Malczewskiego okazała się zatem bardzo ważna w kontekście końcowego rezultatu. - To jest sport. Chyba zdążyliśmy już przyzwyczaić, że w Częstochowie mecze zazwyczaj rozstrzygają się w ostatnim wyścigu. W sobotę każdy z nas dorzucił cenne "oczka" do zwycięstwa. Nie skupiałbym się na tym, że niby pojechałem jakoś nadzwyczajnie. Zrobiłem to, co do mnie należało. Jest się z czego cieszyć. Jedziemy do Tarnowa z bojowym nastawieniem, po zwycięstwo. Jeżeli się nie uda, będziemy robić wszystko w Częstochowie, aby zdobyć punkt bonusowy - oznajmił "Komar".
Rywalizacja Lwów z wrocławską Spartą nie była dla gospodarzy łatwa, zwłaszcza, że na kilka godzin przed meczem okazało się, że nie wystartuje w nim Grigorij Łaguta. - Na pewno nas to po części zmobilizowało. Mirek Jabłoński wskoczył za "Griszę" Łagutę i postawił opór rywalom. Zrobił parę punktów. Wiadomo, że gdyby jechał "Grisza", to tych oczek mógłby zdobyć więcej, ale nie ma co jakoś deprymować Mirka. On w ostatniej chwili dowiedział się, że pojedzie w meczu i szybko przyjechał z Gniezna do Częstochowy. Moim zdaniem tak samo jak ja, zrobił to, co do niego należało - zakończył Malczewski.