Sajfutdinow jak Rickardsson
Często w życiu bywa tak, że o czymś decyduje przypadek. Jeśli chodzi o początek mojej współpracy z Emilem, to właśnie tak było. W 2006 roku Emil przyjechał do Polski, a ja mieszkałem w Szwecji. Miałem dostęp do telewizji, która pokazywała mecze naszej ligi, w tym bydgoskiej Polonii. Oglądając transmisję, mogłem przyglądać się między innymi postawie Emila. Od razu wiedziałem, że to chłopak z potencjałem, który ma szansę zostać zawodnikiem światowej klasy.
[ad=rectangle]
Pewnego dnia wybierałem się na turniej pożegnalny do Tarnowa. Przyjechałem wcześniej do Polski i pojawiłem się na stadionie Polonii. Chłopacy mieli akurat trening. Emilowi wtedy nie za bardzo szło. Podszedłem do niego, pogadaliśmy, zmienił kilka ustawień i zaczął wygrywać. To wydarzenie zapadło mu w pamięć i zaczął mnie dopytywać o moje plany. Powiedziałem mu, że jeszcze nie wiem, ale chciałbym zostać przy żużlu, bo wyścigi samochodowe nie pochłonęły mnie tak bardzo jak speedway.
Po miesiącu zadzwonił telefon od Bogdana Sawarskiego. Emil wybłagał go o kontakt, bo bardzo chciał, żebym u niego pracował. Jemu marzyło się stworzenie takiego teamu, jaki miał Tony Rickardsson. We mnie widział kogoś z doświadczeniem i kontaktami. Chłopak wymyślił sobie, że "Susi" ma u niego pracować i on zrobi wszystko, żeby tak się stało. Na początku Bogdan Sawarski miał powiedzieć, że nic z tego nie będzie, bo "Susi" to wyższa półka i nie będzie na niego pieniędzy. Emil jednak wiercił mu dziurę w brzuchu i w końcu dogadaliśmy szczegóły. Nasza współpraca ruszyła.
Pod koniec sezonu 2006 już mieliśmy rozpisany budżet na rok 2007, żeby wystartować z kontraktem zawodowym. Plany były dokładne, bo uwzględnialiśmy wszystko - liczbę motocykli, silników i wiele innych kwestii. Ostatnimi moimi zawodami u Rickardssona było jego pożegnanie w Szwecji. To, co musiałem załatwić ze swojej strony, to zrobiłem i można powiedzieć, że od sezonu 2007 współpracuję z Emilem.
Emil mi zaufał. Prawda jest jednak taka, że mu niczego nie narzucam. Warto to wyjaśnić, bo wiele osób w środowisku uważa, że zmuszam go do pewnych rozwiązań czy decyzji. O wszystkim decydujemy razem. Na początku uczestniczył w tym jeszcze Bogdan Sawarski. Od 2008 team prowadzimy sobie sami. Głównie miał to robić Emil. Od tego czasu wszystko uzgadniamy. Emilowi było na wstępie tej współpracy o tyle łatwiej, że znałem angielski i miałem kontakty u tunerów. Mogłem mu pomóc w uzyskiwaniu większych rabatów, a i dostępność do pewnych rozwiązań stała się większa. Nie był już tylko Emilem Sajfutdinowem, bo ja byłem dla niego gwarantem pewnych kwestii. To mu pomogło na początku zawodowej kariery.
Wtedy potrzebowaliśmy dwa kompletne motocykle. Mieliśmy dwa silniki od Andrzeja Krawczyka i dwa od Briana Kargera. Do tego budżet sponsorski. W tych kwestiach pomagał nam wtedy Bogdan Sawarski. Jeździł z nami do swoich znajomych i namawiał ich na pomoc Emilowi. Dzięki temu mogliśmy realizować budżet, który sobie założyliśmy. Przetarł nam szlaki, a później rozkręciło się to samo. Mogliśmy działać w dwójkę. To prawda, że Emil nabrał do mnie dużego zaufania. Widać to najlepiej na przykładzie kontaktów w klubach. Tymi kwestiami zajmuję się ja, ale przed podpisem Emil dostaje ode mnie konkretne propozycje i on decyduje, gdzie podpisze. To nie działa tak, że przygotowuję mu papiery i mówię podpisz, bo musisz. To jego wybór.
Emil chciał, żeby jego team działał jak ten Rickardssona. Czy udało mu się do tego doprowadzić? Jeśli chodzi o organizację i ludzi, którzy u nas pracują, to wydaje mi się, że możemy mówić o takim stanie. Jednak nie udało nam się jeszcze na pewno zbudować takiego zaplecza sponsorskiego, które miał Tony i nie wiem, czy kiedyś to zrobimy. Niestety, cały czas jest problem ze sponsorami z Rosji. W Polsce są firmy lokalne, które pomagały Emilowi jeszcze, kiedy jeździł w Bydgoszczy. Większość jest nadal z nim. Po zmianie klubu od nas nie odeszli. Pewnie Emil Sajfutdinow jako Rosjanin nigdy nie dotrze jednak do największych firm i nie będzie przez nie wspomagany. Gdyby był Polakiem, to pewnie byłoby łatwiej, bo w mistrzostwach świata plasował się w tej czołówce. Na razie jest jak jest.
Bez zaplecza finansowego można walczyć o tytuł. Jest tylko jedno ale. Trzeba mieć czystą głowę i wszystko odpowiednio poukładane w teamie. Gdy pojawiają się jednak problemy i ciągną się one przykładowo za zawodnikiem przez dwa sezony, to staje się to już niemożliwe. Czysty umysł to podstawa. Nie może być też takich sytuacji jak ta, która spotkała nas w Częstochowie. Jeśli jedzie się gdzieś na zawody, to później myśli się tylko o tym. Zawodnik ma to w głowie i nie może się skupić na tym, żeby zostać mistrzem. Budżet sponsorski pomaga, zwłaszcza w przygotowaniach do jazdy w Grand Prix. Wtedy zawodnik może robić częściej serwisy i kupować sprzęt z najwyższej półki. Wszystko działa lepiej, można szukać nowych rozwiązań, więcej testować i być dzięki temu o krok przed innymi. Jeśli zawodnik przerzuci więcej silników i ma dostęp do większej liczby nowinek, to jego szanse rosną. Nie da się jednak tego zrobić bez budżetu sponsorskiego.
Tomasz Suskiewicz