- Kontynuujemy druk listów i artykułów dotyczących reformy polskiego sportu żużlowego. Publikować będziemy je pod wspólnym tytułem "Reformować tak, ale…" W tym cyklu prezentować będziemy wszystkie opinie, nawet te najskrajniejsze, wszak problem jest bardzo ważny. Polski sport żużlowy stoi przed ważnym wezwaniem BYĆ albo NIE BYĆ - wbrew pozorom to nie jest cytat z ostatnich dni ze SportoweFakty.pl, czy ostatniego numeru "Tygodnika Żużlowego", chociaż w sumie bardzo by pasował, bo przecież z inicjatywy redaktora Bartłomieja Czekańskiego mamy "na tapecie" dyskusje na temat koniecznych reform w naszym speedwayu. To jednak cytat z "Tygodnika Żużlowego" tyle, że sprzed lat... szesnastu, czyli konkretnie z roku 1998.
[ad=rectangle]
Mieliśmy wtedy liczącą 10 drużyn I ligę oraz aż 12 zespołów ligę II. Tomasz Gollob zdobył brązowy medal w mistrzostwach świata w Grand Prix, a w Pile Robert Dados i Krzysztof Jabłoński stanęli na dwóch najwyższych stopniach podium juniorskiego, światowego championatu. Zadebiutował też witany z ogromnymi nadziejami Klubowy Puchar Europy, który jednak szybko okazał się imprezą kadłubową i marginalną i indywidualne mistrzostwa Europy juniorów, które rozgrywane są do dnia dzisiejszego. Nota bene pierwszą edycję wygrał 18-letni Rafał Okoniewski. Tak czy siak, jeśli wierzyć ówczesnym dysputom nad polskim żużlem podobno zbierały się czarne jak w listopadzie chmury i miał on, jak wyczytać można z kasandrycznej opinii zacytowanej we wstępie nie przetrwać bez gruntowanych reform i zmian.
"Polski żużel wchodzi w wiraż" alarmowała z Wielkiej Brytanii Magda Zimny-Louis, twierdząc niezbicie, że "polski sport żużlowy w takiej formie w jakiej jest, już się sam nie obroni". Wiele emocji dotyczyło zmian strukturalnych w sporcie żużlowym - wnioski takie, często krytykujące działalność ówczesnej GKSŻ wpływały do prezesa Polskiego Związku Motorowego Andrzeja Witkowskiego. Nie brakowało i takich głosów, aby żużel wyszedł ze struktur PZM i działał w ramach tworu zwanego Polskim Związkiem Żużla. Wiele dyskusji przyniosła kwestia ilości obcokrajowców w polskich drużynach, racje tych którzy uważali, że wystarczy jeden ścierały się z głosami, aby zupełnie otworzyć polski rynek dla wszystkich chętnych. Inna kwestia: - Temat reorganizacji polskich rozgrywek żużlowych gości na łamach "Tygodnika Żużlowego" niemal od początku istnienia gazety. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że dawno został wyczerpany. To znaczy różni autorzy wymienili już bodajże wszystkie warianty struktur i liczebności lig oraz innych mistrzowskich imprez. Ale oczywiście można od nowa - jeszcze raz zabawić się w te klocki - zauważył autor jednego z artykułów Sławomir Jankowski.
No więc bawiono się chętnie, koncepcji usprawnienia naszych lig autorstwa działaczy, dziennikarzy i kibiców pojawiło się bez liku. Wiele emocji budziła tez kwestia liczby zawodników w drużynie, obowiązkowych startów juniorów i tak dalej. Pojawiły się też propozycje, aby ze względów oszczędnościowych zmniejszyć liczbę biegów w meczu ligowym do dwunastu. I tak dalej i tak dalej. I uwaga, sporo dyskutantów skazywało, że nasz rodzimy speedway pochłania zbyt dużo pieniędzy, że kluby gonią w przysłowiowa piętkę, że żyją ponad stan i tak dalej. Dziś nasz żużel wygląda nieco inaczej. To znaczy zupełnie inna jest struktura lig, inne obwiązują przepisy dotyczące budowania drużyn, inne regulaminy różnorodnych zawodów rangi mistrzostw Polski. Co kilka lat temat sanacji wraca, wraz z nim kolejne pokolenia żurnalistów i fanów w pocie czoła wymyślają sposoby zbawienia żużla, który jak widać z powyższego jest w kryzysie permanentnym, skoro co raz trzeba koniecznie coś w nim zmieniać.
Toteż mam wrażenie, że naszym głównym zajęciem jeśli chodzi o żużel jest jego notoryczne reformowanie. Bez tego żyć się prawdopodobnie nie da, Taka niekończąca się opowieść. Jak nasz speedway jednak mimo wszystko cały czas funkcjonuje to już chyba tylko jeden Bóg raczy wiedzieć.
Robert Noga