W głównej mierze zasługą Grega Hancocka jest trzecie miejsce reprezentacji Stanów Zjednoczonym w barażu Drużynowego Pucharu Świata. W półfinale Amerykanie pokonali nawet Australię, ale w barażu "Grin" nie miał już takiego wsparcia w swoich młodszych rodakach. - Dla nas każdy kolejny rok to czas zbierania doświadczenia przez młodych żużlowców. Robimy powolny progres. W zeszłym roku pojechaliśmy w barażu w Pradze, gdzie zajęliśmy drugie miejsce. Teraz jest trzecia lokata i to jest także nasz sukces - przyznał Greg Hancock.
[ad=rectangle]
Dwukrotny mistrz świata z sezonów 1997 i 2011, w Bydgoszczy podczas barażu DPŚ był nieomylny. Wykręcił komplet 21 punktów, startując w jednym z wyściów jako joker. Przed rokiem w Pradze Hancock wywalczył 20 "oczek". - Staram się być wzorem dla tych młodych chłopaków, którzy cały czas się uczą speedwaya. Podobnie zresztą Billy Hamill, który bardzo dużo pracuje USA, by stawali się oni coraz lepszymi żużlowcami. Gino Manzares to naprawdę pilny uczeń i widać jego stały progres. To bardzo miłe, że ci młodzi ludzie chcą się na nas wzorować w swoich karierach i dążyć do sukcesów - cieszy się "Herbie".
Zarówno Billy Hamill jak i Greg Hancock widzą w swoich młodych rodakach kandydatów na swoich następców. - Potencjał na pewno jest w tych chłopakach. To jednak od nich samych zależy, jak potoczą się ich kariery, czy wykorzystają talent i będą się rozwijać. Staramy się im pomóc, podpowiadać, co mają robić, by kiedyś nam dorównać. Prostej recepty na to nie ma. Nie mamy też żadnej gwarancji, że ci młodzi ludzie będą w przyszłości osiągać sukcesy. Możemy im tylko pomagać i liczyć, że nasze rady wcielą w swoje kariery. Reszta zależy już od nich. Co najbardziej nas cieszy - już teraz mamy młodych utalentowanych żużlowców, a za nimi rośnie kolejne ciekawe pokolenie. Przyszłość amerykańskiego speedwaya nie wygląda więc źle - kończy nasz rozmówca.