Spojrzenie z Zachodu (21): Ratujmy IMP-y!

Kilka dni minęło już od finału Indywidualnych Mistrzostw Polski, a ja - gdy opadły już emocje i żużlowy kurz - wciąż nie mogę pogodzić się z myślą, że kolejna impreza podupada i traci swój impet.

W tym artykule dowiesz się o:

Dziś jest ot tak, żeby była i nic poza tym. Obawiam się, że za kilka lat finały IMP nie będą już nikogo obchodziły, jeśli nic się nie zmieni. Ponad pięć tysięcy osób podczas ostatniego finału - czyli frekwencja zatrważająco niska jak na rywalizację teoretycznie najlepszych żużlowców Polski - pokazuje jedno: Zmieńmy coś albo zrezygnujmy z zawodów, które dziś równają w dół i za kilka lat "rangą" upodobnią się do Mistrzostw Polski Par Klubowych.
[ad=rectangle]
W tym wypadku finały już nikogo nie obchodzą, a sami żużlowcy omijają szerokim łukiem turnieje, na których nie można zarobić. Co zrobić, by było inaczej? Po pierwsze: pieniądze. To sprawa podstawowa. Nie może być tak, że żużlowcy jeżdżą za groszowe stypendia, bo dziś zawodowcom po prostu się to nie opłaca i najzwyczajniej w świecie nie chce. Odkurzenie rangi Indywidualnych Mistrzostw Polski poprzez znalezienie dużego sponsora na tę imprezę - to właściwie klucz, by najlepszym chciało się bić na serio. Ucieczka w zwolnienia, jazda na pół gwizdka lub nawet nieprzystąpienie do rywalizacji już na poziomie eliminacji - to wszystko znamy doskonale, ale boję się, że tego typu historie zdarzać się będą coraz częściej.

Kluczową rolę musi odegrać w odbudowaniu pozycji finałów IMP Główna Komisja Sportu Żużlowego, na oczach której zawody chylą się ku sportowemu upadkowi. Nie wierzę, by obecny na ostatnim finale przewodniczący Piotr Szymański nie dostrzegał potrzeby zmian, bo przecież nie jest żadnym odkryciem Ameryki, że w profesjonalnym sporcie wszystko zaczyna się od pieniędzy. Po drugie zmiana regulaminu: Teza być może ryzykowna, bo wprowadzenie półfinału i finału już stało się ciekawym eksperymentem, który chwycił, bo podniósł poziom adrenaliny zarówno wśród żużlowców jak i wśród kibiców. To znaczy, że można o tym bardziej należy "kombinować". Poszedłbym więc jeszcze dalej. Wprowadziłbym większą liczę turniejów - może podwójny finał sobota-niedziela? Pamiętacie rywalizację z 1987 roku w Toruniu i z 1988r roku w Lesznie? Dwa finały, z których sumowano punkty i w ten sposób wyłaniano mistrza.

To jeden z wariantów. Inny zakłada - w moim myśleniu - trzy lub nawet cztery turnieje finałowe z punktacją na wzór Grand Prix sprzed kilku sezonów. Tu sprawa kluczowa: być może na taki wieloturniejowy projekt łatwiej byłoby znaleźć większego sponsora, który promowałby swoją markę nie podczas jednych zawodów a już przy okazji większej liczby zdarzeń? Po trzecie uczestnicy. Zaryzykowałbym i zamknął listę. Niech jeździ dwunastu najlepszych żużlowców ekstraligowych, dwóch z pierwszej ligi i jeden z drugiej. Jedno miejsce zostawiłbym dla gospodarza - czyli coś na wzór "dzikiej karty". Bez eliminacji, aby wykluczyć przypadkowość. Zdaję sobie sprawę, że podniosą się za chwilę głosy oburzonych, dla których najważniejsza jest istota rywalizacji. Zaryzykować jednak trzeba. Przecież już podczas eliminacji i półfinałów kilku żużlowców mogłoby odpaść z powodu kontuzji.

Na bazie średniej w ligach można by stworzyć - po kilku miesiącach rywalizacji - listę żużlowców, którzy walczyliby o tytuł mistrzowski. Najważniejsza sprawa, to jednak przekonanie całego środowiska, że finał IMP ma sens. To zawody wysokiej rangi, które muszą przyciągnąć sponsorów, żużlowców i kibiców. Dziś IMP idzie niestety utartą ścieżką, którą wytyczyły już wspomniane przeze mnie zawody o Mistrzostwo Polski Par. Przyblakły także zawody o Złoty, Srebrny i Brązowy Kask. Wciskane gdzieś na siłę przy nędznej frekwencji - taki sam los czeka "impy" jeśli nic się nie zmieni. Działacze: do dzieła! Ratujcie finały Indywidualnych Mistrzostw Polski, póki jeszcze jest na to czas!

Maciej Noskowicz
Polskie Radio Zachód / Program Pierwszy Polskiego Radia

Źródło artykułu: