Stefan Smołka: Zjazdy asów w Rybniku - lata 1950-1951

 / Na zdjęciu: zawody żużlowe sprzed lat (fotografia poglądowa)
/ Na zdjęciu: zawody żużlowe sprzed lat (fotografia poglądowa)

W ostatnim odcinku z cyklu zjazdów najlepszych polskich żużlowców do Rybnika dotknęliśmy sezonu 1950 - bardzo trudnego - roku śmierci dwóch wielkich herosów - Alfreda Smoczyka i Tadeusza Kołeczka.

W tym artykule dowiesz się o:

W dalszych latach również zdarzały się imprezy z udziałem najlepszych, ściągające na rybnicki stadion przy Gliwickiej dziesiątki tysięcy fanów czarnego sportu. Było to o tyle zrozumiałe, że ówczesny zespół Budowlanych z Rybnika w ciągu sezonu 1950 przeszedł niezwykłą metamorfozę. Wiosną rybniczanie musieli w zwycięskich barażach (w efekcie słabszego sezonu 1949) udowodnić przynależność do najwyższej klasy rozgrywek, a już jesienią niespodziewanie fetowano w Rybniku tytuł drużynowego wicemistrza Polski.
[ad=rectangle]
Co więcej, wystarczyło wygrać u siebie trójmecz z Unią Leszno i Kolejarzem Rawicz, by świętować pierwszy laur DMP. Niestety dwaj sąsiedzi z podrybnickich Stanowic o takim samym imieniu Ludwik - Draga i Beer oraz Alfred Spyra w niedzielę 4 czerwca mieli wyraźnie słabszy dzień. Tylko jeden nieustępliwy Paweł Dziura zdobywając 12 punktów na swoim torze stanął na wysokości zadania. Błędy rybniczan bezwzględnie wykorzystała Unia Leszno (świetny niepokonany Henryk Woźniak, Józef Olejniczak, Zdzisław Smoczyk i Stanisław Glapiak) i to ona sięgnęła po swój drugi już tytuł najlepszego klubu żużlowego w Polsce. Szkoda było tej przegranej rybnickiej batalii, ale ta klęska wyraźnie zmobilizowała miejscowe środowisko o tak już wówczas przecież bogatych, jeszcze przedwojennych tradycjach.

Przede wszystkim od roku 1951 definitywnie oddano klub dynamicznie rozwijającej się branży górniczej. Klub żużlowy pod możnym patronatem Zrzeszenia Górnik trafił w ręce pełnych pasji ludzi czynu z Klubu Sportowego Ryf z niezwykle oddanym, kompetentnym i wymagającym prezesem Ludwikiem Peistem na czele. To właśnie od tego czasu pojawiają się w klubie znaczące nazwiska pracowników Rybnickiej Fabryki Maszyn (górniczych), późniejszych współautorów wielkich sukcesów Górnika Rybnik i KS ROW - prezesa Peista, legendarnego kierownika drużyny Jerzego Kubika, świetnych mechaników Albina Liszki i Konrada Kuśki i jeszcze wielu innych, mniej czy bardziej zapomnianych ofiarnych działaczy rybnickich.

Mechanik Konrad Kuśka opiekował się sprzętem m.in. mistrza świata Andrzeja Wyglendy
Mechanik Konrad Kuśka opiekował się sprzętem m.in. mistrza świata Andrzeja Wyglendy

W konsekwencji świetnej postawy rybnickiej drużyny w sezonie 1950 oraz owego błyskawicznego przebranżowienia klubu żużlowego, to właśnie Rybnik wybrano na siedzibę Zrzeszenia Sportowego "Górnik". Prawdę mówiąc wielkiego wyboru wówczas nie było, ale nie takie cuda widziały stalinowskie czasy w Polsce i nie tylko.

Już w maju 1951 roku, krótko przed inauguracją zrzeszeniowej ligi, zorganizowano przy stadionie zgrupowanie sportowe w formie obozu treningowego dla zawodników Zrzeszenia "Górnik". Oprócz rybniczan, tych znanych i mniej znanych jak Paweł Dziura, Alfred Spyra, Robert Nawrocki, Joachim Maj, Józef Wieczorek, Daniel Baron, Robert Grymel, Ludwik Beer i Ludwik Draga, w zajęciach na stadionie przy Rudzie i sali szkoły podstawowej nr 29 udział wzięli Dominik Glacjalny, Michał Czerny i Józef Herman z Górnika Czeladź, Wacław Borowiecki i Franciszek Hudała z Górnika Sosnowiec i inni. Tu warto zatrzymać się i przypomnieć pewną postać z kategorii absolutnie niezwykłych.

Wacław Borowiecki był przyjacielem Janka Ciszewskiego, który z rodzinnego Sosnowca do Rybnika przyjeżdżał niemal codziennie już od pierwszego roku polskiej żużlowej ligi - 1948. Ten Ciszewski to był prawdziwy wulkan energii. Chciał za wszelką cenę jeździć na żużlu, pomimo wyraźnego kalectwa (krótsza jedna noga). Specjalnie modyfikowano dla niego motocykl, ubierał kufajkę, wkładał kask i... pod okiem Pawła Dziury wchodził w łuk ze ślizgiem. Nie wychodziło, co oczywiste, jak to sobie zamarzył, bo przecież chciał wygrywać, innej opcji dla niego nie było. W końcu zrezygnował, ale przy żużlu pozostał.

Jan Ciszewski - gaduła jakich mało - już w wieku 18 lat brał mikrofon i relacjonował przebieg zawodów na stadionie w Rybniku, w nieodłącznym berecie z antenką. Robił to tak znakomicie, że zawody z jego udziałem, z jego niesamowitym magicznym głosem, pełnym dramaturgii, ale i radosnej nadziei, chciało oglądać coraz więcej ludzi. Byli tacy, co tylko dla Ciszewskiego przychodzili na rybnicki stadion. Porywał refleksem, przednim dowcipem i niepowtarzalną barwą swojego głosu. W konsekwencji zainteresowało się nim katowickie radio, wreszcie i ogólnopolska telewizja. Tu przeszedł do historii jako sprawozdawca meczów piłkarskich zabrskiego Górnika w europejskich pucharach (przełom dekad lat 60. i 70. ub. wieku) i polskiej narodowej reprezentacji trafiającej za jego czasów (lata 1972-1982) do najściślejszej światowej czołówki. Nie brakuje opinii, że to również zasługa urzekającego i wysoce mobilizującego sportowców do nadludzkiego wysiłku głosu czarodzieja mikrofonu "Cisa". Pamiętajmy - to wszystko zaczęło się w Rybniku.

Red. Jan Ciszewski z Janem Domarskim i Kazimierzem Deyną po remisie Polski na Wembley
Red. Jan Ciszewski z Janem Domarskim i Kazimierzem Deyną po remisie Polski na Wembley

W lidze odsłony 1951 rybniczanom poszło całkiem nieźle, zajęli trzecie - "brązowe" - miejsce wśród najlepszych klubów z Polsce. Unia znów zwyciężyła, ale gwardziści z Bydgoszczy wyprzedzili górników tylko lepszym bilansem małych punktów. Liderami drużyny pozostawali Paweł Dziura, coraz lepszy Alfred Spyra i Ludwik Draga, choć ten ostatni trochę miotał się, nie do końca wiedząc na co postawić ostatecznie. Najmłodszy z rodu Dragowego mocno zaangażowany był w pracę zawodową jako urzędnik wojewódzkiego Wydziału Komunikacji, świetny motocyklista szosowy, często stawający na podium dla najlepszych w tej konkurencji. Na dodatek Ludwik Draga był szkoleniowcem w Rybniku (obok Pawła Dziury - choć takiego etatu formalnie w klubie nie było), a ponadto sprawdzał się jako opiekun kadry narodowej podczas zgrupowań (m.in. w Bytomiu, Lublinie i Warszawie).

Oddelegowanie Ludwika Dragi w lipcu 1951 roku do pracy w nowo powstającym Województwie Opolskim, gdzie tworzył zręby wojewódzkiego Wydziału Komunikacji i opolskiego oddziału PZM, praktycznie zakończyło karierę tego bardzo wszechstronnego sportowca-motocyklisty. W annałach opolskiego rozdziału polskiego sportu żużlowego Ludwik Draga pozostał jako ten pierwszy, który kręcił kółka na stadionie Kolejarza.

Do drużyny ligowej w Rybniku powoli wchodzili młodsi żużlowcy jak Robert Nawrocki, Józef Wieczorek, nastoletni Joachim Maj (cała trójka później bardzo zasłużona dla klubu, całego polskiego żużla) i Daniel Baron. Co ciekawe nikt z wymienionych wyżej nie pochodził z Rybnika czy bliskich okolic - Nawrocki ze Świętochłowic, Wieczorek z Tarnowskich Gór, Maj z Borowej Wsi, skąd najbliżej do Rudy Śląskiej, a Daniel Baron z Katowic. Widać stąd jakim magnesem był ów dynamicznie rozkwitający na bazie przedwojennych tradycji rybnicki ośrodek sportu żużlowego. Rybniczan jednak też w zespole nie brakowało. Ta tradycja bazowania na miejscowych wychowankach jest odwieczna i dzięki Bogu do dziś nieprzerwana. Na początku lat 50. wciąż w grze pozostawali Draga, Dziura czy Robert Grymel, a poza nimi do drzwi drużyny pukali niejaki Bugdoł, Ernest Widuch, Edmund Ziętek, a wśród początkujących adeptów wyróżniali się szczególnie Marian Philipp, Stanisław Siemek i Zygmunt Kuchta. To byli ludzie stąd, z innej dzielnicy, sąsiedniej ulicy, zza płotu. Niechybnie, szły lepsze dni dla żużlowego Rybnika.

Do dziś Rybnik żużlowo pozostał najsilniejszym klubem na Górnym Śląsku. Ucichły niestety motory w Świętochłowicach, a w szerzej rozumianym regionie tylko częstochowski Włókniarz bije się dzielnie w ekstralidze, zaś opolski Kolejarz nie wychodzi poza średni poziom stanów niskich. Brakuje w Opolu wychowanków, co Rybnik od początku wyróżnia, a co warto kontynuować i z pietyzmem pielęgnować.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: