Damian Gapiński: Panie prezesie co dalej z Wybrzeżem?
Tadeusz Zdunek: Wybrzeże od wielu lat jest polskie i nie słyszałem o tym, żeby ktoś chciał nam je zabrać.
Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak dobrego humoru u pana w świetle sytuacji, w której znalazł się klub.
- A co? Mam się powiesić? Wiadomo, że wariantów jest wiele. Dla nas podstawowym zadaniem jest utrzymanie klubu. Od momentu, kiedy zacząłem mieć wpływ na działalność klubu, wprowadziliśmy ostre oszczędności. To spowodowało, że przestaliśmy dalej się zadłużać, a zaległości za ten sezon są stosunkowo niewielkie. Ciąży na nas przede wszystkim dług za awans do Ekstraligi.
[ad=rectangle]
Czy wpływy, które są zaplanowane do końca sezonu do budżetu zbilansują wydatki?
- Raczej nie. Jeżeli mielibyśmy na głowie tylko ten sezon, to z pewnością to by się zbilansowało. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę zadłużenie z poprzednich lat, to na pewno nie wystarczy. Mamy na to jakiś pomysł, ale nie chcę o tym mówić. Przygotowujemy się na ten moment do restrukturyzacji klubu. W każdym razie nie przewidujemy, aby na Wybrzeżu nie było sportu żużlowego.
Mówi pan jednak o restrukturyzacji klubu. Na czym ona będzie polegała?
- Nazwa klubu, baza i siedziba pozostaną bez zmian. Nie przewidujemy startów w II lidze. W tej chwili pracujemy od miesiąca czasu nad wprowadzeniem nowych rozwiązań. Jeżeli nam nikt nie będzie w tym przeszkadzał, a przede wszystkim były prezes i jego następca, to uda nam się klub wyprowadzić na prostą.
Nie obawia się pan, że zaufanie do klubu zawodników kibiców i sponsorów zostało w tym sezonie nadszarpnięte?
- To jest dla mnie logiczne. Właśnie dlatego nie spodziewamy się natłoku sponsorów. Między innymi słyszałem rozmowę z prezesem Lotosu, który powiedział, że wycofali się ze sponsorowania klubu, bo stracili do niego zaufanie. Jeżeli zatem chcemy, aby takie firmy jak Lotos do nas wróciły, to musimy ciężko pracować nad odbudowaniem wizerunku. I to będziemy robić.
Osoby, które pana znają mówią tak: dziwimy się Tadeuszowi Zdunkowi. To człowiek, która gdyby chciał, to kupiłby na własność dwa, a nawet trzy kluby żużlowe. Dlatego nie rozumiemy, dlaczego podpisuje się pod tym, co dzieje się we Wybrzeżu. Co pan im odpowie?
- To nie jest tak. Półtora roku temu o pomoc zwrócił się do mnie Robert Terlecki. Mówił wówczas, że ma sponsorów, a w związku z faktem, że zakładałem stowarzyszenie i byłem jego prezesem, to on jako przedstawiciel spółki prosi o poparcie. Znałem go od wielu lat, więc postanowiłem mu zaufać, bo wierzyłem, że uda się klub wyprowadzić na prostą. Wchodząc do klubu nie robiłem tego z zamiarem bycia sponsorem tytularnym. Do tego zmusiła nas sytuacja, bo były problemy z wystartowaniem w lidze. W tej chwili wycofanie się traktowałbym jako osobistą porażkę. Chcę, żeby ten klub istniał i działał. Chcę zatrzeć złe wrażenie. Nie ukrywam, że błędem było zaufanie niewłaściwym osobom.
Czy w świetle tego nadszarpnięcia zaufania nie obawia się pan, że wyprowadzenie klubu na prostą nie będzie możliwe bez zaangażowania środków własnych?
- Nie do końca. Na pewno nie będziemy spinali się na cele, na które nas nie stać. Nie będziemy kontraktowali zawodników na kredyt. Podpisywać umowy będziemy dopiero wtedy, kiedy będziemy wiedzieli, jaki będzie budżet.
Z perspektywy czasu nie ma pan poczucia, że ten zespół stać było na utrzymanie, gdyby nie problemy finansowe? Pierwszy mecz z Unibaksem pokazał, że przynajmniej u siebie można było powalczyć o zwycięstwa.
- Nie do końca. Kolejny mecz na naszym torze był fatalny, a wówczas nie mogliśmy jeszcze mówić o zadłużeniu wobec podstawowych zawodników drużyny. Oni po prostu pojechali słabo. Z jakiej przyczyny? Nie wiem. Dochodziły do mnie różne teorie, ale nie zamierzam w nie wnikać. Przegrane mecze powodowały, że traciliśmy stopniowo szanse na utrzymanie, a tym samym zaufanie kibiców.
No i można powiedzieć, że prezesów innych klubów, którzy byli oburzeni oszczędnościowym składem w meczach wyjazdowych.
- Jak popatrzymy na naszych przeciwników w poprzednim sezonie i skład, w jakim na przykład pojechał Lublin, to zobaczymy, że nas też ten problem dotknął. Też wykładaliśmy ogromne pieniądze. Podobnie było w fazie play-off, gdzie tylko nam zależało na awansie. W tym sezonie uczciwie od początku informowaliśmy, że pojedziemy w osłabionym składzie. Inne kluby mogły zastosować ten sam wariant.
Czy problemy finansowe wynikają z faktu, że część sponsorów nie wywiązała się ze swoich deklaracji, czy po prostu poprzedni prezes składał obietnice bez pokrycia?
- Powiedzmy, że ta druga wersja.
Nie weryfikował pan na ile te informacje są prawdziwe?
- Oczywiście, że tak. Też nie możemy powiedzieć, że rozmów ze sponsorami nie było. Były, ale nie przyniosły spodziewanych efektów. Podkreślam jednak jeszcze raz, że problemem był sezon 2013 i koszty awansu do Ekstraligi.
Wierzy pan, że uda się klub wyprowadzić na prostą?
- Oczywiście. Kocham ten sport. Funkcjonuję w nim od wielu lat i chcę, żeby on nadal istniał w Gdańsku. Nasze działania ku temu zmierzają.
Czego zatem kibice mogą oczekiwać w przyszłym sezonie?
- Wszystko w swoim czasie. Potrzebujemy spokoju, aby zmiany, o których wspominałem, weszły w życie. Jak wszystko się uda, to poinformujemy o ich efektach. Zmiany personalne już nastąpiły. Osoby, które w tej chwili funkcjonują w klubie pracują ciężko na to, żeby wszystko wróciło do normy.
Będą problemy z uzyskaniem licencji?
- Myślę, że to samo pytanie można zadać innym klubom. Myślę, że może są dwa kluby w Polsce, które nie mają problemów finansowych. I oby nie okazało się, że problemy Wybrzeża są przy tym naprawdę małe. Wiem, że mają zadłużenia. Nie chcemy w przeciwieństwie do innych klubów zaciągać 4,5 miliona kredytu, które później spłaca miasto. Myślę, że poradzimy sobie bez kredytu. Poza tym nie jest naszym celem spłacanie zobowiązań poprzez zaciągnie kolejnych zobowiązań.
Jakby nie patrzeć to do Gdańska już autostradą z Niemiec idzie dojechać.A niemcy chyba tak bez interesownie nie wykładają EURASKÓW na dróżki.WO Czytaj całość