Próbowaliście kiedyś policzyć decyzje władz żużlowej centrali, które były podejmowane "dla dobra polskiego żużla"? Ja tak, ale bardzo szybko poległem. Charakterystyczna otoczka przy tego rodzaju okazjach jest taka, że dość mocno nagina się lub łamie przepisy prawa tylko po to, aby ratować tyłek ośrodkowi, który dopuścił się jakiegoś przewinienia. Licencje nadzorowane były typowym przykładem takiej sytuacji. Doskonale wszyscy wiedzieli, że sytuacja niektórych ośrodków jest fatalna. Można również było przewidzieć, że w świetle zbrojeń jednego z klubów, żaden nadzór mu nie pomoże, skoro nikt nie miał nadzoru nad rozumem działaczy. Mimo to, "na szybko" wymyślono przepisy, żeby niektórym ośrodkom dać drugi oddech.
[ad=rectangle]
Licencjom nadzorowanym dajmy jednak spokój. Zajmijmy się dwoma decyzjami, czy też zjawiskami, które spokojnie można potraktować w kategoriach "dla dobra polskiego żużla". Pierwszy raz nagięto przepisy na rzecz ŻKS Ostrovii, kiedy na stadionie w Ostrowie Wielkopolskim zapadły egipskie ciemności. Jak się później okazało, przyczyną nie była awaria w pewnej części miasta, jak utrzymywano na samym początku, ale usterka powstała na stadionie ostrowskiego klubu. W tym przypadku mieliśmy świetny przykład tego, jak można naginać prawo na rzecz danego klubu. Pamiętam jak dzisiaj sytuację, kiedy pełniłem funkcję kierownika zawodów podczas meczu PSŻ Poznań - RKM Rybnik. Na stadionie był upał ponad 30 stopni. Do tego transmisję na żywo z tego spotkania prowadziła telewizja Polsat Sport. Stara i wysłużona instalacja elektryczna na stadionie Olimpii nie wytrzymała i mieliśmy do czynienia z awarią, której usuniecie możliwe było tylko przy udziale odpowiedniego "fachowca". Jego ściągnięcie w niedzielę okazało się bardzo trudne. Na stadion przybył mniej więcej 20 minut po tym, jak stwierdzono awarię. Skąd pamiętam, ile minęło minut? Bo już na samym początku sędzia tego spotkania zaznaczył, że jeżeli nie uda się nam usunąć awarii w ciągu 30 minut, to przerwie mecz, a drużynie gości przyznany zostanie walkower. Na marginesie dodam, że awarię udało się usunąć na kilkadziesiąt sekund(!) przed upływem czasu i mecz mógł być kontynuowany. Arbiter powoływał się przy tym na artykuł 316, punkt 20 Przepisów Dyscyplinarnych. Podczas meczu w Ostrowie tego przepisu nie zastosowano, bo jak mnie przekonywano "dotyczy on tylko zachowań kibiców". Próbowano mi przy tym wmówić, że sytuacja z Poznania, którą opisuję, nie mogła mieć miejsca. Proponuję zapytać w takim razie gnieźnieńskich działaczy, na jaki przepis rok temu powoływał się sędzia podczas meczu z Polonią Bydgoszcz.
Są zatem równi i równiejsi. Po raz kolejny zabrakło jaj odpowiednim organom, których przedstawiciele byli na ostrowskim stadionie i na żywo widzieli cały cyrk. Stwierdzono jednak, że "nic się nie stało" i doszło do powtórki, w której Ostrovia rozniosła Wandę i wystartuje w Nice Polskiej Lidze Żużlowej. I można by stwierdzić pewną konsekwencję działania, gdyby nie fakt, że chwilę później na klub nałożono karę finansową. Co prawda symboliczną, ale zawsze. Stwierdzono zatem, że wina była, ale walkowera (jedynie słusznej kary w tym przypadku) - nie nałożono. Dlaczego? Bo klub o silnych podstawach organizacyjnych i finansowych kolejny rok musiałby startować w II lidze, a to nie byłoby dobre dla polskiego żużla. Chwała dla Mirosława Wodniczaka za stworzenie tych podstaw w Ostrowie, ale nic nie jest usprawiedliwieniem dla wydarzeń z 5 października. Wytłumaczenie znalazła centrala. "Dla dobra polskiego żużla".
Paradoksalnie nikt w Ostrowie wówczas nie przypuszczał, że cała "akcja" omal nie zakończy się dla Ostrovii jazdą w Ekstralidze. Oto po odebraniu licencji Włókniarzowi Częstochowa i Wybrzeżu Gdańsk, otworzyła się furtka w postaci castingu na drużynę, która zajmie jedno wolne miejsce w ENEA Ekstralidze. Jednym z dwóch kandydatów był właśnie Ostrów. Centrala stwierdziła jednak, że "za karę" Ostrów nie może jeździć w Ekstralidze. Ładna mi kara. Klub utrzymał przecież status quo, bo miesiąc temu nawet nie przypuszczał, że otworzy się szansa jazdy w Ekstralidze.
I właśnie przy castingu na drużynę, która zajmie miejsce w Ekstralidze, mamy drugi raz do czynienia z sytuacją, w której działa się "dla dobra polskiego żużla". W jego interesie było, żeby szans nie miała Ostrovia. I tak jak nie popieram tego, że nie ukarano surowiej ostrowskiego klubu za przerwanie meczu z powodu awarii, to pytam, jakim prawem odbiera się mu prawo do przystąpienia do konkursu, skoro stwierdzono, że nic się nie stało?
No i ostatni kwiatek. To kluby określiły warunki, na jakich odbywać się będzie konkurs na wolne miejsce w Ekstralidze. W tej ofercie na pozór nie było nic, co mogłoby wzbudzać wątpliwości. Po głębszej analizie warunków, jakie postawiono kandydatom stwierdzam, że prościej było wydać oświadczenie o treści: Chcemy GKM-u Grudziądz w Ekstralidze. Przecież nie tylko żaden z klubów Nice PLŻ i PLŻ 2, ale także większość klubów samej Ekstraligi nie byłaby w stanie spełnić warunków, które zostały postawione. Gra pozorów, strata czasu na ustalanie warunków, kolejna maskarada.
W środowisku żużlowym często pada pytanie, dlaczego speedway nie ma pozycji takiej, jaką ma piłka nożna. Jednym z powodów jest fakt, że w piłce nożnej przepisy są stosowane w ten sam sposób, w stosunku do wszystkich klubów. Jeżeli zgrzeszyłeś, to spotka cię kara. Jeżeli jest dwóch grzeszników, to kara dla nich jest taka sama. Nikt nie dołoży bonusu w postaci kilkumilionowej kary finansowej tylko dlatego, że właściciel klubu to jeden z najbogatszych Polaków. Żużlowa centrala jest jak dobra matka, która swojemu dziecku gotowa jest wybaczyć każde przewinienie. Problem w tym, że te przewinienia mają różną skalę, a u dzieci narasta w ten sposób poczucie niesprawiedliwego traktowania.