Grzegorz Drozd: Małe motory - wielka pasja

Żeby prowadzić szkółkę miniżużla nie trzeba wiele: kawałek terenu, z tonę gliny. Stu litrową starą beczkę na wodę, ze cztery małe żużlówki.

Nic jednak z tej mieszanki nie wyjdzie bez serca oddanego dla żużla. Wielkiego jak Hindenburg, które pokona najtrudniejsze wyzwania i jak niemiecki sterowiec przeleci Ocean Atlantycki.

14 kwietnia 2002. Na parkingu jednej z krakowskich galerii handlowych Mirek Cierniak pozostawił busa z całym żużlowym ekwipunkiem. - Przyjechaliśmy około 19.45. Zaparkowałem tuż obok głównego wejścia. W środku byłem jakieś 40 minut. Gdy wróciłem samochodu już nie było - relacjonował rozgorączkowany policjantom. Dobytku nigdy nie odzyskał. - Mimo, że próbowałem jeździć na żużlu, z tamtą chwilą moja kariera się zakończyła - mówi dziś po latach. Oficjalnie karierę zakończył podczas pożegnania Tony'ego Rickardssona w 2006 roku. Krótkie chwile wzruszeń na prezentacji i ukryte łzy. W turnieju pojechał w parze ze szwedzkim internacjonałem. Zawody jak każde inne. Start, walka, po biegu pozdrowienia do kibiców. Z jedną różnicą - wszystko działo się ostatni raz. Co dalej?
[ad=rectangle]
-  Zajmij się miniżużlem, bo inaczej dostaniesz szajby - radził jego pierwszy trener, mentor i autorytet w żużlu, Bogusław Nowak. Trzydziestokilkuletni mężczyzna nie był jeszcze przygotowany na takie wyzwanie. Minęło kilka lat. W międzyczasie podrósł mu syn i wiedział, że teraz albo nigdy. Od czego zacząć? Z pomocą przyszedł nieoceniony Bogusław Nowak, który rzucił hasło: Przyjedź do mnie. - Pociągiem pojechałem na mecz do Gorzowa, by spotkać się z rodziną Zmarzlików. Spotkanie zaaranżował pan Nowak. Ojciec Bartka pokazał mi miniżużlówkę, na jej podstawie zbudowałem własny pierwszy sprzęt. Motorek miniaturkę zacząłem obwozić po sponsorach. Kombinowałem pierwsze fundusze.

Burza mózgu wśród burzy chwastów

Kilka lat wcześniej na stadionie Unii Tarnów za trybunami pierwszego łuku powstał tor dla najmłodszych. Było wielkie otwarcie, uroczystości i przemówienia. Jednym słowem pompa. Patronat nad szkółką objął Krzysiek Cegielski, który sam na początku lat 90-tych zaczynał w szkółce miniżużla u Bogusia Nowaka. Z pomysłu nic nie wyszło, a z realizatorów bardzo szybko uszło powietrze, a tor porósł trawą. - Wielu podchodziło niechętnie do kolejnego podobnego pomysłu. Kładłem głowę pod topór, że ze mną będzie inaczej. Że do tematu podejdę poważnie i żadna złotówka nie zostanie zmarnowana - wspomina Cierniak. Udało mu się przekonać sponsorów. - Działaliśmy w oparciu o prywatne pieniądze. Nie mieliśmy publicznych środków. Dokładałem również z własnej kieszeni - podkreśla.

Prawdziwym jednak wyzwaniem okazał się grunt, a w zasadzie jego brak. Miasto co prawda oferowało teren, ale najpierw trzeba by było wyciąć drzewa, a następnie zbudować drogę dojazdową. Ten pomysł odpadał. Cierniak nie poddał się. Jeździł, pytał i oglądał. Po Tarnowie i okolicach. Okazało się, że szczęście było blisko, choć nieco schowane, bo na zapomnianych terenach należących do klubu piłkarskiego ZKS Unia Tarnów. Tuż przy dworcu kolejowym Tarnów-Mościce. Z gęstwiny traw i chwastów wyglądały boiska piłkarskie. Tam ostatecznie powstał wymarzony obiekt. Od głównej tarnowskiej areny żużlowej, gdzie błyszczą gwiazdy Vaculika i Kołodzieja będzie zaledwie 200 metrów. - Tyle razy tamtędy przejeżdżałem, że w końcu tamte tereny mnie zainteresowały. Z wielu powodów okazały się najlepszym wyjściem. Kształt toru wykluwał się w mojej głowie powoli aczkolwiek burzliwie. Ostatecznie nakreśliłem go motocyklem crossowym - uśmiecha się Cierniak.

Wytyczanie geometrii oraz kształtów łuków
Wytyczanie geometrii oraz kształtów łuków

Ograniczeniem była ilość miejsca. Tor okazał się zbyt krótki, aby otrzymać licencję. Służy do nauki i treningów. Zaprzyjaźniona firma wybudowała tor i można było zaczynać. Pozostało znaleźć chętnych do jazdy. - Pierwsze spotkanie organizacyjne odbyło się w styczniu 2012 roku. Ubrałem swojego 10-letniego syna w żużlowy rynsztunek i tą jedną zbudowaną maszyną zaprezentowaliśmy się kandydatom, których na szczęście nie zabrakło. Zgłosiło się trzynastu chłopców. Pierwszy trening odbył się 25 maja. Natomiast uroczyste otwarcie odbyło się natomiast 28 września, a prezydent miasta objął honorowy patronat nad obiektem - wspomina pomysłodawca całego przedsięwzięcia.

Opodal toru znajdowała się sala gimnastyczna i wychowawca Cierniak nie omieszkał wykorzystać okazji. - Zacząłem z chłopcami prowadzić ćwiczenia ogólnorozwojowe. Simon Wigg powiedział mi kiedyś, że kariera żużlowca nie może wyglądać tak, że przyjdziesz na gotowe w parkingu, wsiądziesz na motor i będziesz zdobywał trójki. Żużel jest pomysłem na życie i stanem umysłu. Wyjechanie na tor jest końcową fazą tej układanki. Zawodnik musi się przygotować mentalnie i fizycznie. Na wszelkie niespodzianki na torze. Musi mieć perfekcyjnie opanowane ułożenie ciała i sposób obchodzenia się z motocyklem - wylicza podekscytowanym głosem Cierniak. W jego głosie wyraźnie słychać, że żużel jest wciąż jego ogromną pasją, którą potrafi zarażać innych. Grupa wzrosła do dwudziestu osób i zaczęły się problemy z... nadmiarem chętnych. - Musiałem zacząć dokonywać selekcji. Niejednokrotnie przychodzi to z wielkim bólem, gdy widzę ile dziecko wkłada wysiłku w treningi. Nie ma wyjścia. W każdej dziedzinie życia przetrwają najlepsi - tłumaczy była gwiazda ligi duńskiej. - Poza tym nie wyrobiłbym czasowo. Przygotowuję maszyny, tor oraz prowadzę zajęcia. Trzeba znaleźć odpowiedni balans między ilością chętnych, jakością szkolenia, a moją wydajnością. Jakość tego co robię jest dla mnie najważniejsza - podkreśla.[nextpage]Żużel, nauka, wychowanie

Żużel jest sportem niebezpiecznym. Nawet w mini wydaniu. Podopieczni Cierniaka są ubezpieczeni i przechodzą badania lekarskie.W pobliskim pogotowiu ratunkowym na wezwanie jest karetka. - Oprócz treningów na własnym torze wyjeżdżamy do innych miast. Byliśmy w Częstochowie i Rybniku. Upadki były są i będą, ale tutaj nic złego się nie dzieje. Nie było żadnego groźnego przypadku. Odpukać. Wszyscy wstają i otrzepują się. Duża w tym rola zajęć ogólnorozwojowych - podkreśla Cierniak. - W trakcie tych zajęć nie tylko ćwiczymy, ale i rozmawiamy o nauce, podejściu do życia, problemach, szkole. Stworzyłem wewnętrzny regulamin, którego nieprzestrzeganie skutkuje tym, że zawodnik może zostać zawieszony w zajęciach. Dotyczy to nie tylko zajęć na torze, ale i postawy w szkole i w domu. Kilku moich chłopców ma świadectwa z paskiem. Wałkuję im, że muszą uczyć się języków obcych, aby mogli być komunikatywni - relacjonuje z przejęciem w głosie Cierniak.

Budowa toru
Budowa toru

- Spotykam się z pozytywnymi opiniami nauczycieli na temat tego, co wspólnie robimy, ale największą rolę odgrywają rodzice i jestem dumny z ich postawy. Bardzo dobrze czują i rozumieją całą tą zabawę. Zagrożenia, obowiązki, ale i pozytywy, jakie z tego wypływają. Było kilka przypadków, że rodzice przyprowadzali synów i poprzez dzieci chcieli spełnić swoje niespełnione marzenia. Szybko i na siłę. Tor weryfikuje wszystko, nawet w przypadku miniżużla. Uczymy cierpliwości, torowego sprytu, czy zasady "ośmiu łuków". Miniżużel nie jest kapryśną zabawą na motorkach, lecz wyrabianiem siły charakteru. Jest całym cyklem przygotowań, gdzie panują twarde zasady - wyjaśnia.

Trener orkiestra

Szkółka posiada kilka kompletnych motocykli oraz rezerwowe silniki. Wszystkie zbudował Cierniak. - Jeden nawet przyszykowałem na zlecenie Rafała Dobruckiego i powędrował do zielonogórskiej szkółki - mówi Mirek. Oprócz motocykli stowarzyszenie posiada busa do transportu, a także polewaczkę o pojemności tysiąca litrów. TOSIR udostępnia wodę i miejsce na przetrzymanie sprzętu. Każda pomoc jest na wagę złota. Obecnie Mirka i jego następców wspomaga wiele firm i indywidualnych darczyńców. Układa się współpraca z klubem Unii. Punktem zwrotnym okazała się pomoc Urzędu Miasta Tarnowa. Od 2013 roku "Jaskółki" otrzymują dotację jako Uczniowski Klub Sportowy w postaci Stowarzyszenia. Cierniak ukończył kurs instruktora sportu (AWF w Rzeszowie) i jest na etacie (najniższa krajowa) Wydziału Sportu Urzędu Miasta Tarnowa. Stanowisko Mirka - alfa i omega: trener, wychowawca, mechanik, konserwator toru, specjalista od marketingu, kierowca, trener na sali, a czasem psycholog. Najważniejsza rola: opiekun-przyjaciel, a czasem... rolnik.

- W zeszłym roku nawierzchnia nie chciała związać, więc zakupiłem półtora tony gliny. Przeorałem tor, zasiałem świeży materiał, zbronowałem, ubiłem i było jak trzeba. W końcu sam po nim jeżdżę, więc musi być bezpieczny - śmieje się. Czas pracy - średnio dziesięć godzin dziennie. Oprócz treningów na torze i zimowej pracy przy sprzęcie pozostaje masa spraw i obowiązków. Rozliczenia finansowe, raporty z działalności, kontakty i spotkania ze sponsorami.

Zabawa dla bogaczy?

- Nikomu nie zaglądam w kieszeń, ale gdyby to była przygoda tylko dla bogaczy, to nasz projekt dawno umarłby śmiercią naturalną. W innych ośrodkach jest trudniej. Często trzeba mieć własny sprzęt. My dzięki wsparciu sponsorów i miasta zapewniamy go sami. Miniżużel nie jest zabawą wyłącznie dla dzieci bogatych rodziców - twierdzi Cierniak. - Jeśli miniżużel jest złym pomysłem, to niech malkontenci podadzą lepsze rozwiązanie - twierdzi pionier miniżużla w naszym kraju, Bogusław Nowak. - Nie pochodzę z bogatej rodziny, ale dzięki uporowi przetrwałem i szybko znalazłem pomoc u wielu ludzi - mówi polski trzykrotny medalista indywidualnych mistrzostw świata Jarosław Hampel. - Miniżużel jest prawdziwą szkołą życia. Uczy wielu naczelnych postaw: odpowiedzialności, poszanowania sprzętu, twardości, dążenia do celu - wylicza Hampel, który trenował na minitorze w Pawłowicach nieopodal Leszna. - Obiekt nie miał band i licencji, a całe przedsięwzięcie było wynikiem pospolitego ruszenia. To były zupełnie inne realia. Podobne projekty wyprzedzały panujące czasy w Polsce - uważa Hampel. - W naszej szkółce oprócz mnie terminował Rafał Okoniewski, Robert Miśkowiak, czy Krystian Klecha. Moim pierwszym trenerem był Mariusz Okoniewski - wspomina wicemistrz świata.

Szkółka obecnie liczy czternastu chłopców, którzy zostali podzieleni na dwie grupy. Następnym etapem jest rozpoczęcie nauki w szkółce Unii Tarnów, gdzie rozpoczynają się jazdy na "pięćsetkach". - Pięciu moich wychowanków już trafiło do dorosłej szkółki. Mamy umowę z Unią Tarnów, że czternastolatkowie trafiają pod ich skrzydła. Gdy uznam, że kandydat ma opanowane podstawy jazdy rekomenduję go na treningi na dużym torze, gdzie również nadzoruję ich postępy do spółki z Pawłem Baranem. Wkrótce będą następni i podejrzewam, że będzie z czego wybierać - prognozuje Cierniak. - Ciągle się rozwijamy. Ze zbiorek na meczach Unii zakupiliśmy namiot i kamerę. Teraz będziemy rejestrować nasze treningi i analizować postępy na torze. Zajęcia są prowadzone dwa razy w tygodniu, a więc każda z grup zalicza cztery zajęcia w ciągu miesiąca. Niektórzy mogą powiedzieć, że to mało. Ale nie można przetrenować zawodnika. Nawet mistrza świata, a co dopiero młodego chłopca. W ich organizmach trzeba wyzwalać głód żużla, aby ciągle pragnęli wyjazdu na tor. Inaczej istnieje obawa, że w młodym mózgu pojawi się znużenie, nuda i zmęczenie żużlem. Wszystko trzeba dozować - tłumaczy instruktor.[nextpage]Żużel open

W długi majowy weekend na obiekt UKS "Jaskółek" zawitał sam Greg Hancock, któremu asystowała telewizja nc+. Na antenie stacji pokazano krótki materiał z wizyty Amerykanina. - Odwiedził nas wielki mistrz. Chłopaki mieli kontakt z legendą żużla. Podejście ich po tym spotkaniu zmieniło się na jeszcze lepsze. Poważniej i sumienniej podchodzą do obowiązków. Byliśmy w telewizji, choć moim zdaniem miniżużel powinien być w mediach i we władzach żużlowych traktowany z większą uwagą - uważa były wicemistrz polski juniorów. Miała być krótka wizyta, a Hancock spędził z chłopakami ponad godzinę. Ponadto przyprowadził Krzyśka Buczkowskiego i Artioma Łagutę. - Zaczynałem dokładnie w ten sam sposób. Podobnie mój przyjaciel Billy Hamill, czy Ronnie Correy. Moim pierwszym mentorem był Bruce Penhall. Dobry nauczyciel to podstawa, a Mirek jak widzę wywiązuje się w tej roli znakomicie - mówi Greg Hancock.

Trening
Trening

Kilka tygodni później, pod koniec maja - z inicjatywy Urzędu Miasta - odbyło się uroczyste spotkanie, na którym stowarzyszeniu został przekazany silnik. Każdy szkółkowicz otrzymał markowe gogle. - W tym spotkaniu uczestniczyli tylko ludzie związani na co dzień z naszą działalnością: rodzice, sponsorzy, przedstawiciele władz miasta. Natomiast na koniec sezonu zorganizowaliśmy trening otwarty. Zainteresowanie przeszło nasze oczekiwania. Nie zabrakło frajdy i śmiechu. Najmniejsze bąble migały na torze na swoich crosach. Strażacy fundowali zabawę na quadzie. Było przeciąganie liny i mecz piłkarski. Przyszło z kilkadziesiąt dzieciaków plus rodzice. W powietrzu było czuć wiele pozytywnej energii. Nie zamykamy się jak klasztor. Jesteśmy dla wszystkich otwarci - mówi.

Są pierwsze sukcesy sportowe. Eryk Borczuch wygrał kilka zawodów m.in. w King's Lynn, gdzie pokonał zawodników z Premier i National League. - Do niedawna to był chłopak z mojej szkółki. Sytuacja rodzinna zmusiła go do emigracji poza Tarnów. Teraz doszła do nas seria wieści o jego triumfach na angielskich torach. Oby tak dalej. Trzymamy kciuki za tego chłopaka - mówi Mirek.

Śladem idola

Przygodę z tym sportem zaczynał od miniżużla, a raczej jego pseudo odmiany. Szkółkę w drugiej połowie lat 80-tych prowadził Bogusław Nowak. Ówczesny zawodnik Unii Tarnów. - Na swoim przykładzie wiem, ile dają takie treningi w późniejszej fazie kariery. Gdy masz naście lat nie docenisz tego, bo nie jesteś świadom wagi tego, co się dzieje. I dobrze, bo to ma być zabawa. Ale gdy żużlowiec dorośnie wtedy będzie wiedział ile znaczył ten etap w jego rozwoju - mówi Mirek. - Ja od losu nie dostałem za wiele. Pan Boguś doznał poważnej kontuzji, która przykuła go do wózka inwalidzkiego i wrócił do Gorzowa. Wszystko trwało zaledwie pół roku. Sprzęt to była WSK-a przerobiona przez mojego ojca - relacjonuje.

Mirosław Cierniak i jego maszyna. Druga połowa lat 80-tych
Mirosław Cierniak i jego maszyna. Druga połowa lat 80-tych

Od motorynek zaczynał przygodę idol Cierniaka - indywidualny mistrz świata z 1991 roku, Duńczyk Jan Oswald Pedersen. - Powszechny system szkolenia od najmłodszych lat był podstawą i źródłem naszej dominacji w latach osiemdziesiątych - twierdzi Jano. Wtórują mu eksperci na całym świecie. Od kilkudziesięciu lat nie ma bowiem żużlowca ze Skandynawii, który nie trenował miniżużla: Per Jonsson, Tony Rickardsson, Nicki Pedersen, Tommy Knudsen. Oni i wielu innych znanych i utytułowanych skandynawskich tuzów zaczynali od chłopięcych wesołych harców na małym bzyku. - Gdy widzę radość tych dzieci, to jakbym siebie widział z przeszłości. Zawsze im powtarzam: chłopcy ja wam daję wędkę, a jakie ryby złowicie, to wasza sprawa - kończy.

Grzegorz Drozd

Źródło artykułu: