W pędzie do doskonałości wymyśliliśmy oto swego czasu licencje dla antreprenerów, skorych zarobkować na organizowaniu sportu żużlowego w wydaniu drużynowym. Wiadomo, czas przeszły minął, kluby i stowarzyszenia są demodé, a my - nowocześni, profesjonalni (cokolwiek to dla kogo znaczy: czytałem w piśmie nawet o... profesjonalnym oświetleniu sali wystawowej), więc bez licencjonowania ani rusz. Był co prawda polityk, który miał za zadanie zmniejszyć liczbę licencji i wszelkiego rodzaju praktyk monopolizujących w życiu publicznym, no ale go nie ma; narobił szkód, podkulił ogon, przerobił się na przystawkę stołu prezesa, zatem jego robota też chyba nie miała większego sensu. Bo o deregulacji nic się od jego rejterady nie mówi.
[ad=rectangle]
Ale u nas, na żużlu, licencja rzecz święta. A jak licencja, to i terminy, jak mniemam. Organizacja. Dzięki temu mamy piękny gips: w lidze najwyższej (kiedyś "lidze z przedrostkiem") czterech współzawodników zasłużyło sobie na owe licencje, w drugiej co do ważności - trzech, w ostatniej - jeden. Do tego spora grupa posiadaczy licencji warunkowych - siedmiu aż - jeden dysponent skompromitowanego dziwactwa pt. "licencja nadzorowana" i aż sześciu ananasów, którym odmówiono wydania nawet licencji z przymiotnikiem. Ważąc, iż grudzień zbliża się do swej połówki - rewelacja. Oznacza to bowiem - ni mniej, ni więcej - że klubów o uporządkowanej sytuacji finansowej oraz prawnej jest w Rzplitej akurat tyle, aby dało się sformować z nich jedną, jedyną ośmiozespołową ligę. Doprawdy, ócz błękit ślozy pokrywają.
A jeśli jeszcze zważyć, iż pośród tych rodzynków, które potrafiły uporządkować należycie papiery, są tacy potentaci finansowi jak impresariat z Krosna, jak zaczynający dopiero dychać po latach bezładu impresariat z Rybnika, jak zarządzany w sposób psotny i nieprzewidywalny impresariat z Łodzi oraz jak chorobliwie niezainteresowany występami w elicie polskiego speedwaya impresariat z Dźwińska (czy Dyneburga, jak kto woli) - no to mamy dość poważne myślenice, czy w rzeczy samej uda się taką ligę stworzyć.
Dla mnie sprawa jest jasna acz ponura: terminy wyznacza się po to, aby uznający władzę tego, kto wyznacza, do nich się dostosowali. Nie zdążyli - wola boska i skrzypce, przykro nam, zapraszamy za rok. I nie powinno być żadnych warunków ani trybów nadzoru; jesteś gotów rywalizować w lidze finansowo-sprzętowej (bo od dawna ona już nie jest sportową, o nie...), do grudnia musisz mieć kwity poukładane, nie zdążyłeś - żegnaj, i jedyne co możemy dla cię zrobić, to rozważyć udział w rozgrywkach na poziomie, poniżej którego diabli tylko w strop piekła walą widłami.
Ale to byłoby zbyt klarowne, więc nie łudzę się, że ktoś tak uczyni. Spodziewam się raczej starej, powtarzanej do znudzenia, pieśni: że nie po to dawaliśmy wygrać casting Grudziądzowi, żeby mu teraz robić na złość nadmiernie skrupulatnym zagłębianiem się w jego wewnętrzne sekrety, nie po to w Ostrowie nawet oświetlenie toru zagnano do starań o awans ("Naród u nas ofiarny" – że zacytuję taksówkarza podlaskiego, drugoplanowego bohatera "Piłkarskiego pokera"), żeby teraz taki wysiłek miał pójść się paść na łąkę nadołobocką, nie po to w Bydgoszczy ludzie nie piją i nie zakąszają, aby mieli teraz żużla nie pooglądać; no i - rzecz jasna - czy w imię najrozmaitszych zasług nie należałoby przymknąć oczu na mankamenty kwitów, zgromadzonych we Wrocławiu czy Gorzowie?
Te zaś odmowy licencyjne... Postawić jestem gotów śmiało parę złotych (ile? Oczekuję propozycji...), że i ci, potraktowani negatywnie, też nie muszą się zanadto turbować. Przecież i dla nich jakiś kruczek się znajdzie, jakiś manewr się wymyśli. Bo co byłoby z zabawą, tak pięknie rozwijaną, gdyby miało się nagle okazać, że choć dorobiliśmy się znakomitych gremiów zarządzających, to nie mają kim dyrygować? Nie mówiąc o jakże logicznym i przekonującym argumencie (notorycznie powtarzanym, osobliwie wtedy, gdy ktoś mocno napaskudzi, a nie chce się do grzechu przyznać): czyż Częstochowa może obejść się bez żużla? Albo Lublin i Gdańsk? Takie zasłużone ośrodki...
Kpię sobie wyjątkowo nie z PT Przedstawicieli owych gremiów wysokich ani takoż PT Posiadaczy Stanowisk Tudzież Dostojeństw. Wyjątkowo nie oni nabałaganili - ich role dopiero się wszak piszą: oni się na razie mocno głowią, jak zjeść ciastko i mieć ciastko; co zrobić, aby srogość okazując nikogo nie wpędzić w popłoch pogrożeniem palcem; jaki kolejny trick wymyślić, skoro licencje warunkowe były, nadzorowane ditto (i zblamowały się, niebożątka), a mimo to wciąż są kocury, niepotrafiące porządnie zarządzać impresariatami. Kpię z PT Przedsiębiorców Żużlowych: bo kto im bronił wydawać tylko tyle, ile mają, kto ich zmuszał do wystawiania faktur bez pokrycia, do obiecywania złotych gór? Kto ich naganiał do przyjęcia - jakby pod wpływem rózgi pani matki - dyktatu, dopuszczającego do udziału w najważniejszych rozgrywkach li tylko sportowe spółki akcyjne? A nie dało się pomyśleć zawczasu? Czy każdy koniecznie musiał robić wielki biznes? Nie łaska było zachować prawo bycia stowarzyszeniem?
Śmieszny mamy świat, naprawdę. Już nie tylko trzeba się martwić, czy jeden z drugim milioner jeżdżący na motorze bez hamulców, nałogowo uzależniony od odcinania kuponów od niegdysiejszych sukcesów, znajdzie pracę oraz płacę, do jakiej przywykł, albowiem pojawiają się problemy większego kalibru: tego mianowicie, czy z pracodawców, bez zastrzeżeń dopuszczonych przepisami do udziału w rozgrywkach, uda się sklecić jedną ligę.
A to się nam poskładało...
Waldemar Bałda
Kazdy nastepny tekst to katastrofa, same marudzenie zero konstruktywnej analizy.
I bez inwektyw!