Czwartkowa decyzja ratusza o braku dotacji dla Kolejarza była niespodzianką, jeśli nie sensacją. Dotychczas miasto wspierało żużel kwotą 250-300 tysięcy złotych rocznie i choć nowy wiceprezydent Janusz Kowalski zapowiadał, że Kolejarz nie będzie już jednym z trzech głównych beneficjentów, jego słowa traktowano przede wszystkim jako ostrzeżenie dla zarządu i prezesa Jerzego Drozda. Przed ogłoszeniem podziału spekulowano o dwóch możliwościach: zachowaniu statusu quo, a więc przeznaczeniu Kolejarzowi sumy porównywalnej do tej z lat ubiegłych, co byłoby czymś w rodzaju ostatniej szansy dla ekipy Jerzego Drozda; lub obniżeniu dotacji. Drugie rozwiązanie skutkowałyby problemami dla klubu, lecz nie przekreślałoby ostatecznie jego szans na występy w lidze.
[ad=rectangle]
Tych półśrodków jednak nie zastosowano. Zdecydowano się na trzecią, najmniej spodziewaną i zarazem najbardziej radykalną opcję - miasto zakręciło Kolejarzowi kurek. Pierwsze reakcje? Konsternacja, a także pytania o przyczyny i przyszłość opolskiego speedwaya. Klub, którego 40 procent budżetu stanowiły pieniądze miejskie, zostaje odłączony od respiratora. Znaleźć 300 tysięcy złotych z sektora prywatnego? W Kolejarzu rzecz prawie niemożliwa - wsparcie sponsorów co roku zamiast wzrastać, malało. Dwuosobowemu zarządowi ewidentnie brakowało zapału i pomysłu na przekonywanie firm do sponsoringu. Po nieudanych, dość karkołomnych próbach (polegających głównie na wysyłaniu nieprofesjonalnie przygotowanych listów) rozpowszechniano teorię, że w Opolu przedsiębiorstwa nie chcą pomagać klubom sportowym. A jednak działacze Odry, Gwardii czy Orlika darczyńców pozyskać potrafili. Tymczasem na murawie stadionu przy Wschodniej widniała zwykle jedna reklama - województwa opolskiego, która na inaugurującym sezon turnieju została skutecznie zasłonięta... taczką.
Właśnie brak sponsorów wymieniano jako jedną z przyczyn obcięcia dotacji. Prezydenci od dawna przekonywali, że w konstruowaniu budżetu obok miasta powinny partycypować także inne podmioty. Drugi powód to szkolenie młodzieży. Ono w Kolejarzu praktycznie nie istniało. Co jakiś czas adepci zdawali licencje, jednak jak zaczęli, tak szybko kończyli przygody z czarnym sportem. Wystarczy wspomnieć o Marcinie Koju, Pawle Koyu, Piotrze Czerwińskim czy Pawle Chudym. Wyjątek stanowił Damian Dróżdż, ale on po dwóch latach startów, nie widząc perspektyw w Kolejarzu, przeniósł się do ekstraligowej Sparty. Trzon opolskiego zespołu tworzyła więc armia zaciężna - żużlowcy z innych miast lub obcokrajowcy, którzy na mecze i treningi dojeżdżali, nie identyfikując się z Opolem ani nie wydając tam pieniędzy. Inaczej jest w przypadku Odry, Gwardii i Orlika. Większość zawodników tych drużyn mieszka w Opolu. Gra i trenuje regularnie, z dużą częstotliwością, podczas gdy spotkania ligowe przy Wschodniej odbywały się przeciętnie raz na miesiąc i były słabo opakowanym produktem. To także miało znaczenie przy podziale dotacji.
Jednak najistotniejszymi kryteriami były struktura organizacyjna klubów oraz szanse na rozwój. Kolejarzem od dwunastu lat kierował Jerzy Drozd. W drugim roku swojej pracy wprowadził opolan do I ligi i był to ostatni sukces za jego kadencji. Od 2006 roku Kolejarz jeździł w najniższej, trzeciej klasie rozgrywkowej, a sezon 2014 zakończył jako czerwona latarnia ze wstydliwym dorobkiem dwóch punktów. Wynik sportowy mógłby zejść na dalszy plan, gdyby klub funkcjonował nowocześnie, rozwijał się i udzielał na płaszczyźnie marketingowej. Pogrążał się jednak w długach, co wynikało z nierozsądnego zarządzania, oferowania wygórowanych stawek żużlowcom oraz małych przychodów. Tonący okręt opuszczali zniechęceni do współpracy z prezesem ludzie. Kapitan Drozd został sam i własnymi środkami wyciągał klub z opresji, do których jednak wcześniej się przyczyniał. Sytuacja powtarzała się od kilku lat. Kolejarz kończył rok na minusie. By przystąpić do następnych rozgrywek, spłacał zaległości pierwszą transzą dotacji z miasta (na co radni przymykali oczy). W konsekwencji brakowało finansów na bieżące wydatki i opłacenie zawodników. Wtedy z pomocą przychodził Jerzy Drozd i dzięki jego pieniądzom klub mógł dokończyć sezon. Wielkim nadużyciem jest stwierdzenie, sugerowane przez wielu internetowych dyskutantów, że prezes Drozd czerpał z działalności w Kolejarzu korzyści finansowe. Ale na jego całościową ocenę przyjdzie jeszcze pora.
Za Kolejarzem przemawiały dwa, dość istotne argumenty: frekwencja oraz 55-letnia tradycja. Miejscy decydenci stanęli przed wyborem: albo tolerować prowizorkę i dotować żużlowy klub na poziomie z ostatnich lat, co prawdopodobnie oznaczałoby kolejny rok wegetacji, albo ryzykowną rewolucją doprowadzić do kapitulacji obecnego zarządu, licząc, że w sytuacji kryzysowej znajdą się ludzie gotowi ratować żużel. Postawiono na drugi wariant. Na dziś żużla w Opolu nie ma, bo zgłoszony do rozgrywek Kolejarz bez pieniędzy z miasta upadnie, co zapowiedział już zresztą Jerzy Drozd.
[nextpage]Czy więc w tym sezonie motocykle na opolskim stadionie nie zaryczą? To nie jest przesądzone. Kryzys zmobilizował do działania środowisko w stolicy polskiej piosenki i są czynione starania, by Opole nie zniknęło z żużlowej mapy. Oficjalnych informacji brakuje, ale wiadomo, że grupa zapaleńców pospieszyła na ratunek i zaczęła myśleć nad alternatywą dla Kolejarza. Trop prowadzi do Andrzeja Hawryluka i współpracującego z nim Piotra Żyty.
To osoby znane kibicom. Od ponad dekady organizują charytatywną galę żużlową na lodzie, która cieszy się sporym zainteresowaniem. Hawryluk był prezesem Towarzystwa Żużlowego Opole, obecnie szefuje stowarzyszeniu Hawi Racing Team, skupiającym się na wyścigach enduro. Żyto w 2004 roku z Kolejarzem awansował do I ligi, po czym został w niejasnych okolicznościach zwolniony. W następnych latach święcił sukcesy z reprezentacją Polski i Falubazem Zielona Góra. Ostatnio spekulowano o jego powrocie do Opola. Żyto i Hawryluk mogą liczyć między innymi na wsparcie wicemarszałka Grzegorza Sawickiego, który w minionym roku miał pomagać zarządowi Kolejarza, ale nie znajdował nici porozumienia z Jerzym Drozdem. Także inne osoby przejęły się losem opolskiego żużla i deklarują pomoc.
Jednak najwięcej ma zależeć od miasta. Do rozpoczęcia sezonu zostały raptem trzy miesiące i jeżeli prezydent nie wspomoże nowego klubu finansowo, nikt nie podejmie się misji ratowania. Z ratusza dochodzą optymistyczne wieści. W czwartek wiceprezydent Janusz Kowalski zapowiedział gotowość do dotowania żużlowego klubu, tyle że pod pewnymi warunkami. - W przypadku gdy pojawią się osoby czy firmy, które chciałyby odbudować tę dyscyplinę, jesteśmy otwarci na propozycję - stwierdził. Nieoficjalnie wiadomo, że za tą propozycją kryje się kwota rzędu 300 tysięcy złotych.
"Nowi" ludzie z niecierpliwości czekają na konkrety, ponieważ czasu na załatwienie formalności oraz skompletowanie składu - przy rozmowach z zawodnikami działacze mają związane ręce - jest mało. Ułatwieniem przy procesie uzyskiwania licencji może być fakt, że stowarzyszenie Hawi Racing Team, przy którym planowane jest utworzenie sekcji żużlowej, znajduje się w strukturach Polskiego Związku Motorowego. Mimo to musiałoby liczyć na przychylność krajowych władz, gdyż termin zgłoszeń do rozgrywek już minął. Jako precedens może służyć przypadek Victorii Piła, która w 2012 roku zgodę na start w II lidze otrzymała w marcu.
Przed kibicami nerwowe tygodnie oczekiwania. Kolejarz ma do pokonania jeden z najtrudniejszych wiraży w swojej historii. Ale to też jedna z najlepszych okazji do wyjścia na prostą i przywrócenia opolskiemu żużlowi naparsteczka dawnej świetności.
Wiem co masz na myśli mówiąc o kilku,kilkudziesięciu sponorach,w Lesznie takie działania praktykowane są od lat.Odry nie przeniesiesz na Kolejarza-brak miejsca.Owszem za utrzymanie st Czytaj całość
Przyjacielu urodziłem się w opolu,wychowałem tam,rodzice zaszczepili mi żużel,pamiętam jak dziś kupowanie słonecznika palonego na patelni od starszej pani tuż przed bramą wjazdową, Czytaj całość