Stefan Smołka: Polski żużel po połowie XX wieku

 / Na zdjęciu: zawody żużlowe sprzed lat (fotografia poglądowa)
/ Na zdjęciu: zawody żużlowe sprzed lat (fotografia poglądowa)

Zgodnie z obietnicą daną w Bożonarodzeniowe Święta postanowiłem wrócić do ciekawego dla polskiego żużla okresu pierwszej połowy dekady lat pięćdziesiątych ub. wieku.

W tym artykule dowiesz się o:

Były to sezony niesławnej ligi zrzeszeniowej, gdy zamiast klubów żużlowych, jak to ma miejsce dziś, rywalizowały zrzeszenia sportowe wiodących branż - stalowej, związkowej, górniczej, kolejowej, wojskowej, milicyjnej itp. System, wzięty wprost z sowieckiej Rosji (głośne "CSKA", "Szachtiory" i liczne "Dynama" - różnych wielkich miast ZSRS - zresztą także innych państw bloku, jak np. CSKA Sofia, Dynamo Zagrzeb), to organizacyjna porażka, podobnie jak cała stalinowska struktura rzekomo ludowego państwa, zwanego nad Wisłą PRL.
[ad=rectangle]
Polski żużel był wtedy zdominowany przez niewielkie ambitne wielkopolskie miasto Leszno, skąd rozprzestrzeniała się legenda tragicznie zmarłego Alfreda Smoczyka. Unia leszczyńska rok po roku sięgała po kolejne ligowe zwycięstwa. W 1953 roku zdobyła swój piąty (a rok później szósty) z rzędu tytuł drużynowego mistrza Polski. Prym w tym świetnie poukładanym klubie wiedli zasłużeni zawodnicy, tacy jak Józef Olejniczak, Stanisław Glapiak, Marian Kuśnierek czy Mieczysław Cichocki, a do 1952 roku także Henryk Woźniak i Stanisław Przybylski. Z Ostrowa do Leszna przybył niezapomniany walczak Andrzej Krzesiński, a ze służby w armii LWP powrócił Zdzisław Smoczyk - brat wielkiego "Freda", którego imieniem nazwany był, jest i... pozostanie stadion w Lesznie. Mała dygresja: obywatele tego miasta - tu pokłon niski - mądrością swą i swoich sterników, wyprzedzili epokę - dziś już kilkanaście miast swoim, mniej lub bardziej pięknym, stadionom nadało imię najbliższego sercu żużlowego idola. Ostatnio do tego szacownego grona dołączyły śląskie Świętochłowice, decyzją rady miasta ustanawiając Pawła Waloszka patronem stadionu, mającego już przecież wdzięczną nazwę "Skałka". Okazuje się, że można - i to nawet w miejscu, gdzie tor żużlowy od kilkunastu lat porastają chwasty (to notabene ma się niebawem zmienić). Tylko niestety Rybnik, w dziwnym odrętwieniu trwając, wciąż zdaje się mentalnie pozostawać w minionej epoce, bo tylko tak można wytłumaczyć fakt, iż poparta podpisami kilku tysięcy, a więc wyjątkowo jednocząca rybniczan inicjatywa pt. "Stadion im. Antoniego Woryny w Rybniku" została totalnie zignorowana. Będziemy do tego wracać!

Z młodszej kadry w Lesznie przed połową dekady lat 50. wyróżniali się Kazimierz Bentke, Zdzisław Waliński i Stanisław Kowalski. Dziś nosiliby oni miano zawodników młodzieżowych (z nieukończonym 22. rokiem życia na karku). Leszno wtedy nie miało bynajmniej łatwej konkurencji. Dobre paczki zmontowano szczególnie we Wrocławiu i w Bydgoszczy. Wrocław był (w ówczesnej skali - rzecz jasna) prawdziwą potęgą czarnego sportu w Polsce, miał bowiem aż dwie świetne drużyny z nazwiskami mocno wrytymi w pamięć kibiców i przepięknymi zgłoskami zapisanymi na kartach historii tej ekscytującej dyscypliny sportu. Oba kluby stolicy Dolnego Śląska w 1953 roku mieściły się w pierwszej czwórce najlepszych polskich zespołów, co było i tak wynikiem gorszym niż rok wcześniej. W 1952 roku bowiem oba wrocławskie teamy zameldowały się w pierwszej trójce, stanęły na (symbolicznym) podium DMP. Były to Spójnia Wrocław i CWKS - z siedzibą we Wrocławiu.

Co ciekawe, jeszcze w 1950 roku nie było żadnej wrocławskiej drużyny w rozgrywkach centralnych, a nawet rok później świeżo utworzona Spójnia zajęła ostatnią, dziesiątą, lokatę w jedynej polskiej lidze. Rzec by można, skromne początki na tzw. ziemiach odzyskanych. Wystarczy jednak wymienić nazwiska czołowych wrocławian z tamtego czasu powojennego ścigania na żużlu, by przestać wątpić w markę tego dynamicznego ośrodka sportu żużlowego. Jerzy Sałabun, Mieczysław Kosierb, Alojzy Frach, Adolf Słaboń, Edward Kupczyński, Tadeusz Teodorowicz, Albin Tomczyszyn, Mieczysław Połukard, potem doszedł jeszcze Jerzy Błoch z Zielonej Góry przez Ostrów, Roman Wielgosz z Ostrowa, no i wreszcie ten najbardziej ulubiony spośród wrocławskich pionierów, wierny Sparcie od początku do końca, niewielki wzrostem, lecz o sercu olbrzyma - Konstanty Pociejkowicz, zwany Kostkiem.

Spójnia Wrocław - Unia Leszno - żużlowy hit lat pięćdziesiątych XX stulecia
Spójnia Wrocław - Unia Leszno - żużlowy hit lat pięćdziesiątych XX stulecia

CWKS Wrocław to sekcja wojskowa dawnej Legii, po sezonie 1951 roku przeniesiona z Warszawy do Wrocławia. Był to zaiste zlepek asów i zawodników nieco mniej znanych z całej Polski, choć sztaby wojskowe (centralnej bądź co bądź sekcji) mierzyły w swych ambicjach bardzo wysoko, więc byle kogo "pod broń" nie powołały. Innymi słowy, nie każdy miał szczęście pójść w "żużlowe" kamasze. W sezonie 1953 nie było już w wojskowych szeregach znakomitego wówczas zawodnika, późniejszego gwardzisty, oficera MO (milicji obywatelskiej) Janusza Sucheckiego, który wolał zostać w rodzinnej Warszawie, ani też Eugeniusza Wróżyńskiego, który wrócił na pokład swojej Łodzi. Wciąż był za to, coraz lepszy (wspomniany już wcześniej wrocławianin, a jakże...), Mieczysław Połukard i znany choćby z pierwszego po wojnie meczu polskiej reprezentacji Jan Krakowiak (wcale nie z Krakowa), dalej jego ziomek z Łodzi Witold Kołeczek (brat Tadeusza, który zginął w kilka tygodni po Alfredzie Smoczyku, a uważany był za drugiego po "Fredzie"). Na sezon 1953 zakoszarowano w ośrodku wrocławskim oprócz tego tandem wesołych braci Rajmunda i Norberta Świtałów, Mariana Kaisera (cała trójka wywodząca się z Wielkopolski), świetnie zapowiadającego się młodego Joachima Maja z Rybnika i niewiele od niego starszego Jana Malinowskiego z Grudziądza, do Wrocławia trafiającego z Bydgoszczy (do której zresztą "Malina" później wrócił). To wszystko są wiele znaczące nazwiska polskiego speedway’a, świetnych zawodników, mistrzów i medalistów mistrzostw Polski, a potem trenerów i wychowawców. Ta zmiana w sztafecie pokoleń zrobiła naprawdę dużo dla rozwoju żużla.

Wiele działo się wtedy w Bydgoszczy. Gwardia tamtych lat była mocna, miała w swych szeregach "Ranichę", niesamowitego toruńczyka Zbyszka Raniszewskiego, medalistę mistrzostw Polski, Feliksa Błajdę, Bolesława Bonina (wicemistrza Polski z roku 1953), Eugeniusza Nazimka, Kazimierza Kurka, Zygmunta Garyantosiewicza, Jerzego Jeżewskiego, a drugi już sezon dla barw Bydgoszczy z niemałym powodzeniem startował Alfred Spyra, do niedawna żużlowa gwiazda z Rybnika, także wicemistrz Polski.

Rozgrywki ligowe wygrała Unia Leszno, a zadecydował o tym wielki finałowy mecz na szczycie, rozegrany w Bydgoszczy w dniu 20 września 1953 roku. Mecz zakończył się nieoczekiwanym (jednak - mimo wszystko - Gwardia bowiem wygrała rundę zasadniczą ligi) wysokim zwycięstwem leszczyńskiego obrońcy tytułu 37:16, ale nikt z wypełnionej po brzegi (i konary okolicznych drzew) trzydziestotysięcznej widowni nie twierdził, że mecz był nudny. Mylna, by nie powiedzieć - zgubna, jest bowiem teza, iż wszystko należy spłycać, uśredniać, sprowadzać do maksymalnie równego poziomu (bzdurne KSM-y, ZZ-ki, tzw. goście w meczach ligowych). Wyreżyserowane, albo wymuszone mocą regulaminów, mecze na tzw. styk wcale nie są zbawieniem dla żużla, za to mogą rodzić pokusę dla o wiele łatwiejszych malwersacji. Proszę przyjrzeć się najsilniejszej w świecie futbolowym lidze hiszpańskiej!... Wysokie wygrane i ciężkie pogromy są tam na porządku dziennym, są też mecze piekielnie wyrównane - bez żadnych manipulacji regulaminowych. Drem teamy są lokomotywami wiodącymi do rozwoju, tudzież postępu, a od wieków znana dewiza "bij mistrza!" wyzwala dodatkowe pokłady energii i ambicji. Swoją dramaturgię mogą mieć pojedynki Dawida z Goliatem, pod warunkiem, że dobrze przygotowana jest arena zmagań (tory do walki, a nie jazdy gęsiego), nie narzuca się bezsensownych ograniczeń sprzętowych (stare dobre tłumiki) i dba o ciekawe oprawy zawodów.

Powyższe warunki zaistniały wówczas w Bydgoszczy. Mecz był pełen dramatów i walki do upadłego (dosłownie rzecz biorąc), upadali żużlowcy i padały rekordy toru. Bydgoszczanie też wygrywali wyścigi, Bolesław Bonin pokonał Olejniczaka, wygrywali Kurek i Błajda. Niestety w czwartym wyścigu dnia, w starciu z liderem Unii Józefem Olejniczakiem upadli i ciężko poszkodowani zostali dwaj gwardziści, Zbigniew Raniszewski i Alfred Spyra. Obaj znaleźli się w szpitalu, mocno osłabiając swój zespół, który do tego momentu wcale nie był bez szans z utytułowanym rywalem. Dla Spyry oznaczało to długą przerwę w startach i koniec rozdziału kariery pt. Bydgoszcz. W zespole mistrza najlepszymi zawodnikami byli Andrzej Krzesiński i Stanisław Glapiak, tracący po jednym tylko punkcie w tym szczęśliwym dla nich, za to pechowym dla gwardzistów spotkaniu.

Mistrzowska Gwardia Bydgoszcz roku 1955; od lewej: Feliks Błajda, Bolesław Bonin, Jan Malinowski, Mieczysław Połukard, Zbigniew Raniszewski, Rajmund Świtała i Norbert Świtała
Mistrzowska Gwardia Bydgoszcz roku 1955; od lewej: Feliks Błajda, Bolesław Bonin, Jan Malinowski, Mieczysław Połukard, Zbigniew Raniszewski, Rajmund Świtała i Norbert Świtała

Gwoli uzupełnienia, we Wrocławiu w tym samym czasie, rozegrano mecz o trzecie medalowe miejsce w polskiej lidze. Na Stadionie Olimpijskim naprzeciw siebie stanęły dwie miejscowe - wrocławskie ekipy. Po ciekawym meczu wygrała Spójnia, mając liderów w osobach Edwarda Kupczyńskiego i Tadeusza Teodorowicza; u pokonanych najlepszy był Mieczysław Połukard, a niewiele gorszy Marian Kaiser. Bardzo silna Spójnia Wrocław rok później była już wicemistrzem Polski, za Lesznem, CWKS wypadł natomiast poza strefę medalową, po czym sekcja żużlowa wróciła na warszawskie śmieci.

Najbardziej awansowała Bydgoszcz. Solidna dotąd paka straciła co prawda Eugeniusza Nazimka, wracającego do Rzeszowa (po swoją śmierć poniekąd), wzmocniona została natomiast wrocławskim nabytkiem, Mieczysławem Połukardem i nierozłącznymi braćmi Świtałami, których Świtałkami zwano. To wystarczyło, by w ten sposób gwardyjski klub znad Brdy w 1955 roku jako pierwszy przełamał sześcioletnią hegemonię leszczyńskiej Unii w najwyższej żużlowej lidze. Bydgoszcz sięgnęła po swoje złoto nr 1.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: