Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Bigos (1). I po balu, panno Lalu

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski

Dziś Bigos, czyli przegląd żużlowego tygodnia i nie tylko. Nie milkną echa jubileuszowego, bo już XXV, plebiscytowego balu Tygodnika Żużlowego. Do tego plebiscytu dołączyły nasze SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Było świetnie! Była zabawa!
Dużo się działo!
I znowu nocy było mało.
Było głośno, było radośnie
Znów przetańczyliśmy razem całą noc
- (przerobiona "Bałkanica").

Tydzień temu, w sobotę w wieży stadionu w Lesznie uczestniczyłem wraz z moją żonką Ewą we wspomnianej imprezie "Tygodnika Żużlowego". O Jezu, to już XXV lat! A ja jestem w "TŻ" od początku, a nawet wcześniej. Od kilku lat jestem też w SF.pl. Ależ to była zabawa! Ludziska najbardziej szaleli na parkiecie chyba do góralskiej piosnki "Bo ja cię kochom"! Były kółeczka i hołubce. Fantastyczny występ dał wokalny kwartet. Klasa. Orkiestra taneczna też niczego sobie. Co ciekawe, faceci wcale gorzej nie pląsali po parkiecie od swoich uroczych partnerek. Co drugi to Travolta.
[ad=rectangle]
Panie w różnych kreacjach: niektóre po kostki, ale były też miniówy odsłaniające nogi długachne aż po migdałki. Obcasy po kilkanaście centymetrów! Ja bym na takich połamał oba kulasy. Człowiek miał otartą szyję od kołnierzyka koszuli, tak się oglądał za kobiecymi wdziękami.

Moja żona zwróciła uwagę na to, że żużlowcy, zwłaszcza ci młodzi, byli poubierani w najmodniejsze garniturki: wąskie spodnie, dopasowane marynarki, niczym angielskie studenciaki. A taki okularnik Przemo Pawlicki to wykapany oksfordczyk. Fryzury poukładane, słowem gwiazdorstwo na całego, acz - uwaga! - nie gwiazdorzenie. Snickersów nie trzeba było im rozdawać. To fajne chłopaki. Chociaż zawsze mnie dziwi to, że im który ma gorszy sezon, to po mieście zasuwa lepszą, bardziej wypasioną cywilną bryką, jakimś porszakiem, sportowym audi itp. Taka prawidłowość?

Menu balu to krem z dyni, mięsko z kluskami śląskimi plus warzywka, zimne przekąski typu wędliny, galaretki, tatary, schabik ze śliwką itp. frykasy. Plus wiejskie specjały, np. smalec. A jako clou programu pieczony udziec z równie pieczonymi ziemniaczkami oraz policzek wołowy. Mniam, mniam. Ciastka i trunki.

Nieobecni? Mówiono, że choroba (teraz PZM prowadzi śledztwo, dlaczego nie pojawili się na wręczeniu nominacji do kadry) zmogła m.in. Maćka Janowskiego i Jarka Hampela.

Zapytałem Maćka, mego sąsiada ze wsi i on mi wyjaśnił: - Bartek po obozie kadry zupełnie mnie rozłożyło. Taka pogoda. Nie dałem rady. Adrian Miedziński, jak przynajmniej pisał na facebooku, ledwo dotarł, bo go... zasypał śnieg.

Seba Ułamek: - My z Januszem Kołodziejem uczestniczymy obecnie w Częstochowie w kursie na instruktora żużlowego. Rano o godz. 9 mamy tam ważny wykład, ale nie mogliśmy zawieść "TŻ" i jego Czytelników. Zwłaszcza, że to jubileusz!

Ułamek także został nagrodzony za wielokrotną obecność w najlepszej plebiscytowej dziesiątce zawodników.

Najlepszy straniero Greg Hancock przemówił do nas z telebimu, pięknie wymawiając po polsku: "Tygodnik Żużlowy".

Na tymże telebimie wyświetlano również filmiki z poprzednich balów "TŻ". Było wiele uśmiechu. Szczawik Dobrucki czy Tomek Gollob… z włosami na głowie. Ale i inni.
Nagród tych współczesnych i historycznych było co niemiara. Ja bym nie przyznawał tylko indywidualnego wyróżnienia dla najsympatyczniejszego żużlowca, gdyż oni wszyscy są bardzo sympatyczni i grzeczni. I wszystkich ich trzeba by pochwalić. Królem głosowania był oczywiście Krzysztof Kasprzak, który gdyby nie kontuzje, to już teraz byłby indywidualnym mistrzem świata. Jeździ rewelacyjnie i ma charyzmę. Kiedyś napisałem: "Papcie (Sławek) Dudek i (Zenio) Kasprzak znakomicie tańczą i balują. Ich latorośle mogą sobie tylko popatrzeć, bo oni to już nie ta klasa!".

Teraz muszę odszczekać. Kiedy w sobotę większość żużlowców z różnych względów już opuściła bal (co mnie zasmuciło), to Kris Kasprzak tańczył niezmordowanie i wraz z innymi oraz z orkiestrą śpiewał przeboje, pozdrawiał wszystkich, w tym kibiców obecnych na imprezie życzył im udanego roku, dobrego sezonu, życzył smacznego i fajnej zabawy. Prawdziwy ambasador speedwaya, będzie świetnym championem. A kiedyś zdarzały mu się różne zachowania. Dobrze, że teraz wykazuje taką klasę. Miał na sobie zielony "odblaskowy" krawat, a jego piękna czarnowłosa partnerka równie odważną jaskrawozieloną sukienkę.

- To na wypadek, gdyby wracali nocą do domu na piechotę, żeby nikt ich po drodze nie potrącił - ktoś żartobliwie zauważył z boku.

Tata Zenon Kasprzak (tak dobry mechanik, że teraz pół speedwayowego świata będzie do niego biegać z nowymi przelotowymi tłumikami z pytaniem: - "Papciu", a jak to się robi?) jak zwykle też dawał radę na parkiecie. Do tego legendarny "Byk" Roman Jankowski i równie słynna "Myszka Miki" Andrzej Huszcza.

- Czy mnie wypada bawić się z Lesznem? - żartował "Niezatapialny".

A fani zielonogórscy właśnie najlepiej chyba bawili się z kibicami leszczyńskimi. Takie rzeczy tylko na balu "Tygodnika Żużlowego".

- Andrzej, ty jeszcze pracujesz w Falubazie? - zapytałem. - Czy ja wiem? W każdym razie blisko tam mieszkam - zaśmiał się Huszcza.

Rafał Dobrucki i Adaś Skórnicki jak zwykle królowali na parkiecie. Mają taneczny talent. Skóra już był w dobrym humorze, kiedy rozmawiał z twórcą naszych SportoweFakty.pl Dariuszem Górznym (który razem z eleganckim i postawnym niczym Longinus Podbipięta herbu Zerwikaptur lub przynajmniej Onufry Zagłoba red. Damianem Gapińskim godnie i oficjalnie reprezentowali nasz portal i Wirtualną Polskę). Jak zauważyłem z daleka, dyrektor Dariusz coś na poważnie mówił do Adasia, a ten uniesiony atmosferą tańczył w tym czasie i śpiewał razem z orkiestrą, zaś na koniec wyjął szklanicę z dyrektorskich rąk i się napił. Nie, Skóra jest nie do podrobienia. Rewelacyjny kolo.

Na koniec chciałbym napisać coś o trzech nagrodzonych dużych postaciach dwudziestopięciolecia.

Józef Dworakowski. Osobowość. Człowiek kolorowy, czyli niebezbarwny w swoich działaniach i medialnych wypowiedziach. Raczej jowialny i prostolinijny. Bywał jednak uparty i trudny w negocjacjach z zawodnikami i nie zawsze potrafili się oni z nim dogadać. Tak przynajmniej kiedyś zeznawał mediom Damian Baliński, jak pamiętam. Ale, ale... pan Józef przejął historyczną Królową Polskiego żużla, tj. Unię Leszno we wstydliwym dla niej momencie. Była uśpiona i zalegała gdzieś na peryferiach polskiego speedwaya. Dopiero czarodziejski organizacyjny i finansowy pocałunek pana Dworakowskiego obudził ją do życia. Znów zaczęła walczyć i to skutecznie o tron w polskim speedwayu. I ponownie były medale w DMP, w tym dwa złote w 2007 i 2010 roku, do tego Unia seryjnie organizowała turnieje GP i finały DPŚ. Jak za dawnych lat Leszno stało się więc stolicą nie tylko polskiego, ale i światowego żużla. Przy tym nie zatraciło swego lokalnego charakteru i nadal wspaniale szkoliło młodzież. Kibice na meczach rozwieszali na stadionie im. Smoczyka, na kanwie modnego wówczas czeskiego przeboju, transparenty: "Jozin z bagien nas wyciągnął". I to jest najlepsza recenzja dla starań prezesa Dworakowskiego, który także pokazał jak należy współpracować z mediami. Niewątpliwie ważna postać 25-lecia. I nie zostawił po sobie spalonej ziemi. Dziś Unia Leszno wolna od długów, ze znakomitym składem będzie walczyć o DMP. A pan Dworakowski wciąż jest z nią! Na balu wziął sprzęt (kieliszek) do kieszonki marynarki i udał się "po kolędzie" po niemal wszystkich stolikach, żeby z każdym przyjacielsko pogadać. I jak go nie lubić? I jest obiektywny: - Przemo Pawlicki na X miejscu w plebiscycie? A za co? Ja mu oczywiście życzę jak najlepiej, ale oby tylko załapał się teraz do składu.

Władysław Komarnicki. Kiedyś król polowania i jeden z psujów transferowego rynku. Kupił drogich Golloba i Pedersena. Nigdy nie dowiedzieliśmy się też w jakim stanie zostawił kasę Stali Gorzów, gdy odchodził(?) z funkcji prezesa klubu. Ale, ale, przejął Stal Gorzów, jeden z najbardziej zasłużonych klubów żużlowych w Polsce - który wyszkolił Jancarza, Plecha, Rembasa, Nowaka, Fabiszewskiego, Migosia, Śwista, Towalskiego i wielu innych - gdy ten był w złej sytuacji. I doprowadził go na szczyt. Za jego kadencji Staleczka znowu walczyła o medale w DMP. Zatrudnił Golloba i Pedersena, największe gwiazdy speedwaya. Teraz Stal Gorzów jest mistrzem Polski i co z tego, że pan Komarnicki już nie jest jej prezesem? Wszyscy jednak zgodnie podkreślają: "bez pana Władka nie byłoby tego sukcesu". Gollob też mu dziękuje za swój tytuł IMŚ. I taka jest prawda. To pan Komarnicki stał za przebudową stadionu im. Jancarza, który teraz jest jednym z najnowocześniejszych obiektów sportowych, to on sprawił, że do Gorzowa zagościły GP i DPŚ. Pan z cygarem, słynny ze swoich kontrowersyjnych medialnych, czasem wręcz kabaretowych wypowiedzi. Wciąż swoją mądrością podpowiada Stali... i dlatego to ona jest teraz mistrzowska.[nextpage]Andrzej Rusko. Bywał twardym w negocjacjach z zawodnikami. Nieugięty. Zimny biznesmen. Nic co wykracza poza podpisany kontrakt. Rozpierała go ambicja i chęć zwyciężania. Ale, ale... to mister profi. Na początku lat 90. polskie kluby żużlowe przypominały bardziej manufaktury. To się zmieniło po przejęciu upadającej Sparty i zbudowaniu Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego przez Andrzeja Rusko. Stworzył on ze swego speedwyowego klubu taki mały Real Madryt. Zbudował sprawne struktury organizacyjne zaś żużlowcy mieli do dyspozycji najlepszych lekarzy w Polsce, fizjoterapeutów, psychologów, dietetyków oraz tunerów dla swoich motocykli. Tam nic nie podlegało przypadkowi, wszystko było profesjonalnie zaprogramowane. To dało trzy tytuły DMP pod rząd, a wcześniej Sparta nie mogła się pochwalić żadnym złotym medalem w tych rozgrywkach! Andrzej Rusko wytyczył w polskim żużlu też nowe ścieżki marketingowe i nową jakość współpracy z mediami, władzami miasta oraz sponsorami. Na nowo wywołał we Wrocławiu modę na żużel i to nie tylko wśród kibiców sportowych, ale i miejskich urzędników czy artystów. Na meczach WTS Sparty wypadało się po prostu pokazać. Do dziś inne kluby kroczą ścieżką przez niego wytyczoną. To on jako pierwszy zorganizował historyczny, inauguracyjny turniej GP w 1995 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Potem przyszły następne plus DPŚ. Jako pierwszy podpisał umowę z ogólnopolską telewizją (Polsat) na bezpośrednie transmisje z meczów ligowych swojej drużyny (WTS Sparty Wrocław). Był prekursorem. Po drodze zdążył być menedżerem reprezentacji Polski, która sięgnęła po srebro w DPŚ i doprowadził Piotra Protasiewicza do tytułu IMŚJ. Jego profesjonalizm doceniło wybredne środowisko futbolowe, które namaściło go na prezesa piłkarskiej Ekstraligi. Ale największą miłością pana Andrzeja Rusko niezmiennie pozostaje żużel. Znacząca postać polskiego sportu, w tym speedwaya. Oczywiście nie wolno tu zapominać o ogromnych zasługach pani prezes Krystyny Kloc bez której już od kilku lat nie byłoby żużla we Wrocławiu. Ona wciąż jest na topie wśród żużlowych promotorów.

Nagrodzić pewnie należałoby wielu innych w tym np. Roberta Dowhana. Autokrata, trochę butny egocentryk i w sumie makiawelistyczny jak każdy polityk, ale, ale… naprowadził on przecież Falubaz na profesjonalne i mistrzowskie tory, stworzył jego "Magię" i zbudował sponsorskie zaplecze, przede wszystkim zaś marketing, jakiego w światowym speedwayu jeszcze nie było. To za prezesa Dowhana "Myszka Miki" stała się naszym wzorcowym i eksportowym klubem żużlowym. Brawo!

A pani Marta Półtorak, która bodaj przez dziesięć lat za swoje rodzinne pieniądze utrzymywała na powierzchni rzeszowską drużynę? I co z tego, że na ogół nie trafiała z transferami itd.? Teraz namawiają ją tam w Rzeszowie na powrót. Czyżby po podpisaniu kontraktów nie mogli się tam doliczyć kasy, czy co? Tak tylko pytam.
Hm, jak to śpiewała Budka Sutenera, sorry, Suflera?

"Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam.
Nic gorszego na świecie nie przytrafia się nam.
Nie wierz nigdy kobiecie, nie ustępuj na krok,
bo przepadłeś z kretesem nim zrozumiesz swój błąd;
ledwo nim dobrze pojmiesz swój błąd, już po tobie...".


Macie jeszcze jakieś kandydatury? Chętnie przekażę do "Tygodnika Żużlowego".

Tak czy siak, największą personą naszego żużla i to nie tylko XXV-lecia był Tomek Gollob i wciąż jest tak popularny, że i on został nagrodzony na sobotnim balu.

- Właśnie udaję się do Hiszpanii pojeździć na motocrossie i wiem, że wraz z powrotem przelotowych tłumików wróci i moja najlepsza forma - zapewnił.

Hm, ja z kolei liczyłem na nagrodę za najbardziej widowiskowy upadek na torze lub ewentualnie dla najbardziej wnerwiającej osoby w środowisku, ale zjadłem snickersa i mi przeszło. Już nie gwiazdorzę.

Bal "TŻ" był zaje….sty. Jak zawsze. Dzięki zacna Rodzinko Zająców! Kolejne ćwierć wieku przed nami. A SportoweFakty.pl też należy się nagroda za full wypas żużlowy. Dobrze, że to zaprzyjaźnione i współpracujące media. A więc nawet w naszym piekiełku można!

Cudze chwalicie. Poldem za ciężki?

Z wielu fachowych ust słyszę pochwały pod adresem polskiego przelotowego tłumika Poldem 2, pomysłu Leszka Demskiego z Ostrowa Wlkp., że najbardziej przypomina swoimi parametrami dawne tego typu urządzenia i ma największą średnicę przelotu spośród tłumików, które otrzymały homologację FIM. Jedna z istotnych person w żużlowym środowisku powiedziała mi, ze Duńczyk Brian Andersen, który wciąż tuninguje niektórym zawodnikom silniki oraz wytwarza i sprzedaje części, twierdzi otwartym tekstem, że Poldem jest najlepszy. Problem w tym, że my Polacy poza naszą swojską, zdrową żywnością, którą kochamy, jeśli chodzi o artykuły przemysłowe, to modlimy się do zachodnich wytworów lekceważąc krajową myśl techniczną. Tak może stać się teraz i z tłumikami. Ponieważ Poldem był pierwszy i został wysłany do Genewy (i dłuuuuugo czekał na homologację, co jest dla mnie skandalem), więc zachodni producenci mogli z niego co nieco zerżnąć. I teraz, na tej kanwie, także dzięki swym większym możliwościom technicznym, być może wyprodukują lepsze urządzenie od polskiego i Leszek Demski zostanie z ręką w nocniku. Mało sprzeda. Pożyjemy, zobaczymy.

Na sobotnim balu "Tygodnika Żużlowego" były indywidualny mistrz Polski, a teraz rewelacyjny szkoleniowiec Unii Leszno i jeden z szefów zawodniczego stowarzyszenia "Metanol" Adam Skórnicki powiedział mi zbulwersowany:

- Już słyszę głosy naszych żużlowców, że Poldem jest cięższy od zachodnich tłumików. Tłumaczę im, że on jest umocowany poniżej osi motocykla, więc raczej będzie miał pozytywne działanie niż negatywne. Myślę, że w naszym żużlu powinniśmy wprowadzić jakieś gratyfikacje i zachęty dla tych, którzy będą korzystać z polskiego tłumika. I po co aż tyle urządzeń otrzymało od FIM homologację? Żeby mnożyć koszty i robić jeźdźcom oraz mechanikom wodę z mózgu?

Sqra to taki charakterny patriota. Jednak zawodnicy wybiorą najlepszy tłumik, bo zbyt wiele od niego zależy. Nie będzie więc tu patriotyzmu, sentymentu i stawiania na polskość, no chyba, że Poldem rzeczywiście ostatecznie okaże się najlepszy. Cena nie gra roli. Na sprzęcie, czyli na warsztacie pracy, żużlowcy nie oszczędzają.
Ja tam trzymam kciuki za Poldem! Polskie jest dobre!

Jednak dochodzą mnie niepokojące głosy zawodników, którzy już ujeżdżali polski tłumik, że jest on tak ciężki, iż ma się wrażenie, że motor chce się przechylić w prawą stronę. Poczekajmy jednak na dalsze testy. A swoja drogą, gdyby pan Demski chciał szczerze opowiedzieć historię walki o ten jego tłumik, gdyby chciał Wam opowiedzieć to, co mi szepnął na ucho w Ostrowie, to włosy by Wam stanęły dęba…

Sezon na orbitowców-radarowców?

Srutu tutu majtki z drutu. Sezon ogórkowy w żużlu mamy akurat teraz, więc pojawiają się spiskowe teorie. Że nowe tłumiki przelotowe zdołują Hancocka, Iversena, Doyle’a i Woffindena. To dziwne, bo Angol Tai akurat bardziej woli śmigać po dużej niż po małej. Poza tym, u niego poprawę wyniku nie przyniosły tłumiki, tylko wreszcie sportowy tryb życia, odpowiednie odżywianie, treningi i znakomity tuner. Spekuluje się, że przelotówki to znowu będzie woda na młyn orbitowców: Golloba, Jonssona, Holty czy Łaguty. Faktycznie, na tych badziewnych, trefnych nieprzelotowych ustrojstwach po dużej to można było wyprzedzać głównie z wyjścia z pierwszego łuku po starcie, a później już nie bardzo.

Potem był już tylko krawężnik. W związku z tym Gollob w SEC poza środek toru nawet się nie zapuszczał. Zupełnie jak nie on. Problem w tym, ile w słabszej formie orbitowców (Łaguta jeszcze jakoś daje radę) jest winy złych tłumików, a ile winy starzenia się i braku motywacji, tudzież lęku, czy raczej rozsądku, który przychodzi z wiekiem.

Ja jednak bym poczekał z takimi teoriami, że jak ktoś był dobry na nieprzelotowych, to na tych z dziurą będzie do bani. Za wcześnie na sądy.[nextpage]Nie matura, lecz chęć szczera z zrobi z ciebie trenera

Takie rzeczy tylko w polskim żużlu. Za sezon 2013 najlepszym trenerem w plebiscycie "TŻ" zasłużenie został Piotr Baron z Betardu Sparty. Teraz w jego ślady poszedł Adam Skórnicki z Unii Leszno. Co ich łączy? Ano to, że mają luki w wykształceniu i nie mogli uczestniczyć w niedawnym kursie na instruktorów żużla. To mnie dziwi. Wielcy aktorzy, np. Daniel Olbrychski zdawali egzaminy aktorskie eksternistycznie bez ukończenia odpowiedniej szkoły! I dało się. Jarosław Gowin, gdy był ministrem, to uwolnił wiele zawodów od egzaminów, barier i zbędnych wymogów. Wiem, że w I czy w II transzy uwolniony został także zawód trenera sportu. Przyznam się jednak bez bicia, że nie przewertowałem tej ustawy, ani zarządzeń do niej, ale chyba ona nie dotarła jeszcze również do GKSŻ, ani do PZM, gdyż nikt tam nie szuka możliwości, by ułatwić drogę zawodową Skórnickiemu i Baronowi. A przecież nikt nie ma prawa podważać ich fachowości. Przez tę durną sytuację musza się oni skrywać pod nazwą "menedżer" i generalnie raczej nie powinni prowadzić treningów np. ze szkółką. Chore.

"Sqra" na balu "TŻ" powiedział mi: - Wiesz Bartek, my żużlowcy już w wieku 14 lat zajmujemy się tylko sportem i nie starcza nam czasu na naukę. Jesteśmy więc takimi prostymi chłopakami.

Nie wiem, dlaczego Adaś mi to powiedział w kontekście rozmowy o tłumikach, ale ja to widzę szerzej. Także jeśli chodzi o wspomniane uprawnienia trenerskie. Odpowiedziałem mu: - Skóra, weź nie pi…..ol, ty akurat, jesteś elokwentnym, błyskotliwym i inteligentnym człowiekiem. Wielu tzw. dochturów i profesurów potrafiłbyś zagiąć i zawstydzić. Podobnie jak i Piotr Baron. Czasem naukowy tytuł dr przed nazwiskiem znaczy po prostu tylko tyle co dureń.

No cóż, reasumując Skórnicki i Baron to teraz najlepsi trenerzy (nie licząc międzynarodowej ikony - Cieślaka), a na kurs instruktorski ich nie przyjmą, bo za małe wykształcenie mają. Taki paradoks betonu z PZM i GKSŻ. A przecie czasem jednak sprawdza się maksyma: nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera, hm, tzn. dobrego trenera.

Młodzieży przypomnę, że jedynym człowiekiem w Polsce, który uzyskał na AWF uprawnienia trenera żużla jest Gerard Sikora z Gdańska, lecz on już od dawna nie pracuje w tym zawodzie. Ryszard Nieścieruk, owszem, miał nawet doktorat z żużla, ale AWF w Gorzowie skończył ze specjalnością trenera pływania. Rafi Dobrucki (i PePe Protaś) są magystry, lecz nie od speedwaya zdaje się. Żeby było ciekawiej, to Piotrek Baron, jak mi powiedział, posiada uprawnienia instruktora sportu ze specjalnością... dżudo. Ale w żużlu już nie dali mu tego uzyskać - to oczywiście wyłącznie mój autorski komentarz, a nie Piotrka.

Tak samo jest z licencjami Ż. Nigdzie na świecie nie ma egzaminów na licencję, ani w Danii, ani w Anglii, ani w Szwecji czy w USA, bądź w Australii. Tylko w Polsce, bo u nas komisja licencyjna musi się jakoś wyżywić. Dietki, przejazdy. Tak jakby trenerzy klubowi nie wiedzieli, kogo mogą wystawić do meczu. W Anglii, Danii, czy Szwecji nie ma z tym problemu. Robi się badania lekarskie i wykupuje licencje. Tylko u nas musi być egzamin i bumaga. Przy czym jakiż to egzamin, skoro pan Włodzimierz Kowalski, czy Marek Cieślak, czego byłem świadkiem, podchodzą do zdających i zalecają:

- Macie jechać spokojnie, nie ścigać się, byle tylko dotrzeć do mety.

A jak trzeba, to się i czas przejazdu naciągnie, co?

Ileż lat walczyłem ja i inni z PZM i GKSŻ o zniesienie idiotycznego obowiązku posiadania prawa jazdy na żużlu! Panowie Witkowski i Grodzki przez długie lata blokowali nasze postulaty. Mimo, że na żużlu łamie się wszelkie przepisy drogowe i było tak, że 16-latek mógł startować na zawodach bez prawa jazdy, natomiast 18-latek musiał już je mieć. Co więcej, od stranieri tego dokumentu nikt nie wymagał! Chore to było. Po latach PZM-otowski beton wreszcie uległ. Prawo jazdy na motor już nie jest wymagane. Może chociaż teraz zmiany na lepsze i nowocześniejsze nastąpią szybciej?

Już niebawem Ekstraliga spokojnie (?) znów może liczyć pożądanych 10 drużyn

Gdyby nie casting skrojony pod GKM Grudziądz, to Ekstraliga byłaby kulawa i liczyła tylko siedem drużyn. Ale za rok Ostrów i Rybnik, a potem i Łódź będą (chyba?) gotowe logistycznie, finansowo i sportowo na Ekstraligę. Spokojnie więc może ona liczyć 10 drużyn i wcale nie trzeba było jej zmniejszać, skoro Wybrzeżu i Włókniarzowi pozwolono ciągnąć na oparach, czyli na licencjach nadzorowanych. Zmniejszenie Ekstraligi spowodowało zapaść finansową w Gdańsku, Gnieźnie, Bydgoszczy (bidulka Bydzia miała dobrać kolejny kredyt, by spłacić poprzedni, lecz nie wiem jak to się skończyło) i kredyt w Gorzowie (tam jednak były jakieś zaszłości, manko zrobili już wcześniej). Takie bowiem było zbrojenie ponad miarę i taki był strach. Gdyby nie spadówa Unibaksu w finale, to sezon '2013 byłby najlepszy w historii ligi. A była wówczas dziesięciozespołowa. Osiem ekip wygląda mało poważnie. Gdzie mają się pokazać sponsorzy i co ma transmitować NC+ zwłaszcza, gdy gdzieniegdzie popada i coś odwołają? Oczywiście, że w dzisiejszych trudnych czasach odczuwam niepokój, bo przecież jakiś kolejny klub może zbankrutować. Np. Tarnów, gdzie być może poszli z kontraktami zbytnio na hurra w zestawieniu z obecnymi możliwościami budżetowymi, a nie wiadomo, czy mój przyjaciel Tomek G. nie przytopi finansowo Grudziądza? A co z Rzeszowem jeśli Marta jednak nie wróci tam ze swoją kasą? To się wszystko okaże.

Ale osiem drużyn to naprawdę za mało jak na Ekstraligę, hm, rzekomo najsilniejszą speedwayową dywizję świata.

Myśli Mao

Czytam na naszych SF.pl, że sytuacja np. klubów z Gdańska i Częstochowy dowodzi, iż do stabilności finansowej polskich drużyn jest jeszcze daleka droga. Wódz PZM Andrzej Witkowski uważa, że winę za taki stan rzeczy w dużej mierze ponoszą także... zawodnicy.

- Polskie kluby bujają w obłokach. Podpisywanie umów za ogromne pieniądze, to nie tylko problem poprzednich sezonów. Wiem, że w tym będzie podobnie. Na tym polega wolność w obrocie ekonomicznym, że obie strony podpisują umowę mając do siebie pełne zaufanie. Uważam, że takich pieniędzy w polskim żużlu nie ma. Musi być zatem odpowiedzialność większa zawodników, a nie próba zganiania wszystkiego na PZM. Zawodnicy mają pretensje, że kluby upadają, a oni zostają na lodzie. Ale przecież zakłady pracy też upadają, a miały "licencję" na prowadzenie działalności gospodarczej. Tak samo jest z klubami. Nikt nie jest w stanie przewidzieć takich okoliczności. Zawodnicy podpisują umowy na zasadzie ryzyka, również muszą uderzyć się w pierś. Obiecują super wyniki w celu wyciągnięcia z klubu jak największych pieniędzy. Po czym tor weryfikuje ich możliwości. Czy klub ma się domagać od nich wpłaty pieniędzy, których nie uzyskał od sponsorów w związku ze słabszą jazdą drużyny? Wina w moim odczuciu leży po obu stronach - zakończył Andrzej Witkowski.

Hm, nasz drogi śpiący królewicz się obudził? A licencje nadzorowane to czyje dzieło? Co za makiawelizm!

Kryj się, GKSŻ nadchodzi!

Na fejsie trwa festiwal fotek moich sympatycznych kolegów, działaczy GKSŻ Piotrka Szymańskiego i Maćka Polnego z ich wypadu do Kalifornii w USA. Ostatnio zamieścili swoje zdjęcie na tle tamtejszego kultowego żużlowego stadioniku Costa Mesa. Obiekt był zupełnie pusty. Dziwicie się, he, he, że na wieść o przyjeździe naszej GKSŻ wszyscy uciekli?
Taki żart.

CDN, bo wnet będzie druga część Bigosu, czyli żużlowego przeglądu ostatnich dni. Mam nadzieję, że Bigosik strawny jest i nikomu nie zaszkodzi. Miłego dnia!

Bartłomiej Czekański

Źródło artykułu: