Nie znaczy to, że na stadionie przy ul. Gliwickiej nic się w kolejnym roku stalinowskiej ery nie działo. Do dwóch bardziej znaczących wydarzeń doszło późną wiosną 1953 roku. W dniu 24 maja rozegrano tam kolejny z pamiętnych meczów na szczycie, Górnik Rybnik kontra Unia Leszno. Zaś… trzi tydnie niyskorzij na sztadion kole przikopy Ruda sjechała cołko śmietonka karlusów na motorcyklach, co by sie zwyrtać i loć podle lot o miano nojlepszego z Poloków na żużlu. O tym ale bydymy łozprowiać - eżli Pon Boczek zdrowi do - inkszy roz.
[ad=rectangle]
Każdy mecz ligowy odwiecznych rywali z Leszna i Rybnika, był i pozostanie kwintesencją żużla - i nie ma w tym cienia przesady. Zawsze w godzinach owych potyczek stadiony wypełniały się po brzegi, jedni i drudzy motocykliści obojga klubów wznosili się na wyżyny swoich umiejętności, nie oddając przeciwnikowi bez walki nawet centymetra toru - przez cztery okrążenia każdego z wyścigów. Inne scenariusze należały do takich wyjątków, że się ich po prostu nie pamięta.
Mistrzowska już po wielokroć Unia przyjechała do Rybnika tej wiosny w roli oczywistego faworyta, chociaż... Na inaugurację ligi przed dwoma tygodniami ów obrońca tytułu, czwarty już raz dekorowany szarfami mistrza polskiej żużlowej ligi, leszczyńska Unia, tylko zremisowała u siebie z zeszłorocznym wicemistrzem CWKS-em Wrocław. Co ciekawe - takie niby mało znaczące, być może jednak decydujące - 2 punkty odebrał wówczas Unii Leszno, na jej torze, młody górnik w wojskowym mundurze, mało jeszcze znany niejaki szer. Joachim Maj, dopiero co niedawno powołany do armii z górniczego Rybnika. Jak się dziś okazuje, zatrudnionych na kopalniach też wówczas powoływano do armii, ale prawie wyłącznie tylko tzw. podpadniętych. Całą "winą" Joachima Maja był starszy od niego brat, który ośmielił się osiąść na stałe w zachodnich Niemczech.
Dla rybniczan natomiast był to pierwszy mecz w opóźnionym mocno sezonie, ponieważ 10 maja 1953 roku na południe Polski wróciła zima, więc m.in. oczekiwane pierwsze w historii śląskie derby żużlowe w Świętochłowicach nie doszły do skutku w pierwotnie zaplanowanym terminie.
Pierwszy wyścig dnia wygrała Unia. Józef Olejniczak był pierwszy, a za Janem Paluchem (był wówczas liderem w Rybniku), przyjechał Zdzisław Smoczyk, wyprzedzając Jana Bańskiego, to dawało 4:2 dla gości. Kontra Górnika była natychmiastowa - Józef Wieczorek, asekurowany mistrzowsko przez nieformalnego kapitana górników Pawła Dziurę - przywiózł podwójne zwycięstwo, nie dając szans bardzo skądinąd solidnym jeźdźcom: Marianowi Kuśnierkowi i Kazimierzowi Bentkemu. Ale - takie to były mecze - cios za cios! Szarżujące byki wzięły odwet w następnej gonitwie, gdy Stanisław Glapiak i Mieczysław Cichocki znów wygrali 4:2 z osamotnionym Marianem Philippem, jako że jego kumpel z pary Stanisław Siemek (tego dnia nie zdobył żadnego punktu) upadł. Mamy więc remis.
Nikt w tym momencie nie mógł przypuszczać, że już praktycznie było po Unii, która odtąd nie wygrała żadnego z wyścigów, a dość niską porażkę w Rybniku (24:30) zawdzięcza wyłącznie ogromnej ambicji wszystkich zawodników, którzy toczyli zawzięte pojedynki o, czasem lekceważony, a jakże przecież ważny, 1 punkt, związany z trzecim miejscem na mecie. Nie do ugryzienia dla leszczynian byli kolejni zwycięzcy biegów: Paweł Dziura, Marian Philipp i Jan Paluch - każdy z nich dwukrotnie meldował się jako pierwszy na mecie, przy ogłuszającym aplauzie publiczności. Faktyczny komplet (8 punktów z jednym bonusem) na 9 możliwych w tym meczu zdobył tylko weteran Paweł Dziura - nieustraszony czterdziestolatek. W czwartym biegu zawodów Dziura pokonał Olejniczaka, Jan Paluch przegrał tylko raz z Olejniczakiem, zaś Marian Philipp uległ tylko jeden raz Glapiakowi, wygrywając po drodze z samym Olejniczakiem.
Niemal każdy mecz Unii Leszno z ROW miał swoje dodatkowe atrakcje, zdarzały się znaczące debiuty, szykowano tory szybkie bądź też szczególnie trudne dla rywala, ale zawsze do walki, bo nie mniej od zwycięstwa liczył się odbiór widzów, w każdym wyścigu musiało się coś dziać, padały wyśrubowane rekordy torów. Tym razem nie mogło być inaczej. Zagadkową postacią pojawiającą się podczas prezentacji wśród uczestników spotkania po rybnickiej stronie był żużlowiec, o którym warto tu wspomnieć, bo swoim nazwiskiem łączył oba historycznie wybitne (w skali światowej - bez cienia wątpliwości!) ośrodki żużlowe. Ów zawodnik tego dnia nie wystąpił; znalazł się w programie zawodów, wyszedł z kolegami przed trybunę główną, obszedł tor, ale nie było mu dane w tym dniu zjechać na motocyklu z dawnej rybnickiej "górki", z której ruszali zawodnicy wprost na linię startu. A jednak zrobił "swoje" - wprowadził ważny element zaskoczenia dla zdezorientowanego rywala.
Chodzi o Wacława Andrzejewskiego, postać barwną i ciekawą, choć do sportowych geniuszy się nie zaliczającą. Za to z pewnością Andrzejewski był bodaj pierwszym polskim żużlowcem, który robił to, co dziś robią prawie wszyscy - z lekkością motyla przeskakiwał z klubu do klubu. Inna sprawa, czy to służyło jego sportowemu rozwojowi? Takie dylematy pojawiają się i dziś wobec naszych współczesnych gwiazdeczek, nie zawsze do końca spełnionych przez ciągłą "wędrówkę ludów".
Wacek, zwany czasem "Andrzejem", zaczynał w Lesznie - rodzinnym mieście, by stać się ważnym ogniwem mistrzowskiego teamu LKM w sezonie 1949, kiedy to zaraz potem niespodziewanie - dla rzesz kibiców w Lesznie i nie tylko - zawitał pośród Budowlanych (pewnie budował tamy na wyrąbanych przodkach, bo skądinąd wiadomo, że zatrudnił się jako górnik dołowy na popularnej "Siwce", czyli dawnej kopalni Rymer) w Rybniku. Nie "wiekował" tam długo, rok jeden zaledwie na śląskiej ziemi, by wylądować miękko w żużlowym Rawiczu, a następnie znów wśród Budowlanych, ale tym razem w Warszawie. Ale i tam nie wytrwał długo, wrócił na południe kraju. Po Rybniku, gdzie szans wielkich już niestety mieć nie mógł, bo potęga tam rosła światowa, zagrzał miejsce na dłużej (no, no - całe długie 2 lata) w Świętochłowicach. W końcu, nie on pierwszy, nie ostatni, zapragnął Wandy krakowskiej i... przy niej w 1960 roku zakończył wielobarwną karierę.
Stefan Smołka
ps.kolejny świetny tekst Panie Smołka dziekujemy