Jak każą nam płacić to wycofamy drużynę - rozmowa z prezesem SCKM Włókniarz, Michałem Świącikiem

Zbliża się 15 lutego i jeszcze raz powraca kwestia startów w lidze klubów, które zastąpią wycofane przez żużlową centralę podmioty. W Częstochowie podkreślają: płacić za kogoś nie będziemy.

Mateusz Makuch: Przed 15 lutego jak bumerang powraca sprawa długów spółki Włókniarza. Wy pozostajecie przy swoim, że nie będziecie regulować nie swoje zobowiązania?

Michał Świącik: Tak. Jest kilka aspektów takiego stanowiska. Wspólnie z Borysem Miturskim i Jaromirem Jarząbem jako prezesi Stowarzyszenia CKM Włókniarz jesteśmy w razie jakiś działań na szkodę stowarzyszenia odpowiedzialni za sytuację finansową własnym majątkiem. Nie będziemy teraz brać na siebie odpowiedzialności za to, że ktoś podpisywał nierealne kontrakty. Jest spółka, w której startowali zawodnicy i ona jest odpowiedzialna za ten bałagan. Po drugie, z tego co wiem, w myśl polskiego prawa, nie można ot tak płacić za kogoś długów. Bo niby z jakiej racji? Istnieją przecież przepisy w tym zakresie. Jesteśmy po kilku spotkaniach z PZM, z panem Przewodniczącym GKSŻ Piotrem Szymańskim i mamy między sobą pewne ustalenia, i ich się trzymamy. One dają nam możliwość startu w II lidze.
[ad=rectangle]
No właśnie, jakiś czas temu rozmawialiśmy po przyznaniu wam licencji warunkowej. Wówczas mówił pan, że warunki jesteście w stanie spełnić.

- Sytuacja wygląda tak, że jestem w kontakcie z władzami polskiego żużla. Ich opinia i stanowisko jest takie, jakie prezentowali przez ostatnie dwa miesiące. Jest ono niezmienne…

Rozumiem, że w dalszym ciągu tak jest.

- Dokładnie. W obliczu tego, co się pojawiło niedawno na jednym z portali o tematyce sportowej, tam są przytaczane wypowiedzi pana przewodniczącego Szymańskiego. Ja skontaktowałem się z panem Szymańskim i wiem, że nie do końca są to jego słowa. Ale czasami jest tak, że próbuje się rzeczywistość po swojemu tworzyć w myśl zasady wypracowanej w latach 30. przez Goebbelsa, która brzmi, że plotka, tudzież kłamstwo powtarzane ileś razy w końcu staje się prawdą. Powodzenia dla tych, którzy trzymają się takiej ideologii. My pozostajemy na stanowisku takim, że chcemy startować w II lidze, mamy też pewne ustalenia z PZM, ale też nie zamierzamy brać odpowiedzialności finansowej za spółkę. Są przecież ludzie, którzy tę spółkę prowadzili, sama spółka nadal chce wywiązać się z własnych zobowiązań. Nie moją rolą jest utrzymywanie kontaktu ludzi ze spółki z PZM. Ja mogę pomóc i chcę pomóc w tym kontakcie. Tyle możemy zrobić.

Tak samo chcę pomóc zawodnikom poszkodowanym przez częstochowską spółkę w takim zakresie, w jakim mogę. Nie będę rozpowiadać, w jaki sposób pomogłem Arturowi Czai, czy Hubertowi Łęgowikowi.

Z tego co mi wiadomo, obaj nie roszczą pretensji do SCKM.

- Nigdy nic takiego nie miało miejsca. Artur Czaja i Hubert Łęgowik podpisali oświadczenia, że nie roszczą do nas pretensji finansowych i wszelakich innych. Naprawdę na bardzo dobrych warunkach wypożyczyliśmy ich do klubów, w których będą startować. Mogę zaręczyć, że te warunki są wręcz idealne dla nich, których nie osiągnęliby, gdyby nasza sytuacja była inna. Jestem człowiekiem i szkoda mi tych chłopców, którzy tutaj startowali. Pochyliłem się nad problemem i dalej mam dobry kontakt z obydwoma i zrobię wszystko, aby w przyszłości im się jak najlepiej wiodło.

To tyle, jeśli chodzi o tych dwóch zawodników. Dalej są żużlowcy, którzy zostali w Stowarzyszeniu CKM Włókniarz. I ta sytuacja bardzo mnie ciekawi, bo wszyscy o nich zapominają. Każdy mówi o Rosjaninach, Walasku, Jabłońskim, Duńczykach, Holcie, ale nikt nie wspomni o tym, że kwota, jaką zalega spółka Oskarowi Polisowi, czy Borysowi Miturskiemu proporcjonalnie do ich możliwości dochodowych jest nieporównywalnie większa niż np. Emila Sajfutdinowa. Te pieniądze, które spółka zalega Miturskiemu są dla tego chłopaka być albo nie być. Mnie to boli, że mediów nie interesują maluczcy, a tylko ci z pierwszych stron. Trudno. Ci chłopcy zostają u nas. Jeśli spółka ich nie spłaci, mamy pomysł, jak im pomóc. Nie zostawimy ich samych. Jeżeli chodzi o pozostałych zawodników, zaproponowaliśmy pewne rozwiązanie na które możemy sobie pozwolić, ale branie na siebie długów spółki nie wchodzi w grę. Przecież my chcemy w Częstochowie odbudować ten żużel. Powtórzę raz jeszcze, jesteśmy po rozmowach z PZM i GKSŻ. Do tej pory nie wskazywało nic, byśmy mieli w lidze nie wystartować. Jeżeli coś ulegnie zmianie, będziemy tym bardzo zdziwiony.

No tak, ale do 15 lutego musicie mieć podpisane porozumienie z PZM, aby móc wystartować w lidze.

- Ale nie jest to porozumienie dotyczące uzgodnień z zawodnikami, czy ich spłaty, tylko porozumienie pomiędzy nami a PZM w zakresie naszych startów w PLŻ 2. To są dwie rozbieżne sprawy. Dostrzegam, że niektórzy myślą, że my mamy osiągnąć porozumienie z zawodnikami, którym spółka wisi pieniądze. Jest to jednak błędne myślenie.

Nie ma się jednak co dziwić kibicom, bo cała sprawa może ich dezorientować. W Gdańsku np. sytuacja wygląda nieco inaczej niż u was, ponieważ tam stowarzyszenie miało udziały w spółce.

- Ogólnie to jestem po rozmowie telefonicznej z prezesem Zdunkiem, swoją drogą bardzo sympatycznym człowiekiem. Sam prezes Zdunek przyznaje, że sytuacja naszego stowarzyszenia jest zupełnie inna, aniżeli w Gdańsku. Też nam współczuje, że próbuje się na nas w Częstochowie zrzucić zadłużenia spółki, na podmiot udziałowo z nią niepowiązany. Pragnę przypomnieć, że siedzibę na stadionie przy Olsztyńskiej ma też UŚKS Speedway, ośrodek miniżużlowy i proponuję żeby prawnicy zawodników walczących o swoje pieniądze zwrócili na to uwagę i zakazali startów także miniżużlowcom. Przecież to będzie komedia!

Niedawno odbyło się pana spotkanie z Krzysztofem Cegielskim, prezesem Stowarzyszenia Metanol, które broni praw zawodników. Jak ono wyglądało?

- Na to spotkanie do Krakowa udałem się wspólnie z Borysem Miturskim, wiceprezesem naszego stowarzyszenia a jednocześnie osobą poszkodowaną przez spółkę Włókniarza, osobą, która nie otrzymała nawet 1 proc. zadłużenia. Oczywiście z Krzysztofem rozmowa była rzeczowa. Przedstawiliśmy wszystkie szczegóły pracy na przestrzeni 3-4 lat stowarzyszenia i spółki. Zresztą Krzysztof wiele rzeczy wiedział. Przecież przyjeżdżał tutaj, śledzi tutejszą sytuację, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wcześniej w spółce był Marian Maślanka a w stowarzyszeniu Mirosław Ziębaczewski. Wie o tym, że te podmioty zawsze były na wszelakiego rodzaju spotkania w PZM zapraszane osobno. Na naszym spotkaniu przyznał, że my jako stowarzyszenie znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Próbowaliśmy wspólnie wypracować możliwość pomocy dla zawodników startujących we Włókniarzu, których Krzysztof reprezentuje. Chodzi o Grzegorza Walaska i Mirosława Jabłońskiego. Przedstawiłem, w jakim zakresie możemy pomóc…

Czyli w jakim?

- Tak jak wcześniej powiedziałem, możemy próbować wypracować taki schemat, w którym w jakiś sposób i na miarę naszych możliwości, moglibyśmy pomóc tym zawodnikom. Nie będzie to oczywiście oddawanie pieniędzy za spółkę.

Ale przecież taka pomoc nie zrekompensuje im tego, co zarobili na torze startując dla spółki Włókniarz.

- No tak, ale dlaczego ja jako prezes stowarzyszenia, który nie podpisywał ich kontraktów mam za nie odpowiadać? Nie będę odpowiadać za to, co robił inny prezes i inny podmiot. Nie godzę się na to i tyle. Wracając do spotkania z Krzysztofem. On też chciałby porozumienia.

Ma w tym doświadczenie, bo brał udział w rozwiązywaniu podobnych problemów w innych ośrodkach, jak np. Ostrowie, czy Rybniku.

- No tak, tylko są to przykłady, których nie można porównywać. W Rybniku rzeczywiście powstało stowarzyszenie po tym, jak inny podmiot popadł w długi. Ponadto klub rybnicki miał na tyle dobrą sytuację, że od początku swojej działalności miał zapewnioną dotację miejską na poziomie ponad 2 mln złotych. Stawiało to ten klub w zupełnie innej sytuacji. Raz - odpowiedzialność. Rzeczywiście powstali na zgliszczach poprzedniego klubu, a dwa, dysponowali takimi środkami. U nas tak nie jest. Po pierwsze my jesteśmy starszym klubem od spółki i to o 60 lat.

Ale to w wasze miejsce spółka pojawiła się w Ekstralidze.

- Przecież w każdym mieście tak było. Czytam te komentarze i to jest już hipokryzja. We wszelkich dyscyplinach ekstraligowych muszą być powołane spółki akcyjne i to jest wymóg prawny. Na tej zasadzie ówczesny prezes Marian Maślanka powołał spółkę…

A potem nie wygrał wyborów w stowarzyszeniu.

- Tak było. Wtedy nasze stowarzyszenie, jako jedyne w kraju, nie zostało udziałowcem nowo powstałej spółki. Wygląda na to, że to co wówczas się stało, w obecnej sytuacji było dla nas dobrym rozwiązaniem.

No tak, teraz nie byłoby całego zamieszania. Gdyby stowarzyszenie weszło w posiadanie akcji spółki to nie mielibyście wyjścia - musielibyście płacić.

- Dokładnie tak. Powtórzę jeszcze raz - jako jedyne stowarzyszenie w Polsce, które oddało prawa spółce do startów w Ekstralidze nie posiadaliśmy nigdy udziałów w tej spółce. 
[nextpage]
Czyli co, można powiedzieć jasno, że od momentu powstania spółki w Częstochowie istniały dwa Włókniarze?

- Oczywiście. Cały czas istniały dwa loga, cały czas PZM zapraszał dwóch prezesów, pomiędzy tymi podmiotami trwały negocjacje w kwestii użytkowania obiektu, czy przychodów z giełdy. Niejednokrotnie były problemy. Pamiętam też, że przez około 2 lata spółka miała siedzibę poza stadionem. Przeniesienie się spółki na ulicę Faradaya wynikło właśnie z różnic pomiędzy dwoma podmiotami.

Jednak zawodnicy po prostu chcą swoich pieniędzy, które zarobili ciężką pracą. Teraz być może, a raczej na pewno, czują się oszukani.

- Ale nie można działać na zasadzie ostatniej głośnej sprawy komorniczej, gdzie komornik przyszedł i zabrał człowiekowi traktor, tylko za to, że ten był sąsiadem dłużnika. Tu jest 100 procentowa analogia. Jaki jest efekt? Sprawa oparła się o ministerstwo i głośno o niej w całej Polsce. Jak mam być szczery, trzymamy kciuki za PZM-ot, aby się nie poddawał wszelkim naciskom. Załóżmy hipotetycznie, że do tego dojdzie i co wówczas? My nie wystartujemy, ale też nie spłacimy nie naszych długów. Dla nas prawo i przepisy są czytelne. Poza tym, jestem człowiekiem, dla którego słowo jest droższe od pieniądza, a tak jak wcześniej mówiłem - mamy pewne ustalenia z PZM i ja się ich trzymam.

Z tymże teraz mamy takie czasy, iż wszystko trzeba mieć na papierze.

- Wiem o tym, ale czasami ludzie się spotykają po czasie i to bardzo różnie wygląda. O to, czy mówię prawdę, proszę zapytać prezesów w Rzeszowie, czy Grudziądzu. Proszę zapytać, czy Świącik bez żadnych papierów dotrzymał słowa. Tego samego oczekuję wobec siebie. Skoro jesteśmy po rozmowach i mamy pewne ustalenia, nie wyobrażam sobie, aby pod jakimś naciskiem uległy one zmianie. Jeśli tak się stanie, powtórzę po raz setny - nie ma możliwości, aby SCKM spłacało długi spółki.

Czyli co, wówczas wycofacie drużynę?

- Tak, wtedy zdecydujemy nie przystąpić do rozgrywek. I zrobi się duży problem, bo mamy pewne ustalenia z zawodnikami, których jest znacznie więcej niż tych, którzy naciskają na PZM-ot. Ponadto mamy wypracowane ustalenia z miastem, które dało do PZM pewne gwarancje wsparcia dla stowarzyszenia Włókniarz. Chodzi o obiekt i nie tylko. Jest duża grupa sponsorów i to poważnych, którzy traktują żużel i nasze rozmowy z PZM bardzo poważnie. Część z tych sponsorów inwestuje swoje pieniądze nie tylko w częstochowski żużel, ale też inne ośrodki żużlowe w Polsce, jak również są sponsorami samych zawodników. Również tych poszkodowanych przez CKM Włókniarz SA. Te firmy wyrażają zaniepokojenie ostatnimi doniesieniami medialnymi dotyczącymi naszego stowarzyszenia i nie wyobrażają sobie, aby w Częstochowie miało nie być żużla. Mamy deklaracje, że decyzja o zawieszeniu stowarzyszenia, zaprocentuje wycofaniem się tych firm, nie tylko z Częstochowy, ale i z innych żużlowych miast. Wiem, że właściciele tych firm będą kontaktować się z żużlową centralą w tej sprawie. Pamiętajmy również o kibicach. Dla nich to wszystko robimy. Ja również jestem kibicem, a moja funkcja jest społeczna. I nie wyobrażam sobie Częstochowy bez żużla. Ale też nie wyobrażam sobie, aby pod naciskiem mediów PZM zmienił zdanie i zrzucił na nas płatności spółki.

Regulamin licencyjny przewiduje jednak karencję dla podmiotów, które chcą startować na stadionie, na którym rok wcześniej występował klub zadłużony. Jak się na to zapatrujecie?

- No nie do końca przewiduje karencję. W rozwinięciu tego punktu regulaminu mamy jasno napisane, że nawet w takim przypadku PZM może zawrzeć z klubem inne porozumienie dotyczące startów w lidze. I nikt nie mówi, że to porozumienie ma dotyczyć spłat długów za upadłe kluby. Nie byłoby problemu, gdyby w rozwinięciu tego punktu regulaminu było napisane - "nie dotyczy klubów niemających udziałów w klubach upadających i jednocześnie działających na tym samym obiekcie nie krócej niż 10 lat i posiadających w tym okresie licencję żużlową, biorących czynny i ciągły udział w innych rozgrywkach żużlowych organizowanych przez PZM". Wtedy jasnym stałoby się, że w razie wizji upadłości nikt nie będzie powoływał nowych stowarzyszeń, klubów, nikt nie będzie wykorzystywał lub celowo powoływał rok, czy dwa wcześniej stowarzyszenia, aby po tym okresie z nim wystartować. Nikt nie będzie też ściągał istniejących klubów z zewnątrz. Nikogo nie będzie stać na utrzymanie drugiego klubu przez 10 lat na tym samym obiekcie i wystawianie go we wszelkich rozgrywkach poza ligowych. Na tą chwilę dobrze się stało, że jest zapis dający możliwość naszego porozumienia z PZM.

Michał Świącik będący na czele SCKM Włókniarz podkreśla, że nie będzie płacić długów za spółkę
Michał Świącik będący na czele SCKM Włókniarz podkreśla, że nie będzie płacić długów za spółkę

To tak na koniec, ile zarabia prezes Stowarzyszenia CKM Włókniarz w stowarzyszeniu? Pytam o to, bo można słyszeć, że stowarzyszenie to osobny twór w Częstochowie służący do napchania własnych kieszeni prezesów.

- Myślę, że jakieś minus 4, minus 6 tysięcy złotych miesięcznie. Koszty, jakie ponoszę w związku z moją nieobecnością w prowadzonej przez siebie firmie i wynikające z tego straty będą oscylować w tych granicach. Serdecznie zapraszam wszystkich chętnych do klubu. Kibiców, działaczy, niech działają, pracują. Niestety okazało się, że gdy zebrały się ciemne chmury to wielu ludzi i działaczy się odsunęło. Żeby ratować teraz ten klub trzeba poświęcać minimum 8 godzin dziennie, zaniedbując przy tym własne obowiązki, z których ma się dochody oraz rodzinę. Do domu wracam przed północą i na pełnych obrotach jestem od rana. Wystarczy zapytać sponsorów, zawodników, czy miejskich radnych, ile spotkań z nimi odbywam. Pewnie, że przydałaby mi się pomoc innych działaczy, niemniej jednak widzę, że większości nie stać czasowo na poświęcenia. Mnie też nie stać, ale mam od dziecka na punkcie Włókniarza konika. Żużel w moim rodzinnym domu jest od trzech pokoleń. Zarówno dziadek, jak i tata byli również fanatykami Włókniarza. Jakby żyli również dla klubu zrobiliby to co ja. Chcę postawić Włókniarz na nogi. Gdy mi się to uda, to wiem, że wtedy będzie wielu do działania. I niech przychodzą i działają. Ja chętnie wrócę na trybuny.

Źródło artykułu: