- Nie spodziewałem się takiej decyzji i dlatego przyjąłem ją bardzo źle. Polski Związek Motorowy postawił przed nami zakres pewnych warunków, które musieliśmy spełnić. Stopniowo to realizowaliśmy. Przykładów jest bardzo wiele. Wspólnie ze sponsorami zainwestowaliśmy około 100 tysięcy złotych na sprzęt dla naszych juniorów, który stoi teraz w klubowych warsztatach. Jesteśmy załamani i zastanawiamy się teraz, czy te firmy nie przyjdą do nas po pieniądze, bo jednak nie jedziemy w lidze. Musieliśmy jednak to zrobić, bo postanowiono przed nami wymóg, że musimy zadbać o chłopaków, którzy startowali w spółce. Zgodnie z umowami, to wszystko się dokonało. Poza tym, na bardzo preferencyjnych warunkach oddaliśmy do innych klubów Artura Czaję i Huberta Łęgowika. Mogłem spokojnie oczekiwać za nich sto procent kwoty kontraktowej. Zrobiliśmy to tylko po to, by obaj zawodnicy, którym spółka zalega pieniądze, mogli się odbudować. Skasowaliśmy tylko jedną trzecią. Wychodzi na to, że zrobiliśmy tak, bo ktoś przekonał nas, że wtedy będzie dobrze - powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Michał Świącik, prezes SCKM Włókniarz Częstochowa.
[ad=rectangle]
Częstochowianie z jednej strony rozumieją decyzję PZM. Nie ukrywają jednak swojego rozgoryczenia. Jak podkreślają, brak licencji uderza przede wszystkim w tysiące kibiców speedwaya pod Jasną Górą. - Przez ostatnie trzy tygodnie to była sprawa numer jeden w całym środowisku żużlowym. Rozpisywały się o niej media. Byłem zdumiony, kiedy czytałem niektóre analizy prawne. Czasami przekaz był taki, że zmierzał wprost do tego, by pozbawić nasze stowarzyszenie licencji. Pokłosie tych działań jest takie jakie jest. Wokół sprawy było bardzo głośno i odnoszę wrażenie, że PZM wybrał mniejsze zło. Szkoda, że tak się stało, bo Częstochowa to jedno z bardziej żużlowych miast w kraju. Regularnie biliśmy rekordy frekwencji na trybunach. Wielu ludzi zostało pozbawionych swojej pasji. A wszystko z powodu rzekomego dobra kilku osób. To także cios dla naszych 27 adeptów, którzy już teraz bardzo dobrze sobie radzą i nieźle rokują. Do tego dochodzą żużlowcy, których zakontraktowaliśmy. Mamy zatem grupę ponad 30 ludzi, która została z ręką w nocniku. Co jako zarząd mamy teraz powiedzieć sponsorom i kibicom. A pragnę przypomnieć, że jesteśmy stowarzyszeniem, które działa non profit. Jeździliśmy na wiele spotkań, walczyliśmy, poświęcaliśmy prace we własnych firmach na rzecz ratowania żużla, a zostaliśmy z niczym - wyjaśnił Świącik.
SCKM Włókniarz rozważa teraz podjęcie kroków prawnych. Władze stowarzyszenia chcą odzyskać pieniądze, które - jak twierdzą - stracili z powodu nieprzyznania licencji na starty w sezonie 2015. - Będziemy się odwoływać do PZM. Być może także do Ministra Sportu. Liczymy także poniesione straty. Zastanowimy się, jak odzyskać fundusze. Nie chodzi jednak o zakupiony sprzęt czy transfery żużlowców, o czym wspomniałem na wstępie naszej rozmowy. To kwota 450-500 tysięcy złotych. Mówimy o dłuższej perspektywie, a więc o sponsorach, na których mogliśmy liczyć. To już może pójść w miliony złotych. Nie ukrywam, że będziemy się domagać zwrotu całej sumy. Wynajmiemy sztab prawników. Zrobię wszystko, żeby znaleźć winnych tego, co się stało. Być może udamy się też do osób, które naciskały na PZM, by częstochowski klub nie startował w lidze. Wiemy, którzy zawodnicy to robili. Zresztą, więcej na ten temat na portalu SportoweFakty.pl opowie niedługo przedstawiciel Rune Holty. Wiem, że sam zawodnik chce wyrazić zniesmaczenie postępowaniem kolegów, którzy oczekiwali spłaty zobowiązań spółki przez stowarzyszenie - podkreślił prezes SCKM Włókniarz.
W Częstochowie zwracają uwagę, że klub ubiegał się o licencję na starty w najniższej klasie rozgrywkowej znacznie wcześniej niż przed sezonem 2015. To w ocenie prezesa jasno dowodzi, że stowarzyszenie nie działało w żadnej relacji ze spółką. - To można sprawdzić. Wystarczy zadzwonić do Biura PZM. O licencję żużlową na starty w drugiej lidze wystąpiliśmy wiosną 2014 roku. Są na to świadkowie. Przewodniczący Szymański wysyłał do mnie wtedy komunikaty, że mam czekać na zakończenie rozgrywek. Wtedy okazało się, że spółka straciła licencję, a nas podciągnięto pod dziwny paragraf. To jest w mojej ocenie żenujące. Jak ma się to do naszego wcześniejszego dążenia do startów w drugiej lidze? Później, z wiadomych względów, chcieliśmy być tym jedynym zespołem w Częstochowie. Wcześniej byliśmy jednak przeciągani, a wszyscy wiedzą co działo się w ostatnich tygodniach. Pan Szymański nie powinien robić z tego dłużej tajemnicy. Niech powie dziennikarzom, że zabiegaliśmy o licencję wcześniej i bardzo nalegaliśmy, by się nami poważnie zająć. Chcieliśmy jechać w sezonie 2015 w drugiej lidze, ale słyszeliśmy, że mamy czekać, bo będzie na to czas. Później uwikłano nas w sprawę, która nas w ogóle nie dotyczyła, a i tak zostaliśmy bez licencji - zakończył Świącik.