Warto zapoznać się ze szczegółami meczów i dorobkiem poszczególnych uczestników spotkań, skrupulatnie zebranymi i uporządkowanymi chronologicznie w efektownie wydanej książce, gdzie tekst przeplatany jest bogatym serwisem fotograficznym. Po wielokroć warto po tę książkę sięgnąć, bo sezony opisane w tomie były czasem jednego z większych przełomów w historii polskiego żużla.
[ad=rectangle]
Wchodziliśmy w apogeum największych sukcesów polskich żużlowców indywidualnie. Zespołowo Polacy błyszczeli już od dekady, a ściślej od 1961 roku, kiedy to niezłomna piątka śmiałków biało-czerwonych (Marian Kaiser, Florian Kapała, Mieczysław Połukard, Stanisław Tkocz i Henryk Żyto) pobiła gwiazdy światowe podczas finału na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Kilka lat po nich Polacy jeszcze trzykrotnie w tej dekadzie (1965, 1966, 1969) zdobywali drużynowe mistrzostwo świata, a głównymi aktorami tych triumfów byli: Andrzej Pogorzelski (trzykrotnie), Andrzej Wyglenda (trzykrotnie), Antoni Woryna (dwukrotnie), Zbigniew Podlecki, Paweł Waloszek (jako rezerwowy nie startował), Edmund Migoś (nie zdobył żadnego punktu), Marian Rose, Stanisław Tkocz (też w sumie dwukrotny MŚ), Edward Jancarz i Henryk Glücklich.
Drużynowe laury nie przekładały się na indywidualne, blask złota długo pozostawał jedynie w polskich marzeniach. Antoni Woryna przeszedł do annałów światowego speedwaya jako pierwszy Polak na podium IMŚ. Dwa lata po nim Edward Jancarz wspiął się na ten sam trzeci stopień podium, a Paweł Waloszek w roku 1970 stanął nawet wyżej (Woryna wtedy po raz drugi wywalczył brąz IMŚ). Na złoto przyszło nam czekać jeszcze trzy lata, do 1973 roku, na wreszcie złotego Jerzego Szczakiela w Chorzowie. Ten sam Szczakiel w parze z Andrzejem Wyglendą w lipcu 1971 roku rozjechali największe ówczesne światowe tuzy i obaj bez straty punktu jako para stanęli na samym szczycie finału MŚP. To właśnie te lata w kontekście rozgrywek ligowych opisuje autor kolejnego leksykonu ligowego.
Większość z wymienionych wyżej żywych legend startowała jeszcze w latach, obejmujących sezony ligowe 1970-1972. Ale już nie wszyscy, niestety. W 1967 roku z różnych powodów zakończyli starty Marian Kaiser i Florian Kapała, rok później okaleczony po upadku Mieczysław Połukard. W 1970 roku zginął w Rzeszowie Marian Rose. W 1971 roku pokiereszowany na treningu został Edmund Migoś, a w sierpniu roku następnego w wypadku drogowym na motocyklu mocno ucierpiał Zbigniew Podlecki (obaj resztę życia spędzili poruszając się na inwalidzkich wózkach). Na torach polskich nadal można było podziwiać pochyloną sylwetkę byłego IMP Konstantego Pociejkowicza, zdobywającego dla Sparty ważne ligowe punkty, Henryka Żytę (IMP i DMŚ) dla Gdańska, braci Rajmunda (dla Bydgoszczy) i Norberta (dla Gniezna) Światałów, Alojzego Norka dla Leszna, Edwarda Kupczyńskiego (IMP) i Pawła Mirowskiego dla Łodzi, czy wreszcie zmarłego w tych dniach śp. Mariana Spychałę, do 1970 roku punktującego dla Rzeszowa (cześć Jego pamięci!). Dla Tarnowa wciąż kości obijał były IMP Zygmunt Pytko (a właściwie Pytka - wg metryki urodzenia), dla Wrocławia Bohdan Jaroszewicz, dla Gdańska - do 1971 roku Jan Tkocz, a nawet powracający na chwilę awaryjnie Bogdan Berliński, kojarzony jeszcze z lat 50. w Rybniku, gdzie zresztą urodził się on sam, a także w 1960 roku jego syn Mirosław, również później świetny żużlowiec gdańskiego Wybrzeża, reprezentant Polski, zdobywca Srebrnego i Brązowego Kasku.
Szedł przełom. Niebawem, gdy chodzi o areny międzynarodowe, Polacy w świecie nie liczyli się wcale. Na placu boju pozostali już tylko czas jakiś "anglicy" Edward Jancarz i Zenon Plech, przywożący jeszcze czasem jakiś medal z finału światowego (Plech oprócz brązu w 1973 miał jeszcze srebro IMŚ’1979), do spółki z tym czy tamtym kolegą, całej zaś reszcie zostać musiała satysfakcja z pojedynków wewnątrzkrajowych. Kryzys nastał totalny dla Polski i Polaków. Ale to już lata późniejsze, co zmieniła dopiero epoka Golloba po kilkunastu latach absolutnej posuchy (dokładnie w 1994 roku bracia Tomasz i Jacek Gollobowie z rezerwowym Dariuszem Śledziem sięgnęli po srebro DMŚ w Brocksted).
Analizując poszczególne pojedynki ligowe, z rozpisanym dorobkiem każdego zawodnika potykających się drużyn w sezonach opisanych w leksykonie, można wysnuć szereg frapujących wniosków co do pojedynczego zawodnika, postawy konkretnej drużyny, ale i zjawisk szerszych, takich jak przygasanie byłych gwiazd, wschodzenie nowych, a między wierszami dostrzec możemy wolę walki, ambicję, a nieraz brutalność niektórych w dążeniu do celu za tzw. wszelką cenę (zastraszająca ilość upadków i ciężkich kontuzji zawodników w tych latach). W ekstra rozdziale pt. "Drużynowa parada ligowa" pojawiają się alfabetycznie uporządkowane nazwiska reprezentujące kluby Bydgoszczy (cd), zapomnianych ośrodków z Bytomia, Chodzieży, Czeladzi, a wreszcie Częstochowy i Gdańska, których kibice przeżywają dziś ciężkie dni.
Książka "Żużlowy Leksykon Ligowy, tom VI 1970-1972" jest kolejną rewelacyjną pozycją, wypełniającą lukę na półce prawdziwego kibica żużlowego, który z natury swej jest bardziej wymagający od fanów innych dyscyplin. Nigdzie indziej tak bardzo nie liczy się pamięć o dawnych idolach. Bo też w żadnym innym sporcie wyczynowym zawodnik nie kładzie na szali równie wysokiej stawki - niemałych pieniędzy, talentu, wreszcie odwagi, koniecznej czasem brawury, z jednocześnie potężnym ryzykiem utraty zdrowia, a nawet życia.
Czas chyba wreszcie parę słów poświęcić autorowi cyklu leksykonów, jak i kilkudziesięciu innych pozycji książkowych o żużlu, które wyszły spod ręki tego samego niezwykle płodnego pisarza (cała bibliografia dostępna na www.ksiazkizuzlowe.pl). Dla mnie - i zapewniam: nie jestem w tej opinii odosobniony - red. Wiesław Dobruszek, bo o nim tu mowa, jest zdecydowanie najlepszym dziennikarzem żużlowym na obszarze od Uralu, przez Wisłę, Odrę, aż po Atlantyk. Broni go wieloletni ofiarny staż pracy na etacie sekretarza redakcji "Tygodnika Żużlowego" oraz dorobek publicystyczny w postaci setek artykułów (nie zawsze podpisywanych imieniem i nazwiskiem, o czym mało kto wie). Nade wszystko jednak stoi za nim mierzalny wprost w metrach stos książek, ciekawy, bardzo komunikatywny styl pisarstwa - z szacunkiem dla czystej polszczyzny, przede wszystkim jednak zawartość merytoryczna autorskich tomów. Takiej wiedzy, tak rzetelnie udokumentowanej nie ma nigdzie, choć wielu - i to nawet z powodzeniem - się stara. Fakty, czerpane są z różnych źródeł, czasem wyłuskiwane z trudno dostępnych zakamarków archiwów, a wszystko poparte wiarygodnymi cytatami z prasy lat minionych i literatury oraz niezliczoną ilością zdjęć archiwalnych, dopełniających obrazu opisywanych epok. Wiesław Dobruszek jest twórcą dużego formatu - bez dwóch zadań. Mamy do czynienia z człowiekiem oddanym żużlowi bez reszty. Co ciekawe autor, od dwunastu lat wydający swe książki, nie ma z tego prawie żadnych finansowych profitów. Innymi słowy: "jedzie po kosztach" - wiem coś o tym. Co paradoksalne w tych smutnych realiach, coraz dojrzalsze są owoce mariażu bezprzykładnej pasji z benedyktyńskim trudem. Gratulujemy i dziękujemy!
Stefan Smołka