Mirosław Kowalik dla SportoweFakty.pl: Nie mogę żyć bez żużla

Mirosław Kowalik, mimo zakończenia swojej kariery, co roku korzysta z zaproszenia Sławomira Drabika i z niezłym skutkiem bierze udział w Gali Lodowej w Częstochowie. W ostatnich dwóch latach nowy szkoleniowiec Startu Gniezno co prawda wyraźnie obniżył swoje loty, jednak jak sam mówi, nie przykłada większej wagi do wyników i najważniejsza jego zdaniem jest zabawna i szczytny cel zawodów.

W niedzielnych zawodach Kowalik z dorobkiem trzech punktów uplasował się na dziesiątej pozycji. W pokaźniejszej zdobyczy punktowej byłemu opiekunowi zespołu z Poznania przeszkodziły problemy natury sprzętowej, gdyż dopiero na ostatni wyścig Kowalik dogadał się ze swoimi silnikami. - Myślę, że formę nie tak do końca możemy oceniać, bo na lodzie wielkiej formy nie potrzeba. Natomiast ważniejszy jest dobrze przygotowany motocykl. W moim przypadku dopiero na ostatni wyścig udało się znaleźć jakieś optymalne ustawienie. Obiecuję, że na Galę w Opolu będzie zdecydowanie lepiej - powiedział Kowalik w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.

Kowalik występy w Galach Lodowych traktuje jako dobrą zabawę i możliwość ponownego spróbowania swych sił na motocyklu, gdyż jak wiadomo, zawiesił już kevlar na przysłowiowy "kołek". - To dla mnie zabawa, natomiast ściganie zostało mi we krwi i tą adrenalinę da się odczuć. Dodatkowo mogę spotkać się z kolegami i mieć kontakt z motocyklem, bo bez żużla nie mogę żyć. Myślę, że jeśli połączony to wszystko w jedną całość, to wyjdą całkiem fajne efekty. Myślę, że jeżeli na następne zawody dopasuje w pełni swój motocykl, to będę usatysfakcjonowany - dodał.

Kowalika wciąż ciągnie na żużlowy owal i gdy tylko nadarza się okazja, to w zimie ponownego wsiada na swojego "rumaka". Jak widać, wilka cały czas ciągnie do lasu. - Tak, cały czas ciągnie. Tak, jak powiedziałem, ja bez żużla żyć nie mogę. Znam swój życiorys i chyba się już tego nie pozbędę - podkreślił.

Po roku przerwy, były zawodnik m.in. Polonii Bydgoszcz i Apatora Toruń znów powraca na trenerską ławkę. Kowalik w nadchodzącym sezonie będzie sprawował funkcję trenera beniaminka I ligi, Startu Gniezno. Jak sam podkreśla, rozmowy z działaczami z pierwszej stolicy Polski były bardzo konkretne i szybko przyniosły efekt. - Znaleźliśmy wspólną płaszczyznę porozumienia. Szybko doszliśmy do jakiegoś konsensusu. Mamy plan minimum w postaci spokojnego utrzymania się w I lidze. Uważam, że skład, który udało nam się skompletować, może nam tego nie zagwarantuję, ale sprawia, że możemy bardzo poważnie o tym myśleć. A jeśli pojawią się jakieś wyższe cele sportowe, to na pewno będziemy po nie sięgać ręką - zaznacza trener.

Skład zbudowany przez gnieźnieńskich działaczy wygląda bardzo ciekawie. Plastron Startu założą w przyszłym roku m.in. Krzysztof Słaboń, Mariusz Puszakowski, czy Marcel Kajzer. Kowalik ma nadzieję, że jego zespół nie będzie dzięki temu w przyszłym sezonie "chłopcem do bicia" na pierwszoligowym froncie. - Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Opinie internautów są bardzo zróżnicowane. Niektóre są krytyczne i wręcz śmieszne, ale inne są bardzo wyważone i obiektywne i ludzie mają dużo racji. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie. My chcemy sportowo usadowić się w środku tabeli, a jeśli nadarzy się możliwość walki o coś więcej, to na pewno będziemy oto walczyć - dodaje.

Po odejściu z Poznania, Mirosław Kowalik pozostał jednak przy swojej ukochanej dyscyplinie. W minionym sezonie Kowalik wcielił się bowiem w rolę komentatora i na antenie stacji Polsat Sport, komentował spotkania I ligi. Jak sam mówi, to dla niego kolejne ciekawe doświadczenie, które na pewno zaowocuje. - Na pewno jest to pewne doświadczenie. Zresztą internauci bardzo mnie krytykowali. Niech znajdzie się ktoś inny, który za mikrofonem spróbuje komentować mecze, nawet niech zrobi to w domu. Zobaczymy, czy to takie łatwe. Czegoś się na pewno nauczyłem. Osobiście nie byłem przygotowany, by coś takiego robić. Bardzo się starałem, uczyłem się trochę w domu. Do doskonałości z pewnością dużo brakuje, ale jakieś pozytywne doświadczenia mogę wynieść. Z pozycji komentatora obserwuje się zdecydowanie inaczej. Często gdzieś tam na krześle chciałoby się mówiąc brzydko, dokręcać gazu i dokonywać pewnego rodzaju manewrów. Zupełnie inaczej to wygląda, na pewno na spokojnie - kończy Mirosław Kowalik.

Komentarze (0)