Z uśmiechem na twarzy każdorazowo podczas prezentacji na stadionie. Ta miniżużlowa "rybka" pierwsze żużlowe pląsy uskuteczniała pod okiem Antka Skupnia w cieniu kopalnianych kominów rybnickich Chwałowic. Od razu objawił niepospolity talent do ścigania na żużlowym owalu, co szczególnie radowało ojca, kibica wiernego z najwierniejszych.
[ad=rectangle]
Był pupilem śp. Andrzeja Skulskiego, "ojca" złotych Rybek, który na swoich podopiecznych chuchał, dmuchał, pocieszał ich, przytulał, a gdy tego potrzebowali - mobilizował także słowem życzliwej nagany. Niestety silna duchem osobowość Andrzeja uległa kruchej kondycji ciała - nagłej śmiertelnej chorobie. Tak oto w listopadzie 2009 roku osierocił swoje "rybki" ich tata ofiarny. Zabrakło wielkiego autorytetu.
Kamil Cieślar był jako dziecko najlepiej zapowiadającym się żużlowcem klubu Rybki Rybnik, aż do pojawienia się na torze przy hałdzie Kacpra Woryny, wnuka wielkiego "Antka", który przebojem wdarł się wprost w czołówkę światową. Jako szesnastolatek Kamil poszedł do Częstochowy, by ten brylant mógł zostać oszlifowany w warunkach silnej ekstraligowej konkurencji. Czy nie były to za wysokie progi na tak wczesnym etapie rozwoju młodzieńca? Nie znajdziemy dobrej odpowiedzi na to pytanie. Intencje nie były złe. Pecha, splotu nieszczęść nikt nie przewidzi... Niestety tak się tym razem stało.
W dniu 9 czerwca 2010 roku, pół roku z hakiem po niespodziewanej śmierci Andrzeja Skulskiego, a jednocześnie kilka dni po śmierci tragicznej legendarnego Ludwika Dragi, na torze częstochowskiego Włókniarza dochodzi do starcia dwóch młodzieżowców miejscowego klubu. U jednego z nich, Kamila Cieślara właśnie, stwierdzono groźny uraz kręgosłupa. Dla młodzieńca pełnego ambitnych planów sportowych nastały czarne dni - rozpaczy, bólu. Nastał czas bezprzykładnej walki. Trwa to do dziś. Dzięki Bogu Kamil okazuje się prawdziwym sportowcem, który nigdy się nie poddaje.
Przykład Rafała Wilka, byłego żużlowca, również poszkodowanego w wypadku na torze, a po latach sięgającego po złote medale olimpijskie, jest wielką pociechą i cudownym punktem odniesienia dla wszystkich cierpiących i walczących podobnie jak Kamil.
Czasem mimo woli przychodzi taka refleksja niedorzeczna, gdzie byłby dziś rybnicki klub żużlowy, gdyby w jego barwach startowali Łukasz Romanek i Kamil Cieślar, dwa wielkie talenty, upadłe z dwóch różnych powodów. Łukasz miałby właśnie wiek szczytowy w karierze, a Kamil do tego szczytu właśnie by się zbliżał. Inna sprawa to pamięć. Łukasz jest poniekąd wyrzutem sumienia rybnickich kibiców. Doroczny turniej pamięci Romanka, niestety zawieszony, przywracał nam kibicom ludzką twarz, więc szkoda, że go nie ma. Ale z drugiej strony jest dylemat. Czy chłopak, który się nie poddaje, walczy w pocie czoła na przekór wszystkim przeciwnościom, rzuca zuchwałe wyzwanie nawet niepomyślnym rokowaniom medycznym, nie zasługuje na więcej atencji od kogoś, kto zrezygnowany woli odejść na zawsze?
Kamil walczy i wierzy w zwycięstwo, ale pozostawiony sam poradzi sobie dużo mniej skutecznie. Rehabilitacja kosztuje. Dlatego namawiam wszystkich ludzi do gestu dobrej woli. To wymaga niewiele zachodu, a daje dużo więcej niż zdefiniowany jeden procent podatku wpisany w PIT pod łatwy do zapamiętania nr KRS 0000272272 (cztery zera i dwa razy powtórzona liczba 272 z dopiskiem: dla Kamila Cieślara).
Kamilowi daje to poczucie wsparcia, jest dla niego jak laska, na której może się oprzeć, by wstać na własne nogi i zrobić ten krok upragniony - pierwszy, drugi, tysięczny.
Stefan Smołka
"Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą"
Nie poddawaj się,wytrzymaj jeszcze trochę,a ja wierzę,że będzie dobrze.