Polskie kluby tracą na kontuzjach w Anglii. Czas na "dżentelmeńskie umowy" z zawodnikami?

Od dłuższego czasu zawodnicy startujący w polskiej lidze najwięcej poważnych urazów odnoszą na angielskich torach. Jakie płyną z tego wnioski?

To był czarny poniedziałek na angielskich torach. Urazów nabawili się między innymi Adrian Miedziński i Troy Batchelor. Tego pierwszego czeka minimum miesięczna przerwa w startach, co stanowi problem dla jego polskiego klubu. Nie musi być on widoczny jednak w pierwszej kolejce, bo KS Toruń i tak będzie faworytem spotkania z Betard Spartą. W dłuższej perspektywie torunianie mogą jednak stracić, jeśli "Miedziaka" godnie nie zastąpią juniorzy ekipy Jacka Gajewskiego. - To był czarny poniedziałek, ale taki jest żużel. To urazowy sport. Nie szukałbym drugiego dna tej sprawy. Kontuzje były, są i będą - mówi w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Sławomir Kryjom.
[ad=rectangle]
Były menedżer toruńskiego Unibaksu nie chce rozwodzić się nad poniedziałkowymi wydarzeniami na Wyspach Brytyjskich, ale jednocześnie nie ma wątpliwości, że żużlowcy startujący w Polsce najwięcej urazów odnoszą właśnie na angielskich torach. To od dłuższego czasu spory problem dla prezesów. - Większość urazów zdarza się w Anglii. To może wynikać z dużej liczby spotkań. Poza tym, zawodnicy wielokrotnie narzekali, że tory w Anglii nie są przygotowywane tak samo jak w Polsce czy Szwecji. To zawsze zwiększało ryzyko kontuzji. Wszyscy w Toruniu pamiętają 2013 rok i kontuzję Chrisa Holdera, która wyeliminowała go z jazdy do końca sezonu i pokrzyżowała tym samym nasze plany i założenia. Dużo urazów rodzi się w Anglii i co do tego nie mam żadnych wątpliwości - podkreślił Kryjom.

To wszystko może zatem prowadzić do wniosku, że polskie kluby, w których zawodnicy zarabiają najlepiej, tracą na występach żużlowców w Anglii. - Osobiście uważałem, że na początek sezonu Anglia jak najbardziej. Jeśli ktoś jeździ jednak w Grand Prix, lidze polskiej i szwedzkiej, to powinien się nad tym mocno zastanowić. To duże obciążenie. Preferowałem, by żużlowcy unikali ligi angielskiej, z wyjątkiem początku sezonu - wyjaśnił Kryjom. - Nie limitujemy zawodnikom liczby startów w lidze angielskiej. Zakładamy, że każdego stać na zdroworozsądkowe podejście do sportu. Niels Kristian Iversen jeździ bardzo dużo poza cyklem Grand Prix i sobie doskonale radzi. Nie wszystkim wychodzi to jednak na dobre. To są bardzo indywidualne sprawy - zauważył z kolei prezes MONEYmakesMONEY.pl Stali Gorzów Ireneusz Maciej Zmora

Prezesi polskich klubów dysponują wprawdzie odpowiednimi narzędziami i mogą pociągnąć żużlowców do odpowiedzialności, jeśli ci nabawią się urazu w innych ligach. Pojawia się jednak pytanie, czy takie regulacje załatwiają temat. Zawodnik może dostać "po kieszeni", ale i tak traci klub, który nie może z niego korzystać (czasami w kluczowych momentach rozgrywek). - Jestem od dawna zwolennikiem ograniczenia zawodnikom liczby startów do dwóch, maksymalnie trzech lig. W tej chwili żużlowcy doskonale powinni zdawać sobie sprawę, jakie ryzyko podejmują. Wszystkie stosowne zapisy znajdowały się we wzorze kontraktu, a później zostały przeniesione do zbioru zasad regulujących relacje z klubem. To integralna część umowy. Jeśli zawodnicy uważnie czytają, to o tym na pewno dobrze wiedzą - stwierdził Ireneusz Maciej Zmora.

Kluby zawodnikom startów w Anglii zabronić nie mogą. Nie można jednak wykluczyć, że jeśli problem będzie narastać, to coraz częściej przed podpisywaniem kontraktów w lidze polskiej będą z nimi zawierać tzw. dżentelmeńskie umowy, na podstawie których będą oni rezygnować z występów na wyspach. - To może być rozwiązanie. Poza tym, są wspomniane już zapisy regulaminowe. Zawodnika można pociągnąć do odpowiedzialności i nie jest to martwy przepis. Niektórzy musieli za to słono płacić. To wszystko wiązało się z liczbą meczów, w których zawodnik nie mógł wystąpić w polskiej lidze - zauważył Sławomir Kryjom.

W całej dyskusji nie brakuje jednak także głosów, że wspomniane "dżentelmeńskie umowy" mogą doprowadzić do konfliktu w światowym żużlu. - Wtedy Anglicy mogą stwierdzić, że nie puszczą swoich zawodników do Polski. Zacznie się mała wojenka, a to nikomu nie jest chyba potrzebne. Uważam, że trzeba zmienić sposób myślenia o rozwoju sportu żużlowego. Powinno nam zależeć na silnych ligach narodowych i organizowaniu pod tym kątem międzynarodowej rywalizacji. Nie może to być jednak taka forma jak obecnie w przypadku WSL tylko normalne dwumecze. Jeśli powstałyby rozgrywki, w których startowałoby po kilka drużyn z każdej ligi, to moglibyśmy wiele na tym zyskać i załatwić także temat kontuzji. Zawodnicy krajowi mieliby ograniczoną liczbę występów. Puchar Europy musiałby jednak stać się wydarzeniem z mocnymi sponsorami i telewizją. Nie mam jednak wątpliwości, że to właściwy kierunek. Z tego wszyscy mogliby być zadowoleni. Nawet zawodnicy, jeśli za tym stałyby odpowiednie pieniądze. Żużlowcy jadą gdzie się da, bo chcą zarabiać, ale nowe, globalne rozgrywki mogłyby uspokoić ten wyścig, zapewnić bezpieczeństwo, bez negatywnych konsekwencji finansowych - podsumował z kolei były prezes częstochowskiego Włókniarza i ekspert naszego portalu Marian Maślanka.

Źródło artykułu: