Michał Gałęzewski: Kiedy rozpoczęła się twoja kariera i jak wspominasz swoje początki?
Bradley Wilson-Dean: Starty na żużlu rozpocząłem od motocykla o pojemności 125 cc w 2008 roku. Jeździłem wówczas po czterystumetrowym glinianym torze pomiędzy wyścigami samochodów. Następnie mój ojciec kupił mi motocykl o pojemności 200 cc i ścigałem się na nim do czternastego roku życia. Następnie tacie udało się złożyć motocykl do żużla. Wtedy rozpocząłem starty na motocyklu o pojemności 500 cc.
[ad=rectangle]
Co sądzisz o poziomie żużla w Nowej Zelandii? Czy coś się poprawiło w ostatnim czasie?
- Przyznam szczerze, że poziom żużla w moim kraju jest bardzo niski, aczkolwiek jest sześciu zawodników, którzy prezentują zbliżony poziom do mnie. Jak można zobaczyć, nie jest tak że wygrywam wszystkie wyścigi w Nowej Zelandii.
Ilu zawodników łącznie uprawia żużel w twoim kraju?
- Aktualnie regularnie startuje może szesnastu żużlowców z Nowej Zelandii. Okazjonalnie ściga się około czterdziestu zawodników. Spośród nas wszystkich, najwyżej dziesięciu prezentuje konkurencyjny poziom. Ponadto szkoli się u nas dzieci. Jest około trzydziestu adeptów w wieku od pięciu, do szesnastu lat.
Jak wygląda kwestia torów w Nowej Zelandii? Ile ich macie i jakie są różnice między nimi?
- Aktualnie mamy trzy tory, na których regularnie rozgrywane są zawody. Są one dłuższe niż te, z którymi spotkałem się w Wielkiej Brytanii, a ich długość waha się od 330 do 420 metrów. Dwa z nich są na na Wyspie Południowej, a jeden na Wyspie Północnej. Niestety zawody są u nas rozgrywane bardzo rzadko. To mniej więcej jeden turniej na trzy tygodnie. Można więc łatwo zrozumieć, dlaczego Nowozelandczykowi trudno jest zostać klasowym zawodnikiem. Na nasze turnieje chodzi 100-300 widzów.
Czy uważasz, że organizacja turniejów Grand Prix cokolwiek zmieniła w kontekście sytuacji nowozelandzkich zawodników?
- Według mnie, organizacja Grand Prix w Nowej Zelandii nie zmieniła kompletnie nic w sprawie żużla w naszym kraju. Za każdym razem dziką kartę otrzymał Brytyjczyk Jason Bunyan. Rezerwowymi byli Andrew Aldridge i Grant Tregoning, którzy jeździli wcześniej w Anglii - w Rye House oraz w Newport. Myślę, że któryś z młodych zawodników startujących w Nowej Zelandii mogłoby otrzymać wówczas szansę na start, choćby jako rezerwa, by nabrać doświadczenie i pomóc w wypromowaniu się.
Tej zimy zacząłeś notować dużo lepsze wyniki, niż w poprzednich latach. Co się zmieniło?
- Mój ojciec zainwestował w lepszy sprzęt dla mnie. Dzięki temu nie miałem problemów ze sprzętem, jak do tej pory. Ponadto dysponowałem szybszymi silnikami.
Od niedawna w Nowej Zelandii po raz kolejny istnieje liga. Czy to duży krok do przodu?
- Liga nowozelandzka to bardzo dobry pomysł, ale należy zmienić w niej wiele. Przede wszystkim uważam, że należy zreformować jej format na taki, jak w Wielkiej Brytanii, by w każdym zespole było po siedmiu zawodników, którzy jechaliby w piętnastu biegach. Na ten moment mamy tylko pięciozespołowe drużyny w formacie dwunastobiegowym. Oczywiście potrzebujemy więcej pieniędzy, czy też większych sponsorów. W lidze są trzy drużyny i jeździmy ze sobą tylko po razie u siebie oraz na wyjeździe. Myślę, że lepiej by było, gdyby meczów ligowych było dwa razy więcej. Jeśli liga nie będzie się rozwijać, nie przyciągnie sponsorów i trudno nam będzie o jakiekolwiek sukcesy.
Jesteś młodzieżowym mistrzem Nowej Zelandii. Którzy młodsi od ciebie zawodnicy mogą odnosić sukcesy?
- Jedyne nazwisko, które przychodzi mi do głowy w kontekście obfitującej w sukcesy kariery jest Jake Turner. Mamy też kilku innych ciekawych zawodników, jak choćby Hayden Sims, czy Dylan Hancock. Jake jest spośród nich najlepszy. Dodatkowo otrzymuje dużą pomoc ze strony swojej rodziny i sponsorów. To grzeczny, ułożony młody chłopak, który ma dopiero 18 lat. Myślę, że przed nim sporo sukcesów.
[nextpage]Nowozelandzki żużel kojarzy się przede wszystkim z sukcesami sprzed lat. Czy wasi wielcy mistrzowie pomagają aktualnie młodzieży?
- Niestety nie. Nie mam kontaktu z Ivanem Maugerem, Barrym Briggsem, czy też Ronniem Moorem. Jedynie mam kontakt z synem Barryego Briggsa - Tonym, który jest odpowiedzialny za dmuchane bandy podczas Grand Prix. Pomógł mi sporo przez te wszystkie lata, zarówno jeśli chodzi o wielkie sprawy, jak i o te mniejsze. Pomaga mi też kilku byłych żużlowców, takich jak Mike Fullerton mający za sobą starty w Berwick Bandits, Jade Mudgway, który jeździł w Berwick i w Redcar Bears, a także mój dziadek Tony, wujek Mike i ojciec Darrin. Oni wszyscy jeździli na żużlu i mocno mi pomogli. Obecnie mieszkam u Martina Dugarda, zwycięzcy Grand Prix Wielkiej Brytanii z 2000 roku i też mocno mi pomaga.
Jesteś od niedawna zawodnikiem Eastbourne Eagles. Dlaczego właśnie teraz zdecydowałeś się na starty w Wielkiej Brytanii?
- Dlatego, gdyż chcę się rozwijać, być lepszym zawodnikiem i wygrywać.
Czy nie obawiasz się, że trafiłeś do Wielkiej Brytanii zbyt późno? Wielu Australijczyków jeździ w Europie już mając 16-17 lat...
- Większość tych australijskich dzieciaków, które przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii mając 16 lat nie potrafi robić nic innego, niż jazda na żużlu. Jeśli doznają oni jakiejś kontuzji, bądź ich kariera nie idzie w tym kierunku, w jakim powinna, nie mają oni nic. Przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii bardzo wcześnie, gdyż mają dużą pomoc z zewnątrz. Żaden szesnastolatek nie ma przecież pieniędzy na to, by kupić trzy motocykle, vana i bilety lotnicze. Jeśli chodzi o mnie, to na wszystko musiałem zapracować. Oszczędzałem pieniądze, wykształciłem się w zawodzie spawacza i jestem niezależny. Dlatego właśnie postanowiłem, że w moim przypadku najlepsze było poczekanie z wyjazdem do czasu, gdy skończyłem 20 lat. Wiek to tylko liczba. Nie jest ważne, czy ma się 16, 20, czy 40 lat. Jeśli jesteś sprawny, silny i wiesz co chcesz osiągnąć, możesz to zrobić bez względu na wiek.
Czy jeździłeś już wcześniej w Europie?
- Tak, jeździłem na wielu torach w Europie podczas mojego pobytu w ubiegłym roku. Trenowałem między innymi w Grudziądzu, Bydgoszczy, Toruniu, Żarnowicy, Olching, czy Gorican. Najlepiej mi się ścigało na torze w Chorwacji. Największe wrażenie zrobił na mnie natomiast niesamowity stadion w Toruniu. Podczas pobytu w Polsce mi oraz Jake'owi Turnerowi najwięcej pomógł Witek Albiński, u którego spaliśmy i się nami opiekował. Pomagali nam też Robert Blazak i Piotr, mechanik Rory'ego Schleina. Ta dwójka pomagała już bardziej w sprawach stricte związanych z żużlem.
W tym sezonie zadebiutowałeś w lidze w Wielkiej Brytanii, w zespole Eastbourne Eagles. Czy wszystko poszło zgodnie z twoimi przewidywaniami?
- To mało powiedziane. Wszystko przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Każdy daje mi motywację do jak najlepszej jazdy. Podczas debiutu mocno się zestresowałem, gdyż wiedziałem, że muszę pojechać najlepiej jak potrafię. Zdobyłem wówczas 10 punktów i 2 bonusy, a w piętnastym biegu prowadziłem, ale zdefektował mi motocykl przez problemy z zapłonem. Gdyby nie to, już w debiucie zdobyłbym płatny komplet punktów. Trudno nie być z tego zadowolonym.
Jakie są twoje plany na 2015 rok?
- Liczę na to, że zakończę sezon ze średnią ponad 8 punktów na mecz. Chciałbym też zostać Indywidualnym Mistrzem National League. Liczę na dobre występy zarówno w barwach klubu z Eastbourne, jak i podczas startów indywidualnych.
Czy myślisz już o startach w innych ligach?
- Może w przyszłym sezonie zacznę się rozglądać za klubami w Szwecji, czy w Polsce. Wiem jednak, że muszę nabrać pewności siebie i muszę być wystarczająco szybki. Realnie patrząc, może mi się uda w 2017 roku?