Mateusz Makuch: Jesteśmy już dawno po inauguracji sezonu. Jak się odnajdujesz w swojej nowej, rzeszowskiej rzeczywistości?
Artur Czaja: Myślę, że atmosfera w zespole jest super. Dogadujemy się w drużynie wszyscy między sobą. Mamy naprawdę super ekipę. Fajnie jest też z tym, że gdy kogoś poproszę o radę, to bez problemu mi jej udzieli. Nie mamy przed sobą tajemnic.
[ad=rectangle]
Część drużyny PGE Stali to zeszłoroczny Włókniarz, bo jesteś ty, Mirek Jabłoński i Peter Kildemand. Czy w związku z tym masz z nimi bliższy kontakt?
- Dokładnie tak. Z Mirkiem i Peterem, gdzie się nie spotkamy, podejdziemy i dłużej porozmawiamy. Ogólnie też fakt, że wybrali Rzeszów, pociągnął mnie w tamtą stronę. Stwierdziłem, że skoro tyle lat jeździłem razem z Mirkiem to czemu mam to przerwać. Zresztą w sumie to razem się zgadaliśmy, by wybrać PGE Stal. Mirek spytał mnie, czy idę do Rzeszowa, gdy potwierdziłem to wówczas też już nie miał wątpliwości, na jaki klub się zdecydować.
A jak ocenisz dotychczasowe spotkania? Pierwsze było przegrane w Zielonej Górze, natomiast w drugim już wysoko zwyciężyliście z Betard Spartą Wrocław. W tym meczu Dawid Lampart okazał się waszym czarnym koniem.
- Sądzę, że jak na razie jest "okej". W "Zielonce" nie przegraliśmy jakoś bardzo wysoko, z kolei u siebie zwyciężyliśmy dość sporą różnicą punktów. Myślę, że mamy atut swojego toru…
Do którego ostatnio goście mieli sporo pretensji.
- No tak. Chciałem jeszcze tylko powiedzieć, że szkoda iż ja tak słabo pojechałem. Trochę pomieszaliśmy w motocyklach i niestety nie wyszło. W przyszłym tygodniu wybieram się do Rzeszowa, będę tam trenował i wierzę, że odpowiednio dopasujemy sprzęt.
Czyli twoja słaba postawa wynikała tylko z nieodpowiednio ustawionego sprzętu?
- Tak. Na treningach było naprawdę dobrze, jednak podczas zawodów tor był troszkę inny i zaczęliśmy niepotrzebnie zmieniać. Było minęło, sądzę, że nie ma co do tego wracać. Teraz myślami jestem już na kolejnych zawodach.
A rzeczywiście ten tor się aż tak strasznie sypał?
- Były spore dziury, ale myślę, że dało radę na tym torze jechać.
Kierownictwo twojej drużyny tłumaczyło to dosypaną nową nawierzchnią.
- I z tym nic się nie da zrobić, bo jest dużo nowej nawierzchni i tak od razu to nie chce się łączyć. Czas działa jednak na korzyść i będzie dobrze.
Teraz jedziecie do Torunia. Trudny rywal i trudny teren. Jakie jest twoje nastawienie przed tym spotkaniem?
- Na razie myślę o Lublinie, bo tam mam eliminacje (Finał krajowych eliminacji IMŚJ - dop. red.). Wcześniej miałem jechać do Szwecji, ale niestety nie udało się, bo zachodziło zagrożenie, że nie zdążyłbym do Lublina. Co do Torunia, to nie możemy się zastanawiać, tylko walczyć. Rywal jest wymagający, znają świetnie swój tor, ale nie oddamy punktów za darmo. Zobaczymy jak będzie, pościgamy się.
KS Toruń ma też swoje problemy, ponieważ niedawno urazów nabawili się Adrian Miedziński i Paweł Przedpełski, a menedżer Jacek Gajewski wciąż nie może skorzystać z Darcy'ego Warda, który jest zawieszony. Zwracacie jakoś na to uwagę?
- Na pewno nie. Nie można podchodzić do sprawy tak, że ten, czy tamten zawodnik jest kontuzjowany. Należy się w pełni zmobilizować i jechać na 100 proc. To jest żużel, a w tym sporcie każdy może zrobić "maksa" i równie dobrze zero. Czasem decyduje dyspozycja dnia.
A jak tobie się startuje na Motoarenie? Jakie są twoje przeżycia z tamtego obiektu?
- Lubię jeździć na tamtejszym torze. Zawsze jest on super przygotowany i myślę, że na nasze najbliższe spotkanie będzie tak samo.
No tak, krótki, techniczny owal, na którym sprzyja jazda po "orbicie", co ty akurat uwielbiasz.
- Dokładnie tak jest (śmiech).