Budzą respekt i ciekawość. Niczym trójkąt bermudzki. Niczym francuski żużel, tor w Marmande i wyścigi na trawie.
Żużlowa zielona wyspa
Południowo-zachodnia Francja. Małe miasteczko Marmande. 30 km na zachód od Bordeaux. Największy region winiarski na świecie. Dzięki ciepłemu prądowi zatokowemu, rozpościerające się na 113 tys. hektarów winnice korzystają z łagodnego, wilgotnego klimatu zapewniającego doskonałe warunki do dojrzewania szlachetnych gron. Wydawałoby się, że żużel w tej części Europy musi być zjawiskiem paranormalnym niczym tytułowy Trójkąt Bermudzki. W promieniu blisko tysiąca kilometrów nie ma innych miejsc, w których ryczą żużlowe maszyny. Na południe Półwysep Iberyjski, na którym jedynie 15 lat temu rozegrano w dalekiej Portugalii eliminacje indywidualnych mistrzostw świata juniorów. Na zachód Wielka Woda, za którą na ogromnych przestrzeniach Ameryki możemy szukać ulubionych zapachów spalonego oleju wyłącznie w stanie Kalifornia nad Pacyfikiem.
[ad=rectangle]
Na północ speedway znajdziemy dopiero na Wyspach Brytyjskich. Ale do Kanału La Manche od Marmande dobry tysiąc kilometrów. W ciągu ich pokonywania drogimi autostradami lub krętymi bocznymi dróżkami żużlem nie pachnie. Dopiero w Paryżu przy śniadaniu w jednej z typowych kawiarni ze stolikami na świeżym powietrzu, gdzie spędza się długie i przyjemne godziny - pijąc kawę, jedząc lunch czy przeglądając poranne gazety nadciąga angielska mgła speedwaya. W ogóle region Bordeaux, to żużlowe francuskie zagłębie. Taka zielona wyspa spidłejowej szczęśliwości. Oprócz Marmande funkcjonują ośrodki w Lamothe Landerron, Macon, czy Saint Macaire.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie
O francuskim żużlu kibice w Polsce wiedzą niewiele. Wiem, bo pytałem. - To tam w ogóle jeżdżą? - odpowiadają pytająco. Co trzeci lepiej zorientowany coś sobie przypomina. - A tak, jeździł u nas w lidze kiedyś jeden taki - zasępia się mężczyzna. - Philip Berge. W Rybniku - podpowiadam. - A może, może - przyznaje niedbale mężczyzna z przykurzoną pamięcią. Początek historii francuskiego żużla datuje się na początek lat 50-tych. Pierwsze zawody w Marmande odbyły się w 1983 roku. W środku długiego toru zbudowano owal do klasycznego speedwaya. W ten sposób działacze mogli ściągać gwiazdy z klasyka. Tor w środku oczywiście nie ma band. Dookoła są lekko podniesione wały i zielona płyta. W ciągu sezonu na tutejszym obiekcie odbywają się około trzy-cztery turnieje. Tor w Marmande na pewno zaprzecza żużlowym prawom natury. Ma trzy wiraże i jest w kształcie trójkąta! Wyścigi są niesłychanie widowiskowe i bardzo zacięte. Rywalizacja na nim, to coś pomiędzy klasykiem, a wyścigami na długim torze. Mimo że żużlowcy nieustannie jadą w ślizgu kontrolowanym bliżej jednak im do long tracka niż "normalnego" żużla.
Osobny rozdział stanowi nawierzchnia. Specjalna odmiana trawy, którą wykorzystuje się jako materiał do ścigania. - Niech nikomu się nie wydaje, że nie ma różnicy, jakiej jakości, to będzie trawa. My hodujemy naszą darń w specjalnych warunkach, a cały proces produkcji jest skomplikowany i czasochłonny. Z reguły trwa od października do czerwca. Każda produkcja ma swoje tajniki, od której zależy jakość produktu. W przypadku trawy do wyścigów żużlówek najważniejsze jest nawadnianie - zaczyna wykładać arkana grass tracku Nicolas Lescos, wiceprezydent klubu w Marmande. - Musi być regularne i w odpowiednich ilościach. Ani za dużo, ani za mało. Trzeba wszystko korygować o pogodę. To wymaga sporo pracy, ale święto żużlowe 13 lipca wynagradza nam cały trud i powoduje, że wracają chęci i siły aby znów całość przygotowywać na następny sezon - przekonuje.
Gollobowie, Tony i inni
Od ponad trzydziestu lat nieprzerwanie z jednym wyjątkiem (bojkot turnieju Grand Prix w 1997 roku) sztandarowymi zawodami są te organizowane 13 lipca, w przeddzień Święta Narodowego, czyli Rocznicę Zdobycia Bastylii, w 1789 r., które jest symbolem udanego buntu przeciw monarchii i początkiem Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Zawody od lat cieszą się dużym zainteresowaniem. Największą frekwencję zgromadził turniej w 1993 roku. - Był absolutny komplet. Blisko 15 tysięcy ludzi. Włosy jeżyły się nam na głowie, gdzie pomieścimy wszystkich kibiców! To był wspaniały okres nie tylko dla zawodów w Marmande, ale dla wyścigów na trawie, czy długiego toru - mówi Lescos. - Wydawało się, że te odmiany speedwaya będą coraz popularniejsze, ale rozmach polskiej ligi w latach 90. szybko zmienił przebieg zdarzeń. Coraz więcej dobrych zachodnich żużlowców zaczęło regularnie jeździć w Polsce. Tamtejsze kluby w porównaniu z nami od początku startów gwiazd nad Wisłą płaciły krocie. Czołówka wolne terminy w weekend zapełniła stratami na Kontynencie. Z długich i trawiastych torów zmieniła kierunek na Wschód. Nie pomogła ich wola i chęć dalszej jazdy na długich torach. Brakowało terminów, a okazjonalne starty na long tracku zaczęły się nie opłacać. Mimo podobieństw klasyk i długi tor pod względem technicznym, to zupełnie dwie inne dyscypliny. Rama i zawieszenie są innej konstrukcji. Silniki są przygotowywane w zupełnie inny sposób. Nikt nie chce ponosić kosztów nieopłacalnych inwestycji. W efekcie tego nastąpił odpływ z długich torów wielu renomowanych nazwisk. Z innych odmian żużla zrezygnowali: Hans Nielsen, Henrik Gustafsson, Joe Screen, Mark Loram, Sam Ermolenko, czy Jason Crump. Wielu żużlowców z dawnych czasów nie ukrywało, że trawa i długi tor we Francji to świetne połączenie zawodów i okazji zarobku z dodatkowym treningiem, sprawdzianem i wakacjami. Najwięcej turniejów organizujemy w okresie letnim. Wakacje, piękna okolica, wypoczynek i ciekawa rywalizacja, to wszystko przyciągało gwiazdy - uzasadnia Nicolas.
- Polacy do naszego regionu najczęściej przyjeżdżają przy okazji wiosennych treningów. Nadmorski klimat w marcu jest o wiele bardziej przyjazny niż w Polsce i wasi żużlowcy chwalą sobie nasze warunki. Jest tylko jeden problem - odległości. Z lat 90-tych pamiętam braci Gollobów, którzy przyjechali na jedną z eliminacji mistrzostw świata na torze klasycznym, a także rok później Darka Śledzia. To było odpowiednio w 1994 i 1995 roku. Team Gollobów gorąco namawialiśmy na start w naszych szlagierowych lipcowych zawodach. Widzieliśmy, że są na tak. Byli chętni, aby spróbować. Tomek - jak wiadomo - nawet wziął udział w mistrzostwach Europy na trawie. Ale problemem były terminy i daleki dojazd. Argumentowali, że nie interesują ich oddzielne przygotowania pod jeden turniej i poniesione z tym koszty. Podobnie odpowiadał Tony Rickardsson, którego również przez wiele lat namawialiśmy. Niestety Szwed nigdy nie spróbował tej odmiany żużla. Szkoda, bo jego umiejętności jeździeckie na motocyklu były ogromne i jestem przekonany, że wyścigi z jego udziałem byłyby czymś niezapomnianym - dodaje Nicolas i popada na chwilę w zadumę.[nextpage]- Każdego roku na wiosnę organizowaliśmy specjalne treningi, coś w rodzaju szkółki. Mieliśmy kilku zawodników, którzy prowadzili zajęcia. Dwaj najbardziej znani to Simon Wigg i Marvyn Cox. Anglicy bywali u nas bardzo często i regularnie z nimi współpracowaliśmy. Wiggy i Cocker mieli również wkład w naukę francuskich żużlowców na klasycznym torze. Na treningi na trawie przyjeżdżało wielu zawodników również z czołówki światowej. Przy okazji próbnych jazd na klasyku można było spróbować sił na dłuższym dystansie. Jako ciekawostkę mogę podać, że nie każdy radził sobie z tym dobrze. Chris Louis, Greg Hancock i Leigh Adams spróbowali raz i powiedzieli pas. Ich technika jazdy nie do końca odpowiadała, aby przyjąć dobrą sylwetkę na długim torze. Zwłaszcza żałował Otto Weiss. W teamie Niemca Leigh Adams obok Henrika Gustafssona był pierwszoplanową postacią. Ofensywny i dynamiczny Henka z powodzeniem ścigał się na długasach. Adams mógł Weissowi przynieść kolejne pieniądze, bowiem długi tor jak wiadomo w Niemczech jest bardzo popularny - tłumaczy działacz.
Duński dynamit
W ciągu ponad 30 lat Lescos widział sporo pięknych wyścigów na trawiastych torach. Nie tylko w Marmande. Ale jedno wydarzenie w jego hierarchii ważnych żużlowych chwil na zawsze będzie na pierwszym miejscu. - 1989 rok i coroczny lipcowy turniej. Największą gwiazdą w programie oczywiście Simon Wigg, który w tamtym okresie był dominatorem i zapowiadało się na jego kolejne zwycięstwo. Zjechało się - jak co roku - także kilku debiutantów. Wśród nich malutki Duńczyk Jan O. Pedersen. Jano był wielkim żużlowcem i fighterem, dlatego sporo obiecywaliśmy sobie po jego występie. Faktycznie od początku Duńczyk radził sobie znakomicie. W zasadzie było to do przewidzenia, ale to, co zobaczyliśmy na koniec zawodów przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. W biegu finałowym na prowadzenie wysforował się Simon Wigg. Wszyscy byli wręcz przekonani, łącznie z Simonem, że końcowe rozstrzygnięcia już zapadły. W tamtych czasach, gdy Wiggy objął pozycję lidera, to graniczyło z cudem, że ktoś go wyprzedzi. Anglik był zawsze perfekcyjnie przygotowany i miał super szybki sprzęt. Przekonująco brzmi. Prawda? Ale nie dla Jano - śmieje się Nicolas. - Duńczyk wypuścił motor maksymalnie do przodu i zaczął zbliżać się do Anglika. Metr po metrze. W swoim stylu wprost leżał na motocyklu. Wszystko postawił na jedną kartę i jak szaleniec wjechał na szeroką na ostatnim łuku. Nie wiem ilu żużlowców potrafiłoby przejechać w takim stylu, w jakim pokonał końcowy dystans Pedersen. Natomiast on, mało tego, że nie upadł, to jeszcze na samej kresce wyprzedził Wigga! - wykrzykuje z nieustającym po latach niedowierzaniem Lescos.
Nicolas opowiadał historie Pedersena z takimi wypiekami twarzy jakby akcję Duńczyka obejrzał w zeszłym tygodniu. Zacząłem się zastanawiać: czy ten bieg był taki wyjątkowy, czy może Nicolas tak kocha wyścigi na trawie? A może jedno i drugie? Inna sprawa, że każdy, kto choć trochę zdaje sprawę z klasy obydwóch żużlowców potrafi sobie wyobrazić rangę tamtej chwili. W każdym razie słynny Jano Pedersen zgarnął pierwszą pulę i trofeum, które zgodnie z tradycją stanowi rzeźba elementu ekwipunku żużlowca. Może to być kask, rękawica, czy but. W ten sposób gdyby wygrywał wciąż ten sam zawodnik skompletowałby całą sylwetkę.
Wino, kobiety i śpiew silników
W Marmande zanim udasz się na główne żużlowe danie, najpierw trzeba schłodzić temperaturę myśli od panujących południowych upałów. Żar leje się z nieba. A co jest najlepsze na upały? Oczywiście wino. Tego na stadionie nie brakuje. Pięknych, letnio odzianych kobiet także. W regionie Bordeaux wytwarza się 10 proc. całej francuskiej produkcji win. Pierwsze uprawy w okolicach miasta Bordeaux, leżącego nad rzeką Gironde ponoć miały miejsce już w I wieku naszej ery. Specyficzne warunki klimatyczne panujące u ujścia rzeki do oceanu Atlantyckiego sprzyjają uprawie winorośli. Zarówno poziom temperatury, rodzaj gleby jak i oddziaływanie Golfstromu wpływają korzystnie na rosnące tu krzewy. Wielkie zróżnicowanie win bordoskich tłumaczy się różnorodnością gleb w tym regionie i wpływem Oceanu Atlantyckiego. Bordeaux słynie z win czerwonych. Przoduje się tu wyśmienity wina białe wytrawne jak i słodkie. Sympatyczny Jean, pan w średnim wieku, który przyjechał ze stoiskiem począł nas raczyć swoimi wyrobami, które przed słońcem leniły się, a raczej pławiły w ogromnej bece z chłodną wodą. Czerwone, białe, słodkie i wytrawne, czego sobie dusza i podniebienie życzy. Kilka lat temu pisałem artykuł prasowy o winach i wiem jak obszerny i ciekawy potrafi być ten temat. Z sympatycznym Jeane'm pozostaje zdecydowanie więcej wrażeń konsumpcyjnych niż merytorycznych. Francuzi kiepsko znają angielski. Jeszcze gorzej ode mnie. Ale nic to. Mowa ciała musi wystarczyć. Ciągle wymieniamy uśmiechy, a wino ku temu sprzyja. Jest sympatycznie.
Czasu na obejrzenie wszystkich stoisk jest mnóstwo. Zawody zaczynają się o 21. Nazajutrz nikomu się nie śpieszy. Francja obchodzi święto narodowe i wszyscy mają dzień wolny od pracy. - Wolimy zawody zorganizować w przeddzień świąt, aby ludzie mogli na drugi dzień odpocząć od wrażeń nie tylko żużlowych, ale również od których lubi zaboleć głowa - śmieje się Nicolas. - Wiem, że francuski żużel, czy wyścigi na trawie w waszym kraju to nieznana egzotyka. Ale możemy powiedzieć tak samo o Polsce - uśmiecha się działacz. – Mówiąc bardziej poważnie. Tak, życzyłbym sobie, aby i na klasycznym torze Francuzi zaczęli odnosić sukcesy, aby przybywało naszych zawodników, a także torów. Jednak to złożony problem. Aby go najlepiej wytłumaczyć zadam ci pytanie: dlaczego w Polsce nie ma wyścigów na trawie? Nie odpowiadaj. Zrobię to za ciebie. W Polsce jak sam mówiłeś nikt się tym nie interesuje, nie ma tradycji, nie ma ludzi, którzy chcą to organizować i zawodników, którzy chcą się ścigać. Nie ma torów i pieniędzy. A nikogo to nie interesuje, bo nie ma na kim się wzorować. Nie ma do kogo równać. Wreszcie Polacy nie odnoszą w tym sukcesów i nikogo to nie smuci. Analogicznie z tych samych powodów we Francji nie ma klasycznego żużla. Może i dobrze? W ten sposób nasz żużlowy świat jest ciekawszy. Jeśli my chcemy obejrzeć wspaniałe sportowe spektakle na klasyku musimy wybrać się do Polski. Jeśli polski kibic chce poznać zapach trawy zapraszamy do nas, Holandii czy Niemiec. To inny świat, ale równie ważny - podkreśla.
Szalony pełny gaz w szaloną noc
Głowa może rozboleć nie tylko od trunków, ale od prędkości rozwijanych przez pilotów. Bo tak w tej części Europy (również we Włoszech) nazywani są żużlowcy. Latający Fin Kylmakorpi wręcz fruwa po torze, Bernd Diener mimo pięćdziesiątki na karku nie odpuszcza, a Smolinski wychodzi ze swojej skóry. Niestety są i upadki. Turniej w 2010 roku przejdzie do historii z powodu kraksy legendy długich torów, ośmiokrotnego indywidualnego mistrza świata (rekord wszech czasów) Niemca Gerda Rissa. Feralny upadek, w którym niemiecki weteran mocno się pokiereszował zakończył jego bogatą karierę. Sympatyczny Bawarczyk zdążył zapomnieć o tych złych chwilach i w zeszłym roku święcił tytuł mistrza świata swojego syna Erika, który wygrał tegoroczny turniej w Marmande!
- Przejeździłem na torach wiele, wiele lat. Cały bagaż doświadczeń przekazuje synom i to ich ogromny handicap - mówi skromny Gerd. - Nasz klimat nie tylko sprzyja wyścigom na trawie, ale również zamieszkaniu na stałe. W naszych stronach osiedlił się Anglik Simon Cross, który również błyszczał na trawiastych torach i był częstym gościem podczas zawodów na naszym torze. Od czasu do czasu wpada do naszego klubu. Wspominamy dawne czasy i gadamy o speedwayu, a takich dyskusji nigdy dość - zapewnia Nicolas.
Zakręcony na puncie żużla Francuz ma całkowitą rację. Ale wszystko ma swój kres. Nie tylko konsumpcja hamburgerów, których dla mnie zabrakło, ale także syta konsumpcja żużla: wysoka temperatura powietrza, zawrotne prędkości, szalone szarże, trzy łuki, sześciu pilotów pod taśmą i francuski, którego nie rozumiem ni w ząb. Mam nadzieję, że teraz lepiej zrozumiecie klimat żużla na trawie niż ja mowę żabojadów.
Grzegorz Drozd