17-letni żużlowiec był jednym z liderów swojej drużyny. Na częstochowskim owalu wywalczył 10 "oczek". - Drużyna z Leszna jest mocna i wiedzieliśmy, że nie będzie to łatwe spotkanie. Robiliśmy wszystko, co mogliśmy i walczyliśmy do końca. Niestety przegraliśmy. Leszczynianie byli po prostu lepsi. Lepiej jechali, szybko dopasowali się do toru. Szkoda trochę tego meczu. Jedziemy do Leszna walczyć, bo nie wszystko stracone - mówi Maksym Drabik.
Młody żużlowiec był pod wrażeniem atmosfery, jaka panowała podczas pierwszego meczu finałowego na SGP Arenie. - Kibice stworzyli niesamowitą atmosferę! Wielkie dzięki, że przyszliście. Czułem się jak u siebie, jak w domu. Doping było słychać cały czas, kibice wykonali znakomitą robotę - dodaje.
Syn Sławomira Drabika wystąpił w finale rozgrywek PGE Ekstraligi w wieku 17 lat. Jest jednym z najmłodszych żużlowców, którym jest dane rywalizować o tytuł Drużynowych Mistrzostw Polski. Jak tłumaczy, mimo wszystko przystąpił do tych zawodów bez nerwów. - Podszedłem do tych zawodów na luzie, zresztą jak zawsze. Ja podchodzę do wszystkich zawodów tak samo. Jak jest jakaś "napinka", to tato przychodzi i mnie uspokaja. Próbuję się wtedy zresetować. Wiadomo, emocje są na każdym kroku i nad nimi czasami się nie panuje. Tato od razu zjawia się przy mnie i robi wszystko, by było dobrze.
Czy "Torres" dobrze spał przed meczem finałowym w Częstochowie? - Cały czas myślałem o finale i w nocy w ogóle nie spałem. Oczywiście żartuję! (śmiech) W nocy spałem bardzo dobrze. Nie było żadnych problemów i obyło się bez koszmarów - kończy.
W rewanżu z Unią z pewnością "tanio skóry nie sprzeda".