WP SportoweFakty: Na początek chciałbym zadać pytanie, które trapi prezesa rzeszowskiego klubu, trenera oraz kibiców i dziennikarzy. Czy jest szansa, że wróci pani do sponsorowania PGE Stali w kolejnym sezonie?
Marta Półtorak: To dość trudne pytanie. Nie sądzę, żeby w jakiś szczególny sposób wrócić na sezon 2016. Natomiast sekcja czy spółka zawsze w chwilach trudnych może liczyć na wsparcie firmy Marma. Zawsze, kiedy byliśmy potrzebni, pomagaliśmy i w tym temacie nic się nie zmieniło. Z pewnością dobro spółki leży nam na sercu.
Jest pani właścicielem klubu i posiada większość akcji. W ostatnim czasie pojawiły się informacje, że chce pani je sprzedać. Czy rzeczywiście tak jest?
- Wokół tej kwestii krążą różne legendy. Tak jak wielokrotnie wspominałam, jak najbardziej jesteśmy gotowi na odsprzedanie akcji, wcale nie po zawyżonej cenie. Co więcej, pieniądze ze sprzedaży akcji chcemy zostawić w całości dla spółki. To nie tajemnica, że w żaden sposób nie chcemy ich otrzymać z powrotem, a kiedyś je na te akcje wydaliśmy.
Prezes Andrzej Łabudzki zastanawia się nawet nad sprzedażą akcji kibicom. Co pani sądzi na ten temat?
- Propozycja wyszła ode mnie, a nie od prezesa Łabudzkiego. Prezes nie ma możliwości dysponowania cudzymi akcjami. Jeżeli nie znajdzie się naturalny nabywca, który chciałby poprowadzić i wesprzeć tę spółkę, to drugim naturalnym sposobem jest sprzedanie akcji kibicom. Oni mogliby w ten sposób wesprzeć klub. Tak jak powiedziałam, każda złotówka ze sprzedaży akcji, za które kiedyś zapłaciliśmy, zostanie przekazana przez naszą firmę klubowi. Gdy my odpowiadaliśmy za klub, to był on stabilny finansowo. Odpowiedzialność łączy się z możliwością kontrolowania wydatków.
Chodzi tu o przejrzystość.
- Tak. Spółka takiej przejrzystości wymaga. Co więcej, ja nie byłam prezesem na takich samych zasadach, jak to jest w innych klubach, gdzie prezesi pobierają wynagrodzenie. Ja nigdy z tego tytułu wynagrodzenia nie pobierałam. Robiłam wszystko dla dobra klubu.
Społecznie.
- Oczywiście. Uważam, że przyszedł taki moment, że jeżeli nie znajdzie się jakaś firma lub osoba, która chciałaby wziąć za klub taką odpowiedzialność, to wtedy kibice będą mogli przejąć akcje klubu i tym sposobem dodatkowo go wspomóc. To jest naturalny proces.
Czy mogłaby pani zdradzić szczegóły dotyczące sprzedaży tych akcji oraz koszty z tym związane?
- Jednostkowy koszt akcji nie jest wysoki, ale ciężko na tym etapie rozmawiać o szczegółach, dlatego że daliśmy szansę potencjalnym firmom. Samo kupienie akcji to jednorazowy zastrzyk, ale ktoś za finanse tego klubu musi odpowiadać. Najlepiej funkcjonują te kluby, w których jest możny właściciel. Czekamy zatem na firmę lub osobę, która weźmie odpowiedzialność za działalność klubu. Tak jak powiedziałam, rozpatrujemy również opcję sprzedaży akcji kibicom, ale nie chciałabym jeszcze mówić o szczegółach. Ta opcja jest drugorzędna. Generalnie akcja może kosztować złotówkę, chociaż one były zdecydowanie droższe. Wtedy to nie będzie jednak wsparcie. Pieniądze ze sprzedaży akcji chcemy przeznaczyć na działalność - oddać je klubowi i spółce.
Czy widzi pani światełko w tunelu jeśli chodzi o rozpoczęcie sponsorowania rzeszowskiego żużla przez jakąś dużą firmę, która tym samym mogłaby zostać partnerem strategicznym lub tytularnym klubu?
- Ja cały czas żywię taką nadzieję, że ktoś jednak się pojawi. Trzymam za to kciuki, ale ciężko mi jest dywagować. Ja i moja firma zawsze deklarujemy pomoc i wsparcie finansowe. Z drugiej strony, kibice wielokrotnie zarzucali mi, że ja w jakiś sposób się mieszam. Nie wyobrażam sobie jak można prowadzić jakąkolwiek działalność, odpowiadać za nią i się nie mieszać. W tej chwili nie zarządzamy fizycznie klubem, więc nie ma powodów, żeby w jakikolwiek sposób wpływać na cokolwiek. Tu w szczególności chodzi o finanse. Wolna ręka dla włodarzy. Na pewno dobro klubu, spółki, rzeszowskiego speedwaya bardzo leży mi na sercu i zawsze tej drużynie, niezależnie od tego w jakiej będzie sytuacji, będę kibicować.
Od samego początku zastanawiały mnie powody pani rezygnacji ze sponsorowania drużyny. Po zakończonym sezonie 2014 zaczęła pani przecież konstruować skład zespołu na kolejne rozgrywki. Ponoć dograny był m.in. kontrakt z Grigorijem Łagutą. Co się stało, że tak nagle zrezygnowała pani z wspierania speedwaya w Rzeszowie i usunęła się w cień?
- Będąc w sporcie żużlowym przez 11 lat ja i moja firma daliśmy się poznać jako solidny partner, na którym można polegać. Nie ukrywam, że dzięki temu znacznie łatwiej było nam rozmawiać z zawodnikami. Jeszcze teraz rozmawiam z żużlowcami i niektórzy mówią: pani Marto, jeżeli jest pani (w klubie - dop. red.), to ja przychodzę. Inaczej było jak wchodziliśmy w sponsorowanie rzeszowskiego żużla. Jeszcze wtedy nikt nas nie znał. Ja w tym środowisku w ogóle nie funkcjonowałam.
[b]
Pamiętam naszą rozmowę z 2009 roku. Przyznała pani wówczas, że do żużla trafiła przez przypadek.
[/b]
- Tak, to był przypadek. Na początku zawodnicy podchodzili do nas trochę badawczo. Zastanawiali się co to za firma i osoby. Teraz, po ponad dekadzie, wszyscy wiedzą jak solidna jest to firma i nabrali zaufania. Później nie chcieliśmy zostawić po sobie tylko zgliszczy. Co więcej, wchodząc w sponsoring jako firma, przejęliśmy drużynę z długami, zespół, który jeździł w I lidze z tendencją spadkową. W momencie przekazania klubu, miał on stabilne podstawy, w Polsce i za granicą postrzegany był jako bardzo solidny. Wystarczy nawet przeczytać wywiady z Nickim Pedersenem i zobaczyć w jakich słowach wypowiada się na temat jazdy w Rzeszowie, czy współpracy ze mną. Nie ma zawodnika, poza jednym czy dwoma, który mógłby powiedzieć złe słowo na temat klubu.
Po tym wszystkim przychodzi pewnego rodzaju zmęczenie. Być może należy oddać coś, co jest w bardzo dobrej kondycji, jest produktem uznanym, komuś kto chciałby poprowadzić to dalej? Tym bardziej, że pojawiały się głosy, że ja mam na coś monopol. Ja nie mam monopolu, ja tylko kocham ten sport i będę zawsze kibicować rzeszowskiej drużynie. Ja chcę już w obiektywny sposób pójść sobie na stadion i pooglądać zawody. Tych trochę negatywnych emocji zgromadziło się zbyt wiele. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację, że robi pan wszystko to, co umie najlepiej, oddaje pan wszystko co ma, a ze wszystkich stron słyszy pan głosy niezadowolenia. Czas po prostu dać szanse tym, którzy krytykują i uważają, że potrafią to zrobić lepiej.
[b]Rozmawiał Mateusz Kędzierski
[/b]