Tegoroczny cykl Grand Prix zakończył się w Australii, do której powrócono po raz pierwszy od 2002 roku. W Melbourne na Etihad Stadium z kompletem punktów zwyciężył Greg Hancock, który triumfował również w pierwszym w historii turnieju na Antypodach w Sydney. BSI od jakiegoś czasu otwiera się na nowe państwa. W latach 2012-2014 walka o IMŚ rozpoczynała się w nowozelandzkim Auckland, przez 2 ostatnie sezony byliśmy świadkami Grand Prix Finlandii, natomiast w 2016 roku cykl po dłuższej przerwie odwiedzi Niemcy.
Na pewno ciekawym rozwiązaniem byłaby organizacja jednej z rund w Stanach Zjednoczonych. Na ten moment od dawna doczekać się nie może jedyny liczący się w stawce Amerykanin, wspomniany Greg Hancock. "Grin" przyznał, że cały czas wierzy, iż będzie mu dane zaprezentować się w walce o światowy czempionat w ojczyźnie.
- Czekam na amerykańską rundę Grand Prix od młodości. To jeszcze się nie wydarzyło, ale naprawdę mam nadzieję, że stanie się to w niedalekiej przyszłości. Dla mnie byłoby to spełnienie marzenia jeździć przed domowymi fanami i rodziną. To byłoby fantastyczne - powiedział na łamach serwisu GP niezłomny wicemistrz świata.
Na razie Grand Prix obrało kurs na Australię i Oceanię. Turnieje w tej części świata to dość spore przedsięwzięcie logistyczne oraz organizacyjne, ale, jak pokazały ostatnie lata, finał dalekiej podróży i transportu sprzętu był pozytywny. W Melbourne i Auckland zawody cieszyły się też sporym zainteresowaniem kibiców spragnionych wielkiego speedway'a na żywo. Hancock wierzy, że Amerykanie również by nie zawiedli. - Jeśli impreza odbywa się raz w roku, ludzie będą oszczędzać swoje grosze, aby przyjść i zobaczyć show - oznajmił.
Dla amerykańskiego żużla turniej Grand Prix mógłby być punktem zaczepnym do odrodzenia się tej dyscypliny w tym kraju, który wydał takich mistrzów jak Bruce Penhall, Sam Ermolenko, czy Billy Hamill. Obecnie na szczycie pozostał jedynie Greg Hancock. Kalifornijczyk, choć cały czas imponuje formą i nic nie robi sobie z metryki, jest bliżej zakończenia swojej bogatej w sukcesy kariery. Niestety po nim daleko szukać następców.
Panie Gregu stać by pana było by każdego zaprosić i za bilet zapłacić Czytaj całość