Damian Gapiński: Kasa będzie na zająca (felieton)

Sytuacja finansowa polskich klubów żużlowych jest zła. Jak wykazały wyniki audytu, większość z nich płaci więcej, niż w rzeczywistości powinna.

W tym artykule dowiesz się o:

Wielkanoc to święta niedoceniane przez wielu Polaków. Na wspaniały pomysł wpadli działacze (tutaj można wpisać dowolną nazwę zadłużonego klubu), którzy postanowili podnieść ich prestiż i zainicjowali nieznaną do tej pory zabawę pod nazwą "kto się dąsa, kasę zobaczy może na zająca". Już w maju podjęli decyzję, że wstrzymują wypłaty dla swoich zawodników. Wszystko po to, aby kibice ich ukochanego klubu byli świadkami scen, które rozegrały się w przeddzień startu rozgrywek ligowych. Choć większość zawodników, których mieli okazję oglądać w minionym sezonie zdążyła zmienić barwy klubowe, to w komplecie stawili się na ich ukochanym stadionie, aby wziąć udział w poszukiwaniach ukrytego na torze prezentu. Tak, na torze, bo właśnie tam zdaniem większości prezesów leżą pieniądze do zarobienia w polskim żużlu. Działacze się postarali. Na torze porobili koleiny, a w każdą z nich schowali prezent. Wszystko dokładnie zaplanowali. Zawodnicy podobnie jak w zawodach żużlowych spisali się ze zmiennym szczęściem. Większość z nich znalazła czekoladowego zajączka. Tylko nieliczni mieli szczęście, bo oprócz słodkiego elementu znaleźli także zabawkę ukrytą w kinder niespodziance.

Jak się później okazało na torze były także pieniądze. Żaden z zawodników ich nie znalazł, czym zaprzepaścił szansę na odzyskanie zarobionych pieniędzy (żużlowcy podpisali klauzulę, że jak nie znajdą kasy, to wszystko przepada). Prezes klubu nie kłamał. Kasa była na torze. Nikt jej jednak nie znalazł, bo schował ją gdzieś głęboko. Dokładnie tam, gdzie dzisiaj może go pocałować większość zawodników, gdyż w świetle prawa jest bezkarny. Zawodnicy poczuli się zniesmaczeni. Podobnie jak duża część kibiców, która nie mogła zrozumieć dlaczego ich zawodnik nie dostanie uczciwie zarobionych pieniędzy. Szybko jednak ich nastroje uległy diametralnej poprawie, gdyż po chwili zaprezentowano drużynę, która będzie reprezentowała ich klub w nadchodzących rozgrywkach. Zawodnicy znowu podpisali te same klauzule, gdyż władze polskiego żużla nie wpadły na pomysł, żeby ten problem rozwiązać. Prawdopodobnie większość z nich znowu nie zobaczy zarobionych pieniędzy, ale na zająca zabawy będzie co nie miara.

Ta krótka i przerysowana historyjka oddaje mniej więcej to, co każdego roku oglądamy w okresie zimowym. Walka zawodników o zarobione pieniądze, choć podpisując kontrakt wiedzieli, że mogą ich nie zobaczyć, gdyż reputacja klubu pod kątem wypłacalności nie należała do najlepszy. Walka kibiców o dobro zawodników, choć wcześniej krzyczeli: "prezes zrób coś w końcu, bo inni się zbroją na potęgę i złoją nam skórę w lidze". Wreszcie walka prezesów ze wszystkimi i szukanie winnych zaistniałej sytuacji. Winnymi czasami są sponsorzy, którzy "nie wywiązali się ze swoich obietnic". Powstaje pytanie, dlaczego nie oddano ich do sądu? Przecież powinny istnieć dokumenty potwierdzające zawarcie porozumienia. No chyba, że mówimy o obietnicach słownych, wówczas prezesi głośno powinni mówić o swojej naiwności. Najczęściej winne są jednak media, które to wszystko opisują.

Jesteśmy chwilę po ogłoszeniu informacji o tym, które kluby otrzymały licencję na sezon 2016. Gdyby PZM podszedł do tematu zgodnie z obowiązującymi przepisami, to co najmniej dwa z nich nie powinny tej licencji otrzymać także w późniejszym terminie. Co zrobi PZM? Zapewne będzie starał się zatuszować sprawę i w imię źle pojętego dobra polskiego żużla będzie reanimował trupy. A być może kosztem klubów, które same są sobie winne takiego stanu rzeczy warto raz na zawsze ukrócić te praktyki. Oczywiście, że będzie płacz i pytania, dlaczego trafiło właśnie na nie. Ale brak zdecydowanych działań może spowodować, że opisana na wstępie historyjka stanie się rzeczywistością.

Zobacz więcej felietonów Damiana Gapińskiego ->

Źródło artykułu: