WP SportoweFakty: W 2006 roku postanowił pan zakończyć karierę żużlowca. Jak pan wspomina lata spędzone na motocyklu?
Łukasz Związko: Coś miłego, fajnego, niezapomnianego. Poznałem wielu wspaniałych ludzi. Do dziś w każdym klubie mam znajomych, z każdym potrafię się przywitać, pogadać. Może nie do końca spełniło się moje marzenie o zostaniu mistrzem świata, ale cieszę się, że miałem odwagę spróbować swoich sił na żużlu. Udało się odjechać kilka ciekawych imprez, zdobyć kilka cennych punktów. Ale z drugiej strony nigdy nie miałem poważnego wsparcia finansowego. Jeździłem na tym, co klub dawał i tyle. A co do kariery - początek w moim wykonaniu nie był zły, imponowałem walecznością do samego końca, co skutkowało licznymi upadkami i kontuzjami. W 1998 roku podczas MDMP w Tarnowie złamałem nogę i sezon praktycznie miałem z głowy. W 1999 roku, jak już znalazła się pewna osoba, która pomogła mi w znaczący sposób i wszystko zaczęło układać się tak, jak powinno, przydarzyła mi się poważna kontuzja w Rawiczu - złamanie lewego przedramienia z przemieszczeniem i kompresyjne złamanie kręgosłupa. Po tej kontuzji nie udało mi się już pozbierać do końca. Nie miałem bogatego ojca, który byłby w stanie mnie sponsorować, więc trzeba było zakończyć przygodę z żużlem po sezonie 2001. W 2004 roku udało mi się wrócić do mojego macierzystego klubu, zdobyć kilka cennych punktów i przede wszystkim już bez żadnych kontuzji dojechać do końca przygody ze speedwayem.
Czy żałował pan decyzji o rozbracie z czynnym uprawianiem "czarnego sportu"? Pojawiały się takie dni, w których jeszcze ciągnęło do jazdy na tych "stalowych rumakach"?
- Każdy na moim miejscu by żałował i też mocno żałuję. Widocznie niepisane było mi bycie najlepszym. A czy ciągnie na tor? Oczywiście, jak tylko jest możliwość i okazja, wsiadam na motocykl i robię kilka kółek. Tego się nie zapomina - miłe, fajne uczucie.
Po zakończeniu kariery zaczął pan pomagać innym żużlowcom, chociażby w postaci opieki nad sprzętem. Z iloma zawodnikami pan współpracował? Skąd pomysł na taką formę działalności?
- Już pod koniec mojej przygody z żużlem pomagałem innym zawodnikom. Było ich naprawdę wielu, każdego z nich szanuję i darzę dużą sympatią. Najmilej wspominam współpracę z Adrianem Gomólskim, jak również z Magnusem Zetterstroemem. A skąd pomysł na taką współpracę? Większość mechaników to byli zawodnicy, a poza tym lubię to robić i w tym czuje się najlepiej.
Ponadto w 2010 roku zdobył pan licencję instruktora sportu żużlowego. W międzyczasie współpracował pan z zawodnikami gnieźnieńskiego klubu, przygotowując ich pod kątem fizycznym. W pewnym momencie jednak pańska osoba nieco znikła ze środowiska żużlowego w pierwszej stolicy Polski. Dlaczego?
- Z racji tego, że w 2011 roku pan Lech Kędziora nie mógł oficjalnie prowadzić pierwszego zespołu, klub Start Gniezno zgłosił się do mnie i zaproponował objęcie oficjalnej funkcji trenera drużyny. Uzgodniliśmy pewne warunki, na jakich ta współpraca miała się odbywać. W praktyce było zupełnie inaczej, nie będę rozwodzić się o tym jak traktowały mnie niektóre osoby z klubu, co kazano robić, a czego nie. Najbardziej jednak zabolał fakt, że zdobywając srebrny medal MDMP w Bydgoszczy, ludzie z zarządu starali się mnie pominąć przy każdej okazji. To bolało. Na każde zawody jeździłem na swój koszt tylko po to, żeby być z tymi chłopakami, pomóc im, doradzić. Mimo wielu trudów, jakie miały miejsce w 2011 roku, ten medal i postawa chłopaków były zwieńczeniem sezonu.
Bez wątpienia gnieźnieński Start przeżywa ciężkie lata. Po spadku z Ekstraligi klub z Grodu Lecha boryka się z niemałymi problemami, które doprowadziły do tego, że w tym roku czerwono-czarni nie przystąpią do zmagań ligowych. To na pewno smutna informacja dla wychowanka tego klubu.
- Nie tylko dla mnie, ale i dla dużej części kibiców w Gnieźnie. Przykro się na to patrzy. A tym bardziej przykro, że nikt nie jest winny. Zarząd od kilku lat balansował na krawędzi, wiele złego się działo w klubie, lecz nikt nie zwracał na to uwagi. Dziś mamy to, co mamy, czyli wielkie nic. Żal kibiców i wiernych fanów w Gnieźnie.
[nextpage]Zatrważającym faktem jest też to, że obecnie gnieźnieńska szkółka żużlowa składa się z jednego zawodnika. Kiedyś adeptów w Grodzie Lecha było zdecydowanie więcej. Zgodzi się pan ze mną?
- W sezonie 2010 i 2011, kiedy ja prowadziłem zajęcia w szkółce było 12-14 adeptów. Do dziś na żużlowych torach można zobaczyć Adriana Gałę, Dawida Wawrzyniaka, Norberta Krakowiaka, Mateusza Burzyńskiego czy Patryka Wolniewińskiego. Oni rozpoczynali przygodą z "czarnym sportem" pod moim okiem. Starałem się dać im wiele wskazówek, przekazać jak najwięcej wiedzy. Myślę, że po części mi się udało. Szkoda tylko, że oni wszyscy nie reprezentują barw klubu z Gniezna.
Na jednym z portali społecznościowych napisał pan, że myśli nad założeniem nowego klubu. Czy ten pomysł jest nadal aktualny?
- Pomysł jest jak najbardziej aktualny. W chwili obecnej przeprowadzane są rozmowy z kilkoma zainteresowanymi osobami. Myślę, że na początku lutego będę mógł powiedzieć coś więcej na ten temat. Samo założenie klubu nie jest problemem. Problem pojawia się później. Zależy mi na spotkaniu z prezydentem miasta, jak również z przedstawicielem GOSIR-u. Jeśli dojdzie do tych rozmów i uda się je załatwić po myśli, wtedy wraz z grupą osób, która się zaangażowała, będziemy działać dalej.
W polskim żużlu sporo się zmienia. W tegorocznych rozgrywkach będziemy mieć tylko dwie ligi. Co pan sądzi o tym rozwiązaniu? Czy włodarze speedwaya w naszym kraju idą w dobrą stronę?
- Żużel upada - trzeba to otwarcie powiedzieć. To już nie jest ten sam sport, jaki był kilka lat temu. Zapiski w regulaminie sportu żużlowego doprowadzają do katastrofy. Dziwię się, że żużlowa centrala tego nie dostrzega. Moim zdaniem należałoby wrócić do kilku zapisów, które obowiązywały jeszcze kilka temu. Należy uatrakcyjnić widowisko - poszerzenie Ekstraligi do dziesięciu zespołów i wprowadzenie minimalnego KSM-u w dużym stopniu by pomogło. Jest jeszcze wiele małych, drobniejszych rzeczy, ale to już temat na inna rozmowę.
Zespoły ekstraligowe mają już praktycznie skompletowane składy. Która drużyna, pana zdaniem, będzie faworytem w walce o Drużynowe Mistrzostwo Polski i dlaczego?
- W Ekstralidze nie ma słabych zespołów, każdy jest bardzo mocny, posiada atuty, jak również i słabsze strony. O końcowym sukcesie zadecydują detale. Ale uważam, że Drużynowe Mistrzostwo Polski zdobędzie klub z Torunia.
Jakie ma pan plany na przyszły sezon? Znów będzie pan pomagał jakiemuś zawodnikowi?
- W tym sezonie będę współpracował z Emilem Grondalem. Jestem odpowiedzialny za przygotowanie jego motocykli do zawodów w Danii, Polsce oraz wszystkich imprez młodzieżowych, w jakich będzie startować. W tym roku zmieniły się przepisy obowiązujące w Drużynowym Pucharze Świata i Emil najprawdopodobniej będzie rezerwowym w ekipie duńskiej. Młody, perspektywiczny zawodnik. Postaram się w jakimś stopniu mu pomóc w osiągnięciu przyzwoitych wyników, przekazać moją wiedzę.
Na koniec chciałbym pozdrowić fanów speedwaya w całej Polsce. Ponadto wszystkie osoby, które chcą włączyć się w tworzenie nowego klubu, zachęcam do skontaktowania się ze mną.
[b]Rozmawiał Mateusz Domański
[/b]