16 września 2012 roku - ta data była wyjątkowa dla każdego z gnieźnieńskich fanów speedwaya. Wówczas odbył się pojedynek pomiędzy Lechmą Startem a Lubelskim Węglem KMŻ. Mecz ten zakończył się po myśli miejscowych. Czerwono-czarni triumfowali 51:39, tym samym pieczętując awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Radość kibiców była nie do opisania. Wszyscy wspólnie udali się na Rynek, gdzie doszło do wielkiego świętowania upragnionego celu. Żużlowcy wraz z działaczami przejechali ulicami miasta na czerwonym autobusie, który najpierw był symbolem tego świetnego zwycięstwa, by później zmienić się w oznakę klęski...
Można powiedzieć, że tym "czerwonym autobusem" gnieźnieński żużel pomknął w złą stronę. Zaczął jechać bardzo krętą drogą, która w końcu okazała się być nieprzejezdną, taką ślepą uliczką. Radość fanów czerwono-czarnych nie trwała zbyt długo. Już przed sezonem 2013 większość kibiców zdawała sobie sprawę z tego, że o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej nie będzie łatwo. Kontrakty były obiecujące. Do drużyny dołączył chociażby Matej Zagar, Piotr Świderski czy Sebastian Ułamek. Optymizm powoli uciekał wraz z kiepskimi wynikami i innymi doniesieniami, które niekoniecznie współgrały ze sportem.
Drużyna z pierwszej stolicy Polski już na inaugurację rozgrywek otrzymała sromotne lanie od zielonogórzan. Kibice przecierali oczy ze zdziwienia, jednocześnie powtarzając jak mantrę znane porzekadło - "pierwsze śliwki - robaczywki". Faktycznie, w kolejnych spotkaniach Start radził sobie nieco lepiej, ale to nie wystarczyło, by utrzymać się w Ekstralidze. Drużyna zajęła dziesiąte miejsce w klasyfikacji końcowej i musiała się pożegnać z rywalizacją na najwyższym poziomie. Podczas ostatniego meczu przy Wrzesińskiej 25 przygasło światło. Kto wie, może to już był zwiastun zbliżających się problemów?
O nieciekawym położeniu klubu z Grodu Lecha na jednej z konferencji powiedział Zagar. Zawodnik w dość ostrych słowach wypowiedział się na temat kwestii finansowych. - Moje silniki są już trochę zużyte, brakuje kasy po prostu. Jakby klub coś pomagał, to może coś by się ruszyło. Nie chcę rozmawiać o szczegółach, ale sytuacja nie jest "czarna", jest jeszcze ciemniejsza - mówił po meczu z gorzowską Stalą Słoweniec, który był bezapelacyjnym liderem czerwono-czarnych. Co prawda przydarzały mu się nieco słabsze mecze, ale sprawa zaległości mogła to poniekąd tłumaczyć.
[nextpage]Jak się później okazało, słowa Zagara miały odzwierciedlenie w rzeczywistości. Gnieźnieński Start wpadł w niemałe tarapaty finansowe. Zadłużenie klubu przekroczyło trzy miliony złotych. Postanowiono ogłosić upadłość układową spółki oraz zawrzeć układ z wierzycielami. To się udało. Zaległości zostały w odpowiedni sposób rozłożone na raty, ostatnie z nich miały być uregulowane w 2016 roku. Działacze klubu z Grodu Lecha zdołali delikatnie poprawić swoją sytuację, dzięki czemu drużyna uzyskała licencję nadzorowaną na start w kolejnych rozgrywkach.
Zespół został skonstruowany z zawodników, jak to mówił Adam Skórnicki, "wyjętych spod prawa". Kadrę Startu zasilili jeźdźcy, którzy w większości mieli kłopot ze znalezieniem pracodawcy w Polsce. Było to spowodowane różnymi względami. Do zespołu dołączyli między innymi Jonas Davidsson czy Wadim Tarasienko. Ponadto z czerwono-czarnymi barwami nie rozstał się Duńczyk, Bjarne Pedersen. Na dobre punktowanie dla gnieźnieńskiej drużyny liczyli Adrian Gomólski oraz Damian Adamczak.
Kibice przed sezonem 2014 mieli nieciekawe nastroje, biorąc pod uwagę kadry poszczególnych drużyn, uznawali, że gnieźnieńskie Orły są jednym z głównych kandydatów do spadku. Nic bardziej mylnego! Drużyna z Grodu Lecha okazała się "czarnym koniem" rozgrywek. Zawodnicy szkoleni przez Dariusza Śledzia z łatwością zwyciężali na domowym owalu, dzięki czemu po rundzie zasadniczej plasowali się w pierwszej czwórce, co umożliwiło im jazdę w play-offach. Tam czerwono-czarni już nie zachwycali. Ostatecznie zespół zakończył zmagania na czwartej lokacie w zestawieniu ligowym.
Sympatycy drużyny może i czuli mały niedosyt, ale trzeba przyznać, że plan został wykonany z nawiązką. Przed rozpoczęciem rozgrywek przecież nikt nie przewidywał, że Start zdoła powalczyć o taki wynik. Głównym celem drużyny było zapewnienie sobie utrzymania na zapleczu Ekstraligi. To udało się zrealizować, a ponadto pojawiły się zapewnienia, że kondycja finansowa nie została pogorszona.
- W 2014 roku pojechaliśmy za takie pieniądze i zespół spisał się dobrze. Wszystko zostało rozliczone i obecnie działamy, żeby zbudować podobną drużynę za porównywalne pieniądze. Wiadomo, że będzie to trudniejsze, dlatego, że w zeszłym roku podpisywaliśmy kontrakty z zawodnikami niechcianymi gdzie indziej, a którzy chcieli jeździć w Gnieźnie. Teraz apetyty są większe i chcielibyśmy zakontraktować zawodników na tym samym poziomie, co mieliśmy lub trochę lepszych. Wiadomo, że zawodnicy lepszej klasy mają wyższe wymagania finansowe. Musimy to wszystko wypośrodkować - podsumowywał przewodniczący Rady Nadzorczej Start Gniezno S.A., Robert Łukasik.
[nextpage]Po udanym sezonie gnieźnieńscy działacze postanowili wzmocnić zespół. Do kadry ekipy z pierwszej stolicy Polski dołączyli między innymi Norbert Kościuch, Zbigniew Suchecki, Jacob Thorssell czy Mikkel Bech. Duńczyk był prezentem gwiazdkowym dla kibiców czerwono-czarnych. Jak się okazało, podarunek ten nie był zbyt okazały. Skandynaw wziął udział w zaledwie jednym spotkaniu swojego polskiego pracodawcy, w którym nie popisał się zbyt dobrym wynikiem. Z drugiej strony trzeba przyznać, że lepszy prezent pod choinkę fani dostali w 2014 roku niż w 2015 (brak licencji), ale o tym nieco później. Najpierw skupmy się na minionym sezonie, który na pewno rozczarował wielu sympatyków speedwaya z Grodu Lecha.
Przed startem rozgrywek nastroje w Gnieźnie były naprawdę dobre. Wszyscy wierzyli w to, że problemy są już tylko historią, a spłata długów to jedynie kwestia czasu. - Za nami bardzo skomplikowany proces licencyjny. Znaleźliśmy się w gronie klubów, które zostały zweryfikowane pozytywnie już w pierwszym terminie. Oczywiście na nic więcej niż przedłużenie nam licencji nadzorowanej liczyć nie mogliśmy. Zawarty układ będziemy realizować jeszcze przez najbliższe dwa lata. Idziemy w dobrym kierunku, realizujemy to do czego się zobowiązaliśmy. Ten pozytywny finał nie byłby możliwy gdyby nie zaangażowanie indywidualnych sponsorów klubu, czyli Roberta Łukasika, Pawła Sochackiego oraz Piotra Łączyńskiego. Bez tych środków byłoby nam dużo trudniej - mówił podczas jednej z konferencji prasowych Arkadiusz Rusiecki.
Cel sportowy został usytuowany na bardzo wysokim poziomie. Nic w tym dziwnego, bowiem szeregi Startu nabrały nowej jakości. Wzmocniona została przede wszystkim krajowa formacja seniorska. - Stawiamy przed sobą jeden cel - zwyciężać, zwyciężać, zwyciężać. My dzisiaj określamy sobie jasno plan. Chcemy jechać w każdym meczu po wygraną. Najbardziej interesuje nas pierwsze miejsce w lidze! - przyznawał Paweł Sochacki, obecny prezes Towarzystwa Żużlowego Start Gniezno. Jak się później okazało, planu nie udało się zrealizować. Do wykonania tego zadania zabrało sporo, bowiem drużyna przegrała prawie wszystkie spotkania i musiała rywalizować w barażach o utrzymanie w Nice Polskiej Lidze Żużlowej.
Rywalem gnieźnian była Polonia Piła. Choć na wyjeździe czerwono-czarni przegrali, to na domowym obiekcie zdołali odrobić straty, tym samym zapewniając sobie jazdę w pierwszej lidze w kolejnym sezonie. Po meczu w Grodzie Lecha dość optymistyczny nastrój miał Robert Łukasik. - Tak jak mówiłem wcześniej - musimy pamiętać, że to nie był jeden mecz, ale dwumecz. Po tym pierwszym spotkaniu w Pile wszyscy mieli jakieś morowe miny, a ja byłem spokojny, dlatego, że wierzyłem w naszych chłopaków, w naszych zawodników. Udało się utrzymać pierwszą ligę. Nie wyobrażałem sobie takiej możliwości, by w Gnieźnie nie było I ligi. W tej chwili wydaje mi się, że będzie wszystko okej - twierdził.
Ponadto przewodniczący Rady Nadzorczej zdradził, że do 5 grudnia klub musi uregulować 300 tysięcy złotych. - Jeżeli tego nie uczynimy, to nie dostaniemy licencji. Teraz muszę się spotkać z Piotrem Łączyńskim oraz Pawłem Sochackim i musimy jakoś te pieniądze nazbierać, żeby jak najszybciej to uregulować, aby można mówić o dostaniu licencji. Później dopiero będziemy myśleć o budowaniu składu. [nextpage]20 listopada 2015 roku w gnieźnieńskim Ratuszu odbyło się posiedzenie Komisji Kultury Fizycznej i Sportu Rady Miasta, na którym poruszono kwestię dofinansowania dla klubu żużlowego. Ustalono, że Start otrzyma nie 250 tysięcy złotych, jak początkowo zakładano, ale 400 tys. zł dotacji z kasy miejskiej. Oczywiście warunkiem było otrzymanie licencji na start w rozgrywkach. Wówczas znów narodził się optymizm. Wydawało się, że sytuacja nabrała stabilizacji i dzięki temu zastrzykowi gotówkowemu klub może być spokojniejszy o budżet na kolejny sezon.
- Myślę, że licencję powinniśmy dostać, nie powinno być większego problemu. Jeszcze jest za wcześnie, by myśleć o składzie. Skupiliśmy się bardziej na tym, żeby zorganizować środki budżetowe, które pozwolą nam na uzyskanie licencji. Jeżeli będziemy mieli to zagwarantowane, usiądziemy do budowania składu. Miejmy nadzieję, że będzie dobrze - twierdził tuż po zakończeniu wspomnianego spotkania Robert Łukasik.
Klub miał już spłacone 950 tysięcy złotych. Do uregulowania pozostawało wciąż 300 tys. zł - tę część włodarze mieli uiścić do 5 grudnia 2015 roku. Ponadto układ sięgał roku 2016, w którym gnieźnieński klub miał do spłacenia ostatnie raty układu w wysokości 600 tysięcy złotych. Ostatecznie okazało się, że uiszczenie wspomnianej kwoty w 2015 roku nie będzie realne. W związku z tym przewodniczący Rady Nadzorczej wyszedł z propozycją przesunięcia terminu. Na tę prośbę nie przystał jednak włodarz polskiego speedwaya - Andrzej Witkowski. I w tym miejscu pojawił się największy problem.
Finalnie zespół z tego powodu nie otrzymał licencji na start w rozgrywkach ligowych. Robert Łukasik nie krył żalu do włodarzy żużla w naszym kraju. - Dziwi mnie sytuacja, że wszyscy w polskim żużlu wrzucani są do jednego garnka. My nie zachowaliśmy się tak jak te kluby, które zrezygnowały ze spłaty swoich zawodników i zrobiły sobie roczną przerwę. W Gnieźnie zawarliśmy układ, na mocy którego spłacaliśmy regularnie naszych wierzycieli. Robiliśmy to zarówno w 2014, jak i 2015 roku. Można powiedzieć, że byliśmy już na półmetku. Prosiliśmy jedynie o prolongatę terminu spłaty długu, ponieważ ostatniej raty nie udało nam się uregulować w minionym roku kalendarzowym. Mamy duży żal do władz polskiego żużla, że się na to nie zgodziły. Straci przez to sam klub, ale także wspomniani wierzyciele. Nie będziemy prowadzić w najbliższym sezonie działalności zarobkowej, co wiąże się z tym, że nie spłacimy pozostałego długu - przyznał podczas niedawnej rozmowy z naszym portalem.
To, o czym mówiło się od jakiegoś czasu zostało potwierdzone. Po sześćdziesięciu latach wzlotów i upadków gnieźnieńska drużyna nie przystąpi do zmagań ligowych. Trzeba to powiedzieć jasno - aż tak źle jeszcze nie było. Roczny pobyt w Ekstralidze okazał się katastrofalny w skutkach. Klub z tradycją i całkiem bogatą historią znalazł się na ostrym wirażu. W tym roku przy Wrzesińskiej 25 będą mogły odbywać się jedynie turnieje towarzyskie. Czy drużyna przystąpi do ligowych zmagań w 2017 roku? Trudno stwierdzić. Optymizmem może napawać jedynie fakt, że obecnie funkcję prezesa TŻ Start sprawuje Paweł Sochacki, którego firma przez dwa lata była sponsorem tytularnym czerwono-czarnych. Działacz ten wciąż próbuje ratować żużel w pierwszej stolicy Polski. Kibice wierzą, że misja ta zakończy się powodzeniem, dzięki czemu gnieźnieński ośrodek szybko powróci do zmagań w lidze.