Ryan Sullivan - czempion bez korony

W lidze był maszyną do zdobywania punktów. Do dziś jest jednym z najskuteczniejszych zawodników w polskich rozgrywkach. Nigdy jednak nie przełożył tego na najważniejsze indywidualne osiągnięcie. Mimo to, zasłużył na obecność w galerii sław.

Mateusz Makuch
Mateusz Makuch

Jeśli w najnowocześniejszej historii prześledzimy nazwiska zawodników, którzy nie zdobyli tytułu Indywidualnego Mistrza Świata, a wyraźnie na to zasługiwali, to na pierwszy plan zaraz obok Leigh Adamsa wysuwa się jego rodak, Ryan Sullivan. "Saletra" miał wszystko, by sięgnąć po światowy czempionat - charyzmę, technikę, refleks, profesjonalny team. A jednak pozostał nieco w cieniu Jasona Crumpa, swojego rówieśnika, na którego nie było mocnych trzy razy w jego karierze. Za to w lidze to często Sullivan dzielił i rządził, rozdawał karty i dyktował warunki. Zawsze był w czubie.

To dlatego jego nazwisko dla nikogo nie jest anonimowe. Bezapelacyjnie jest on jednym z najwybitniejszych żużlowców świata w historii tej dyscypliny. Jego sportowe losy często łączyły się przede wszystkim z Toruniem, Częstochową, czy Markiem Loramem. Pochodzi z Melbourne, drugiego pod względem wielkości miasta w Australii. Urodził się 20 stycznia 1975 roku. 20 lat później sięgnął po swój pierwszy międzynarodowy sukces na żużlu, choć jak mawia Sławomir Drabik, "brąz kochają kobiety". A właśnie medal z tego kruszcu zawisnął na szyi Sullivana w 1995 roku w Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów, które rozegrano na stadionie w fińskim Tampere. Uznał wtedy wyższość wspomnianego Jasona Crumpa i Daniela Anderssona.

Jak można wyczytać w jednej z jego biografii, do speedwaya trafił przypadkiem, gdy w dzieciństwie w prezencie otrzymał motocykl. W przeciwieństwie do wielu zawodników, nie pochodził z żużlowej rodziny. O samym czarnym sporcie dużo nauczył się od Shane'a Parkera. Nabyte przy nim doświadczenie przekuł na Indywidualne Mistrzostwa Australii do lat 16 i 21.

Wymarzony debiut

Eksperci poznali się na jego talencie. Jacek Gajewski w końcu namówił go na starty w lidze polskiej i już w 1996 roku został zakontraktowany przez Apator Toruń. Oprócz niego, torunianie posiadali w kadrze Marka Lorama i obaj obcokrajowcy byli powoływani na przemian. Sullivana częściej zapraszano na mecze wyjazdowe. Zadebiutował 7 maja w spotkaniu na torze w Rzeszowie. Jego dorobek wyniósł 9 punktów (w,3,3,3,0). I podobnie jak w tym meczu, tak i w pozostałych przy swoim nazwisku najczęściej zapisywał trójki. W 11 konfrontacjach, w których wystąpił, tylko 2 razy kończył bieg na końcu stawki! A przecież większość torów widział na oczy po raz pierwszy w życiu.

Po pierwszym komplecie punktów i fenomenalnym występie w finale ligi przeciwko Włókniarzowi Częstochowa (18 "oczek" - 3,3,3,3,3,3), nikt już nie miał wątpliwości, że Ryan Sullivan to talent na miarę mistrza świata. W kolejnych latach budował swoją markę. W Toruniu zaczęto sobie nie wyobrażać drużyny bez niego, a on sam piął się w górę po szczeblach kariery. Coraz częściej to on, a nie Mark Loram przywdziewał plastron Apatora.
Ryan Sullivan w klubie z Torunia spędził w sumie 11 lat i zdobył z tym klubem wszystko, stając się jednym z najlepszych obcokrajowców ekipy z Grodu Kopernika. Ryan Sullivan w klubie z Torunia spędził w sumie 11 lat i zdobył z tym klubem wszystko, stając się jednym z najlepszych obcokrajowców ekipy z Grodu Kopernika.
W 1998 roku został pełnoprawnym uczestnikiem cyklu Grand Prix. Wkrótce na stałe zagościł w narodowej reprezentacji, z którą dwukrotnie sięgnął po Drużynowy Puchar Świata (2001, 2002). Indywidualnie natomiast, trochę nieśmiało, małymi kroczkami wkraczał do czołówki. W sezonie w 2001 roku otarł się o podium, zajmując ostatecznie 4. miejsce. Rok później był medal brązowy.

Częstochowa drugim polskim domem

Wzrost formy Australijczyka wraz z początkiem nowego tysiąclecia zbiegły się ze zmianą barw klubowych. Co prawda Sullivan w 1999 roku zamienił Apator na Polonię Bydgoszcz, ale po rocznej przygodzie za miedzą wrócił do Torunia. W Grodzie Kopernika nie zagościł wtedy na dłużej, bowiem już w 2001 roku związał się z Włókniarzem Częstochowa. W zespole Lwów zastąpił… Marka Lorama, ówczesnego Indywidualnego Mistrza Świata.

Do współpracy z częstochowskim klubem Sullivana przekonał Marian Maślanka, wieloletni prezes Włókniarza, a obecnie ekspert i publicysta WP SportoweFakty. Mariaż "Saletry" z Włókniarzem trwał 6 lat. Ten okres obfitował w wielkie sukcesy klubu, zaś sam Sullivan stał się kapitanem drużyny, nieodzownym jej elementem, od którego rozpoczynała się budowa zespołu.

Maślanka opowiedział, jak doszło do nawiązania współpracy przed sezonem 2001: - Wyglądało to tak, że do końca negocjowaliśmy z Markiem Loramem. Byliśmy bardzo zadowoleni z jego startów we Włókniarzu, niemniej jednak żądania jakie mieli wespół z menedżerem przekraczały zdecydowanie nasze możliwości. Nie było szans na porozumienie. Dość długo to trwało i prawdę mówiąc poszukiwaliśmy już wtedy innego zawodnika w miejsce Marka. Ostateczna decyzja zapadła podczas mojego pobytu w Anglii, dokładnie w Coventry. Tam był finał najlepszych jeźdźców ligi brytyjskiej. Prowadziłem tam rozmowy z kilkoma zawodnikami, dla których przygotowaliśmy propozycje, które wypracowaliśmy wtedy wspólnie z wiceprezesem ds. sportowych Romanem Makowskim. Byli to Peter Karlsson, czy Chris Louis. Miałem też taką jeszcze jedną ofertę dla Ryana Sullivana. Podczas tych zawodów zaprezentował się znakomicie, zresztą je wygrał. Po ich zakończeniu uzgodniliśmy, że postawimy na niego i to on będzie startował w naszych barwach. Ryan przyjął to z zadowoleniem.

- I tak od sezonu 2001, wspólnie z jego menedżerem Jackiem Gajewskim pojawili się w Częstochowie. Początkowo to była dość duża niewiadoma. Mówiono, że Ryan to taki trochę odludek. Nie utożsamia się z drużyną. Po wstępnym okresie zapoznania się ze środowiskiem, przyszły ciężkie momenty, kiedy musieliśmy obronić ligę. Wtedy Ryan pokazał się z niesamowitej strony. Był bardzo dobrym dowódcą drużyny, jej duchem, przejął inicjatywę. Wspólnie z Jackiem walczyliśmy do końca, aby tę Ekstraligę obronić i to się udało. A mieliśmy wtedy naprawdę wiele problemów. Po ostatnich zawodach w obecności publiczności podpisaliśmy z Ryanem kontrakt na kolejny sezon. Ryan z flagą Włókniarza przebiegł pełne okrążenie i potem powiedział: "Marian, to jest coś niesamowitego. Czułem się jak Cathy Freeman po zwycięstwie w biegu na 400 metrów na Olimpiadzie w Sydney". To było coś wspaniałego, bardzo to docenił. We Włókniarzu poczuł się bardzo uszanowany i to procentowało w kolejnych sezonach - kontynuował.
Sullivan poprowadził Włókniarza do czwartego w historii klubu tytułu DMP. Zdjęcie pochodzi z meczu Lwów z Apatorem Adrianną Toruń o złoty medal (21.09.03r.). Na zdjęciu Sullivan w kasku czerwonym. Oprócz niego jadą: Tony Rickardsson (kask żółty), Grzegorz Walasek (kask niebieski) i Marcin Jaguś. (fot. Roman Koszowski/PAP) Sullivan poprowadził Włókniarza do czwartego w historii klubu tytułu DMP. Zdjęcie pochodzi z meczu Lwów z Apatorem Adrianną Toruń o złoty medal (21.09.03r.). Na zdjęciu Sullivan w kasku czerwonym. Oprócz niego jadą: Tony Rickardsson (kask żółty), Grzegorz Walasek (kask niebieski) i Marcin Jaguś. (fot. Roman Koszowski/PAP)
Maślance wtórował Jarosław Dymek, inna postać z częstochowskiego środowiska. - Ryan to jest gość, który Włókniarzowi mnóstwo pomógł. Co niektórzy powątpiewali w niego na początku, a on zaczął walić komplety. Jak przegrywał, to poszczególne wyścigi. Błyskawicznie stał się liderem i ulubieńcem częstochowian. Krótko: dla mnie to jest kozak - powiedział Dymek, który swoją przygodę z kierowaniem drużyną zaczynał wtedy, gdy na Sullivana chodziła cała Częstochowa.

(Ciąg dalszy na kolejnej stronie)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×