Pechowo dla Adriana Miedzińskiego ułożyły się czwartkowe eliminacje Złotego Kasku na torze w Krakowie. Zawodnik Get Well Toruń ostatecznie został sklasyfikowany na siódmej pozycji i nie wywalczył przepustki do finału. - Tak jak do tej pory nie myliłem się z ustawieniami, to tym razem źle zacząłem. Później było to korygowane. Przegrywałem starty, ale wyprzedzałem na dystansie. Na tym torze jednak ciężko się mija. Zabrakło pierwszego biegu. Miałem też niekorzystny układ pól startowych, bo dwukrotnie startowałem z pola C, które było najmniej korzystne - tłumaczy Adrian Miedziński.
30-latek miał spore zastrzeżenia do sytuacji z biegu trzeciego. Na drugim okrążeniu z Miedzińskim zderzył się Artur Mroczka. Zdaniem arbitra winnym przerwania wyścigu był ten pierwszy. - Nie zgadzam się z decyzją sędziego, jeśli chodzi o pierwszy wyścig. Zadzwoniłem i mu to powiedziałem. Jechaliśmy jeden za drugim, a Mroczka nagle stanął w miejscu. Już nawet nic nie robiłem, bo zrobił przede mną ścianę. Ten pierwszy bieg nie powinien się wydarzyć - dodaje Miedziński, któremu do udziału w biegu barażowym zabrakło tylko jednego "oczka".
Brak awansu do finału Złotego Kasku jest dla zawodników celujących w najwyższe cele podwójnie bolesny. Złoty Kask jest bowiem krajową przepustką do późniejszych eliminacji do cyklu Grand Prix. - Zobaczymy jak to się poukłada. Trzeba robić swoje. Może jeszcze nie wszystko stracone, bo są na przykład dzikie karty. Jak będzie dobrze, to może się uda. Szczerze powiem, że nie lubię startować w krajowych eliminacjach. Zawsze mam jakieś przygody, takie jak teraz. No ale nic na to nie poradzimy. Czasu nie cofnę, więc jedziemy dalej. Najważniejsze, że jazda i motocykle są okej - dodaje Miedziński.
W przyszłym tygodniu startuje PGE Ekstraliga. Będzie to już 15-ty sezon startów Adriana Miedzińskiego w barwach klubu z Torunia. Poprzedni nie był jednak udany. Wychowanek Apatora miał najniższą średnią od sezonu 2005. - Było dużo szczęścia, że w ogóle startowałem i mogłem jeździć. Ta kontuzja, którą odniosłem w Anglii była naprawdę bardzo poważna. Cieszę się, że udało mi się wrócić. Ale ta jazda była tylko po to, żeby pomóc naszej drużynie. Nadgarstek był przeciążony z bólu. Jeździłem po kilka biegów, a później w nocy nie mogłem spać. Historia długa, ale ważne że to już minęło. Tamten sezon był stracony. Teraz czuję się już dobrze - zapewnia Miedziński.
Skład KS Toruń jest w tym sezonie bardzo szeroki. Pewniakami do miejsca na pozycjach seniorskich wydają się być Greg Hancock, Chris Holder, Martin Vaculik i właśnie Miedziński. Ale nawet oni w przypadku kilku słabszych meczów mogą zostać odsunięci od drużyny. W odwodzie poza Kacprem Gomólskim są bowiem także Grzegorz Walasek i Artur Mroczka. Obaj potrafią jeździć na żużlu i obaj są związani z Toruniem tzw. kontraktem warszawskim. Ale w razie potrzeby klub w każdej chwili może podpisać z nimi aneksy finansowe.
- Myślę, że nie ma konkurencji. Jest pierwszy zespół. Stawia się na tych ludzi, na których było postawione i trzeba to uszanować, by zbudować dobry wynik. Czy będę jeździł w Toruniu do końca kariery? Nie mogę tego powiedzieć, bo takich rzeczy się nie mówi. Na pewno jestem jednak mocno związany z tym miastem i wszystko przeżywam inaczej - zakończył Drużynowy Mistrz Polski z sezonu 2008.