Jacek Gajewski: Walasek w zawieszeniu. Temat Mroczki nie istnieje

Get Well Toruń odjedzie w tym tygodniu dwa spotkania w PGE Ekstralidze. W sobotę zaległe w Rybniku w ramach pierwszej kolejki, a dzień później na Motoarenie z Ekantor.pl Falubazem. O przygotowaniach do tych meczów opowiada Jacek Gajewski.

WP SportoweFakty: Jedziecie w sobotę do Rybnika, więc w pewnym sensie czeka was maraton. To na pewno dobry pomysł?

Jacek Gajewski: Myślę, że to przesada. Nie nazywałbym tego maratonem. Dwa mecze z rzędu na początku sezonu to nie jest coś niewykonalnego pod względem logistycznym czy fizycznym. Wielu zawodników jeździ w tygodniu po pięć, sześć imprez. Coś o tym wiem, bo jednego takiego w zespole miałem w ubiegłym roku. Od czwartku lub piątku jesteśmy całą drużyną w Toruniu, więc będziemy mogli się odpowiednio przygotować. Oba spotkania ligowe, które nas czekają, dzieli odpowiednio dużo czasu, żeby się przemieścić i odpocząć.

A jak będą wyglądać te przygotowania? Bardziej treningi pod kątem tego, co czeka was w Rybniku czy w niedzielę na Motoarenie?

- Do jednego i drugiego meczu będziemy się szykować w tym samym stopniu. Do Rybnika trzeba zresztą kiedyś pojechać. Dobrze, że to wydarzy się teraz.
A co na to pana zawodnicy?
-

To właśnie oni doszli do takiego wniosku, kiedy pytaliśmy ich o zdanie. Kolejne przesuwanie terminu nie ma sensu, bo można wpaść w jeszcze większą pułapkę, gdy nawarstwią się inne starty. Zapewniam, że nie postawiłem ich przed faktem dokonanym. Takie prowadzenie drużyny nie jest w moim stylu. Mógłbym postawić na swoim, gdyby ekipa nie była zdecydowana, ale w tym przypadku takiej sytuacji nie było. Wszyscy byli za tym, żeby jak najszybciej nadrabiać zaległości.

Ale pewnie żal, że nie pojechaliście w minioną niedzielę. Większość osób że środowiska twierdzi, że pana zespół w takiej formie nie miałby problemu z pokonaniem rybniczan. Ten tydzień może coś zmienić?
-

Dopiero na torze okaże się, kto i w jakiej jest formie. Moja drużyna wygląda dobrze, a niektórzy zawodnicy nawet bardzo dobrze. Musimy jednak poczekać na trzy, cztery kolejki. Wtedy nastąpi weryfikacja. Rybnik pojechał gorzej sparing z Gorzowem, ale czy to powód, żeby skazywać kogoś na porażkę? Według mnie nie, bo będą bardzo zmobilizowani. Na pewno chcą zacząć sezon od wygranej.

W pana drużynie wszyscy zawodnicy podstawowego składu prezentują wysoką formę. A co dzieje się w temacie Grzegorza Walaska i Artura Mroczki?

- Na dziś nie ma tematów.

Ale nie ma ich tematów w Toruniu czy w innych klubach?

- Nie słyszałem o zainteresowaniu ze strony innych klubów. Walasek trochę pojeździł w meczach sparingowych. Wystartował też w turnieju dla Warda. Jakiś obraz jego postawy mam.
I jaki jest ten obraz?

- Mam wrażenie, że on nie jest do końca zdecydowany, co chce zrobić i jak dalej ułożyć swoje sprawy w lidze polskiej. Spotkałem się z nim kilka razy, trochę rozmawialiśmy i za każdym razem prowadziło to do wniosku, że mamy poczekać i dać sobie czas. Warunków finansowych nie mamy nadal dogadanych. Wszystko jest w zawieszeniu. Początkowo mogło się wydawać, że będzie mocno walczyć o skład. Na ten moment jest jednak inaczej. Dyspozycja sportowa nie zadowala chyba samego zawodnika, a u mnie nie powoduje przekonania, że jest w stanie u nas zaistnieć.
Czyli jest słabszy od Miedzińskiego i Gomólskiego?

- Tak. Widać to po wynikach w sparingach. Kluczowa jest też jego postawa. W dużym stopniu chodzi o to, że nie zadeklarował, że będzie walczyć o miejsce w składzie. Następstwem takich słów byłaby rozmowa o dogadaniu warunków finansowych. Wtedy wszystko rozstrzygnęłoby się na torze.
A jak jest z Arturem Mroczką?

- Jest o nim cicho. Był kilka razy na treningach, pojechał też na eliminacje Złotego Kasku. W zasadzie na tym temat się kończy. Wokół Artura w kontekście Torunia niewiele się dzieje. W przyszłym tygodniu pojedzie w ćwierćfinale IMP. Na co dzień nie ma go w klubie, ale nie ma też takiej potrzeby, żeby mocniej się angażował. Temat jego występów w meczach ligowych na dzień dzisiejszy nie istnieje.
Pewnie też z tego powodu, że znakomicie jedzie Adrian Miedziński. Co wydarzyło się u niego zimą?

- Poczekajmy z tymi ocenami.
Ale przecież widać poprawę.

- Ma pan rację, na pewno widać. Adrian mocno przepracował zimę. Zdał sobie sprawę, że dostał od klubu szansę. Pozwoliliśmy mu zostać, ale wiedział, że musi to podeprzeć dobrą jazdą.

To chyba była tak naprawdę ostatnia szansa. Może ten rodzaj mobilizacji podziałał.

- Nie do końca. W żużlu do tych "ostatnich" szans trzeba podchodzić ostrożnie. Różnie bywa. Niektórych szybko przekreślamy, innym zakładamy medale przed sezonem, a życie pisze swoje scenariusze. Niezaprzeczalnym faktem jest, że jego sytuacja po minionym sezonie nie była ciekawa. Głosy w klubie dotyczące jego przyszłości były podzielone. Byli tacy, którzy go tu już nie widzieli.

I postawił pan na swoim.
-

Ja akurat chciałem dać mu szansę. To prawda.
Ze względu na sentyment, jak sugerowali niektórzy?

- Żaden sentyment. Chodzi o to, że Adriana dobrze znam. Pamiętam go z czasów miniżużla. Później były różne okresy. Nie pracowaliśmy razem, ale zawsze mieliśmy relacje. To człowiek, któremu byłem w stanie zaufać. Miałem przekonanie, że jest w stanie się odbudować, jeśli ułoży sobie różne kwestie życiowe i zawodowe. Widziałem u niego dużą chęć i determinację. On chciał tu zostać, a ja mu zaufałem. Po tej zimie mogę powiedzieć, że się nie zawiodłem. Oby wszystko dobrze ułożyło się na początku rozgrywek i wraz z upływem czasu. Adrian wiele zmienił. Dotyczyło to przygotowań fizycznych. W tym przypadku wrócił do sprawdzonych rozwiązań. Później bardzo mocno zaangażował się w treningi ogólnorozwojowe, które organizowaliśmy wraz z klubem. Mocno na tym skorzystał. Nabrał też dystansu i zaufania do otoczenia.
W jakich kwestiach?

- To widać w relacjach z ludźmi, z którymi bezpośrednio współpracuje. Przykładem są mechanicy. Widzę, że to przełożyło się na jakość sprzętu. Na razie mogę o nim mówić tylko dobrze. Cieszą mnie też jego reakcje. Dobry początek przełożył się na spokój w jego postawie. Nie ma nerwowych ruchów. To bardzo cenne. Oby teraz przełożył to na tor. To może być jeden z najlepszych zawodników w lidze. Ma ku temu wszystkie predyspozycje.

Kacper Gomólski lżejszy o kilka kilogramów. To z tego powodu jeździ lepiej?

- To jest w ogóle ciekawa kwestia. Zauważam pewną tendencję w sportach motorowych. Wszyscy chcą gubić kilogramy, ale nikt nie robi tego na siłę. Chłopacy nad tym mocno pracują. Wielu osób mówi w tym kontekście o Kacprze, a ciekawy jest przypadek Holdera.
Też schudł?

- On był zawsze szczupły, nie miał problemów z wagą, ale w trakcie przygotowań zimowych poszedł w dół o siedem kilogramów. Ale wracając do Kacpra, mogę powiedzieć, że wyciągnął wnioski po ubiegłym sezonie. Podszedł uczciwie do pewnych kwestii. Złożył nam pewne obietnice i się z nich wywiązał. Dotyczyło to przygotowań do sezonu czy kalendarza startów. Ten pierwszy aspekt mogę już ocenić. Dobrze się z tego wywiązał. Jest przygotowany prawidłowo, a teraz bardzo mocno dba o swoją dietę. Odczuwa to zresztą podczas jazdy, co sam zauważa. Podobnie jak Adrian bardzo chciał tu zostać. Znalazł w klubie odpowiednich ludzi, zauważył że dobrze funkcjonujemy. Rok miał przeciętny, wielu innych ofert nie było, ale było też widać chęć pozostania. Były różne koncepcje, ale ostatecznie wyszło tak, a nie inaczej. Obyśmy na tym wszyscy skorzystali. [b]
Rozmawiał Jarosław Galewski

[/b]

Źródło artykułu: