O tragedii Krystiana Rempały powiedziano i napisano już wszystko, zresztą w tak dramatycznych okolicznościach język polski blednie i ciężko znaleźć słowa, które oddałyby skalę dramatu nieodżałowanego zawodnika oraz rodziny. Pozwolę sobie zatem napisać o jego rówieśniku. Żużlowcu, o którym wielu kibiców już słyszało, ale dla części z nich pewnie wciąż pozostaje co najwyżej ciekawostką.
Wyobraźcie sobie chłopaka, który w wieku 14 lat startuje w finale Indywidualnych Mistrzostw Niemiec juniorów i zajmuje tam drugie miejsce, pokonując m.in. starszych o kilka lat Kaia Huckenbecka i braci Riss. 14 lat! Niemieccy juniorzy nie mają może powalającej reputacji, ale mimo wszystko na tym poziomie wiek powinien robić kolosalną różnicę. Powinien, ale nie w jego przypadku. Rok później ten sam facet, mając na liczniku zaledwie 15 wiosen, strzela swój pierwszy ligowy komplet w życiu. Rzecz dzieje się w National League, czyli angielskim odpowiedniku naszej nieistniejącej chwilowo 2 ligi, a ów jegomość w 7 startach zbiera na czysto 21 punktów. Przyjęło mówić się, że 18 w 6 to "duży" komplet, jak zatem nazwać ten? Giga? Ultra? Żeby dodać sytuacji smaczku, dzieje się to w meczu przeciwko Mildenhall Fen Tigers, dawnej drużynie jego ojca, w której sam zainteresowany w wieku 4 lat działał jako... maskotka. A tamtego dnia w jej szeregach miał przeciwko sobie największego rywala wśród brytyjskich juniorów, Josha Batesa. Kolejny sezon to już przejście na najwyższy szczebel rozgrywek ligowych w Wielkiej Brytanii i... tak, tak - płatny komplet punktów w pierwszym sezonie startów, niecałe 3 miesiące po skończeniu 16 urodzin. W wieku, gdy większość zawodników ma problem z płynnym przejechaniem czterech okrążeń. Chyba tylko na Bartku Zmarzliku może nie robić to szczególnego wrażenia.
Nie wymieniłem dotychczas nazwiska, ale większość z was już doskonale domyśla się, o kogo chodzi. Sam siebie określa na Twitterze mianem "ruthless", czyli bezwzględny. Ja dodałbym, że bezwzględnie utalentowany. Robert Lambert, jeden z największych nieobecnych polskich torów. Dotychczas mogliśmy go u nas obejrzeć podczas zeszłorocznego finału World Speedway League w Gorzowie, gdzie - dziwnym trafem - wszystkie biegi z jego udziałem należały do zdecydowanie najciekawszych w całym turnieju. Szerszej publiczności zaprezentował się w Drużynowym Pucharze Świata oraz w Grand Prix w Cardiff, gdzie jako rezerwowy zaliczył jeden wyścig (zdobył oczko, ale bieg zakończył na plecach po ostrym ataku kolegi z kadry). Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że gdy w końcu zdecyduje się na angaż w polskiej lidze, bardzo szybko dorobi się łatki "sensacji" tudzież "odkrycia sezonu". Dlatego niniejszym chciałbym ogłosić, że Lambert nie będzie ani sensacją, ani żadnym odkryciem. To chłopak, który już teraz pod względem umiejętności prowadzenia motocykla znajduje się w ścisłej światowej czołówce.
ZOBACZ WIDEO: Marek Cieślak: czułem się załatwiony i sponiewierany, ale to przetrzymałem
W zeszłym sezonie widziałem go w akcji na torach Elite League kilka razy i z każdym kolejnym mój poziom uznania dla jego możliwości rósł. Apogeum i póki co najbardziej spektakularny wyścig kariery przyszedł podczas lipcowego spotkania King’s Lynn - Poole, gdzie w 15 wyścigu dnia Lambert przedzierając się z trzeciej pozycji na pierwszą zapewnił Gwiazdom zwycięstwo. W trakcie zimowej przerwy nieco zniknął mi z radaru, ale w poniedziałkowym starciu Wolverhampton - King’s Lynn miałem przyjemność oglądać go ponownie i znów uderzyło mnie, z jaką perełką mamy do czynienia. Komentowałem ten mecz z Michałem Korościelem dla stacji Eleven Sports i po każdym biegu Lamberta, gdy już Michał uspokoił głos, a ja zebrałem szczękę z podłogi, niecierpliwie odliczaliśmy czas do kolejnego występu Brytyjczyka. Na Monmore Green dał show na miarę swojego wybitnego rodaka, Marka Lorama.
Paradoksalnie największe wrażenie zrobił na mnie w wyścigu, który punktowo był jego najsłabszym tego wieczoru, bo przyjechał zaledwie trzeci. Ale pogoń za Fredrikiem Lindgerem, zakończona porażką o pół koła, to póki co jeden z ciekawszych momentów obecnego sezonu. Szwed na mecie musiał mieć serce w okolicach krtani, a przypominam, że mówimy tu o największym specjaliście od jednego z najtrudniejszych technicznie torów świata! Lindgren wszystkie tutejsze kąty ma w małym palcu, ścieżki rozpracowane perfekcyjnie, a i tak Lambertowi zabrakło raptem kilku sekund, by z teoretycznie niemożliwej do odrobienia straty wyrwać Fredce punkty z gardła. Rozpocząłem ten tekst od przytoczenia kilku spektakularnych, acz "suchych" wyników Roberta, tymczasem prawdziwy podziw budzi dopiero widziany w akcji. W magiczny sposób łączy przegląd sytuacji na torze z fantazją i polotem. Na owalu, który nawet doświadczonych zawodników potrafi połknąć i wypluć, Lambert wykonywał taniec na motocyklu, próbując to z małej, to z dużej, to nożycami, zawsze efektownie, ale w przemyślany sposób.
Pomimo nieco harrisowych kształtów i bardzo niskiego wzrostu, panuje nad maszyną w sposób zawstydzający większość rywali. Nie wiem, który klub w Polsce przygarnie Lamberta do siebie, ale już zazdroszczę jego kibicom. W tym smutnym okresie, gdy żużel w mediach pojawia się głównie w kontekście śmierci, kontuzji lub przestępstw seksualnych, warto szukać jakichś pozytywów, a takim bez wątpienia jest pojawienie się jednego z największych talentów światowego speedwaya w kraju, który ostatnimi czasy raczej ich nie dostarczał.
Marcin Kuźbicki