Do zdarzenia między zawodnikami doszło w trzynastej gonitwie, kiedy wynik meczu był już rozstrzygnięty. Po przegranym starcie Duńczyk rzucił się w pogoń za zmierzającym po drugą lokatę "Miedziakiem". W końcu dopadł go na jednym z okrążeń przy wejściu w pierwszy łuk. Już wtedy doszło do kontaktu. Na wyjściu z wirażu straniero Unii Tarnów wysforował się przed torunianina, ale pojechał bardzo szeroko. Dla Miedzińskiego zabrakło miejsca pod bandą, czego konsekwencją była niebezpiecznie wyglądająca wywrotka. Na szczęście Miedziński szybko pozbierał się z toru i na własnych nogach powędrował do parku maszyn.
Madsen za swoją jazdę słusznie otrzymał żółtą kartkę. A że w inauguracyjnej odsłonie puściły mu już nerwy po rywalizacji z Kacprem Gomólskim, to było to już drugie "żółtko" i z gradacji otrzymał czerwony kartonik od sędziego Ryszarda Bryły. Z Duńczyka prawdopodobnie uleciała cała frustracja spowodowana kompletnie zawalonym spotkaniem. Do tego najważniejszym w sezonie. Nie usprawiedliwia go to jednak przed opanowaniem złych emocji do samego końca.
- Ja jechałem po zewnętrznej, a Madsen wchodził pode mnie, ale nie był na tyle z przodu by móc dyktować tor jazdy. Powinien zostawić trochę miejsca, a nie podążać po trupach do celu. Leon zamknął mi drogę do końca… Szanujmy się trochę, bo nie musimy jeździć na śmierć i życie. Nie będę też roztrząsał czy zrobił to z premedytacją. Chcę żebyśmy wszyscy byli wobec siebie w porządku ponieważ na jednym biegu świat się nie kończy - opisywał tę sytuację ze swojej perspektywy Adrian Miedziński.
Dzięki wygranej w Mościcach drużyna z Torunia bardzo przybliżyła się do spełnienia upragnionego planu jakim jest w tym roku walka o medale. - Cieszymy się z tego zwycięstwa. Nie ulega wątpliwości, że gospodarzom plany pokrzyżowała pogoda. Ale nie wiem też na ile on się zmienił w stosunku do tego na jakim oni trenują i jeżdżą na co dzień. Tarnów ma zupełnie inne cele niż nasze. My jesteśmy zadowoleni, bo ten triumf może się okazać pomocny w kontekście awansu do pierwszej czwórki - powiedział.
ZOBACZ WIDEO Paweł Zatorski: Trzeba podejść do igrzysk jak do każdego innego turnieju
Już w trakcie wyjazdy zawodników do pierwszego wyścigu nad obiektem w Tarnowie zaczęło mocno padać. Po jej zakończeniu arbiter przerwał zawody na kilkadziesiąt minut. Służby porządkowe szybko uwinęły się ze ściągnięciem mokrej nawierzchni. Gospodarze stracili tym samym atut toru, a przyjezdni czuli się na nim jak ryby w wodzie. - Po deszczu na pewno tor jest równiejszy i lepszy do walki. Teraz też nie było odstępstwa od reguły, bo nawierzchnia zachowywała się naprawdę dobrze. Ale z tego co wiem i widziałem we wcześniejszych spotkaniach, zawodnicy na tym obiekcie również skutecznie podążali po zewnętrznej części toru. Odsypywało się - stwierdził.
- Dla mnie ten meczy był dość ciężki. Była spora przerwa w zawodach, a praktycznie dwa tygodnie nie miałem występowałem. W sobotę miałem pokazać się w Niemczech, ale tam także spadł deszcz i pogoda pokrzyżowała nam plany. Mimo to postanowiłem, że w Tarnowie użyje nowego silnika. Było więc trochę gry w ciemno z ustawieniami. Wyszło jednak całkiem optymistycznie i fajnie, że coś wiem już o tej jednostce napędowej - dodał.